Czas do wieczora spędziła pracowicie. Szyć umiała, palce miała zręczne, wyprodukowany starannie przedmiot użytkowy robił doskonałe wrażenie i nikomu by nawet nie zaświtało, że jego wnętrze wypchane jest dość nietypowo…
Po czym samej sobie poprzysięgła zachować znalezisko w tajemnicy nawet przed mężem.
W rodzinie Kacperskich, gdzie po odjeździe dwóch starszych synów pozostało jeszcze pięcioro dzieci, wykształcone były nawet córki. Wszystkie trzy umiały pisać, czytać i rachować, a jedna grała na fortepianie, udostępnianym jej przez dobrą panią Przyleską. Słowo pisane cieszyło się wielkim szacunkiem i całą korespondencję od nieobecnych braci przechowywano pieczołowicie, szczególnie ostatnie listy Marcinka, opiewające uroki francuskiej narzeczonej, a zaraz potem żony, odczytywane głośno przez najmłodszą siostrę z wypiekami na twarzy. Ojciec i młodsi bracia byli wprawdzie zdania, że Marcinek musiał w jakieś idioctwo popaść, bo nad głupotami się rozczulał, jaka to ta jego Antosia gospodarna, poduszeczki do szpilek pilnuje niczym oka w głowie, jakieś tam jeszcze inne wariactwa wyczynia, ale matka i siostry lekturę uważały za wręcz sensacyjną i napawały się nią z lubością wielką. Z całej siły chciały poznać egzotyczną powinowatą i zapraszały młodą parę w każdym liście gorącymi słowy.
– Głupie – mamrotał ojciec. – Gdzie wy ją tu gościć chcecie, w tej chałupie? Oni tam oba spanieli, synowa tyż wielga pani, już jom tu widzę. Nosem pokręci i w mgnienie umknie, a jeszcze nagada.
– A bobyś o nowem domu pomyślał, skoro ten się dawno wali – skarciła go żona, zważniała od bliskich kontaktów z jaśnie panią. – Toć uzbierało się trochę grosza, a co to my gorsze? Już panienka namawiała!
Córki poparły matkę z ogromną energią, nie bacząc na to, że rychło pójdą na swoje, opuszczając rodzinny dom. Żadna za skarby świata nie przyznałaby się do nadziei na zamążpójście, bo mogłyby jeszcze zauroczyć i zostać starymi pannami. Ojciec ugiął się pod presją i w ten sposób budowa nowego domu została postanowiona.
Obaj starsi synowie aprobatę wyrazili czynnie, przysyłając pieniądze na podniesienie ogólnego poziomu rodziny. Przyjechała Justyna, zobowiązana do wizyty u rodziców nadchodzącym ślubem. Wyjść za mąż bez udziału bezpośredniego ojca i matki było nie do pomyślenia, istniała jeszcze ponadto babcia Przyleska, która chciała widzieć wnuczkę w panieńskim stanie, obdarować ją, popatrzeć, czy aby na pewno szczęście sobie gotuje. Justyna, w pląsach i ze śpiewem na ustach, skłonna była uszczęśliwiać cały świat, przyjechała chętnie i przy okazji wtrąciła się do tego nowego domu Kacperskich, dokładając się finansowo. Wciąż uczciwie pamiętała, że żyje tylko dzięki poświęceniu Piórka, który skakał za nią do stawu, nałykała się wtedy mułu tyle, że ciężko było o tym zapomnieć.
Dom Kacperskich, murowany i z pięterkiem, więcej patrzył na pałac niż na chłopską chałupę. Dwór rzetelny. Było gdzie podjąć Marcinka, choćby miał i trzy francuskie żony. Trochę jednak ta budowa potrwała i w rezultacie cudzoziemską synową rodzice poznali osobiście dopiero po czterech latach, kiedy już jeden z pozostałych w kraju dwóch synów poszedł do seminarium duchownego, a drugi uderzał w konkury do bogatej kupcówny z miasta stołecznego Warszawy. Wszystkie córki były zamężne, Marcinek z małżonką przyjechali właśnie na wesele ostatniej.
– No i patrzaj, synu – rzekł do niego ojciec smutnie i z goryczą. – Jak nas było dziesięcioro, bo i stara babka jeszcze żyła, tośmy się gnietli na jednym przypiecku, a jak teraz miejsca a miejsca, to nie ma komu po tych komnatach chodzić. Kto tu po mnie nastanie? Wy oba na obczyźnie, Józio na księdza poszedł, a Franek do miasta się pcha. Dziewuchy na swoim i nie powiem, grzech byłby, jakbym narzekał, bo pańskie życie mają, ale co z ojcowizną? Ty też, już ci nie do ziemi, orać jeszcze umiesz, ale rączki masz białe. A twoja żona?
– Antosia ojcu się nie podoba? – zgorszył się Marcinek.
– Kto tak powiedział? Przylepna, serdeczna, urodziwa, koło ciebie chodzi, ale ona tyż nie ze wsi. Krowy nie wydoi…
– Jaśnie pani Przyleska też sama krów nie doi!
– Już ci w głowie jaśniepaństwo? Pan Przyleski ma włóki, a ty ledwo morgi. Nawet bym dokupił, bo pan Przyleski sprzedaje, jeno dla kogo?
Marcinek, obecnie wspólnik paryskiego radcy prawnego, stropił się nieco.
– Dla Florka…
– Nieżeniaty.
– No to co? Przecież nie stary. A całym Noirmont zarządza, gospodarz, jakiego ze świecą szukać! Stara hrabina nie wieczna, panna Justyna za Anglikiem, a przy hrabim Florek pewno nie zostanie. Wróci i na gospodarce osiądzie. Z drugiej znów strony będzie ojciec musiał i tak rozdzielić na wszystkie dzieci.
– Jeden spłaci resztę.
– Jeszcze musi mieć z czego.
– Florek nie ma?
– Mieć, ma. Ale mu niewiele zostanie. A ja… czy ja wiem? Coraz lepiej mi idzie, przywykłem do miejskiego życia… Nawet nie to, mieszkałbym na wsi bardzo chętnie, dlaczego nie, ale do interesów przywykłem. Lubię to załatwiać, trochę to, powiem ojcu, jak polowanie. Ubije się coś albo nie, a mnie się jakoś, odpukać, nieźle ubija…
Stary Kacperski westchnął i przyjął sugestię syna. Myśl o Piórku wydała mu się sensowna. Wykorzystując obecność i uczciwość Marcinka, oblatanego w kwestiach prawnych, napisał testament. Doskonale zorientowany w jego treści Marcinek, którego ów testament solidnie obciążał, pogodził się z wolą ojca, tyle że skonsultował z Antoinette.
Antoinette nie rozczarowała się małżeństwem z pięknym Polakiem, wręcz przeciwnie, po ślubie zapłonęła uczuciem jeszcze większym. Marcinek miał w sobie godność i dżentelmenerię, nie wiadomo skąd wziętą, bystry był i operatywny, zarabiał coraz więcej, a przy tym świetnie nadawał się do łóżka, co było dla niej zaletą podstawową. Nie rozpustnik w dodatku, za innymi nie latał. Chcąc być go pewna, rozwinęła w sobie cechy co najmniej Marysieńki Sobieskiej i wyraźnie czuła się jedyną kobietą na świecie. Usiłowała wprawdzie kryć, bodaj trochę, dziką miłość do męża, ale wychodziła z niej wszystkimi stronami, budząc przy okazji serdeczną sympatię teścia i teściowej. Pobyt na wsi bawił ją ogromnie i wcale nie rwała się do wyjazdu. Pora roku sprzyjała kontaktom damsko-męskim, czeremcha kwitła i pachniała, siano schło i również pachniało, gorzka woń zwykłych pokrzyw budziła w niej jakieś nowe doznania i razem wziąwszy, dla tego wybranego mężczyzny gotowa była na wszystko. Prawie dostała amoku na jego tle.
– Dzieci jeszcze nie mamy, ale możemy mieć – rzekł do niej mąż, odpracowawszy przedtem z wielkim zapałem obowiązki małżeńskie. – Więc nie wiem, czy nie robię głupstwa. W razie, chroń Bóg, śmierci ojca, razem z Piórkiem będę musiał spłacać wszystkich braci i siostry. Teoretycznie zostanę współwłaścicielem gospodarki, żaden luksus, a praktycznie nic mi z tego. Nie wiem, czy się na to zgadzasz, moja żono najdroższa.
Gdzieś na dnie podświadomości Antoinette zaiskrzył się nagle diament. Dużo ją obchodziły ewentualne komplikacje finansowe.
– Zrobisz, jak zechcesz, kochanie – odparła bez namysłu. – Gdybym miała nawet zostać tu z tobą na zawsze i osobiście grabić siano… No, te krowy… Nauczę się je doić! Też się zgadzam. Dom jest piękny! Będziemy przyjeżdżali na wakacje, tu jest cudownie. Pieniądze nie mają żadnego znaczenia.
Marcinek z podziwem dla siebie samego pomyślał, że wybrał żonę z rzadkim fartem, i przestał kłopotać się przyszłością. Mógł ojciec pisać testamenty, jakie mu się żywnie podobało.
Stary Kacperski i Klementyna przeżyli jeszcze pierwszą wojnę światową, która odbiła się na nich zgoła kontrastowo. Kacperskiemu nie zrobiła żadnej różnicy, nawet konie zdołał ukryć przed branką do wojska, na kulawego parobka nikt nie reflektował, pozostał zatem przy swoim stanie posiadania, powiększonym nawet nieco dostawami dla niemieckiej armii, cudem jakimś uczciwie zapłaconymi. Klementyna wręcz przeciwnie, straciła majątek.
Dobra Przyleskich podupadły ogromnie, głównie może dlatego, że nikt się nimi nie przejmował, licząc na dochody angielskie, akcje angielskie zaś straciły na wartości. Majętności francuskie skutecznie zniweczył syn Klementyny, a może nawet nie tyle syn, ile synowa. Wnuk, obecnie już osiemnastoletni, w dewastacji mienia nie brał udziału. Oczkiem w głowie wciąż była Justyna, zabezpieczona szczęśliwie dochodami męża, tyle że też nieco obciętymi. Tu jednak różnica na niekorzyść wypadła niewielka.
Rzecz oczywista, umierając, Klementyna zostawiła testament. Noirmont z konieczności przekazała synowi, część gotówki jednakże oraz całą zawartość biblioteki, Justynie. Przybyła na jej pogrzeb Justyna, zapłakana po babce i przygnębiona, wyjaśniła wujowi i wujence, w czym rzecz. Otóż do tej pory jeszcze nie wypełniła danej babce obietnicy, że ocali wiedzę o ziołach leczniczych, gdzieś w owej bibliotece zawartej, i testamentem babka jej o tym przypomina. Uczyni to oczywiście, ale ma nadzieję, że nie musi owych ton lektury zabierać ani do Anglii, ani do odrodzonej Polski, wpuszczą ją do biblioteki w Noirmont w każdej chwili. Dotychczas wyłapała tylko mandragorę, ale wie, że powinno być tego więcej.
Nie tylko lekkomyślny wuj, ale także wujenka, nie zgłaszali żadnych zastrzeżeń. Oczywiście, Noirmont mogła odwiedzać, ilekroć jej się podobało, nawet bez uprzedzenia, całkiem znienacka. Pomijając już wszystko inne, jej angielska córka czuła się tam jak u siebie w domu, a nawet lepiej, i nikt nie zamierzał dziecku stawiać przeszkód.
Angielska córka Justyny tuż po zakończeniu wojny miała jedenaście lat. Jej francuski kuzyn, młody wicehrabia de Noirmont, doszedł do wieku lat dziewiętnastu. Żywa dziewczynka, spędzając lato w posiadłości jego przodków, wydała mu się nieznośna do tego stopnia, że nie był w stanie o niej zapomnieć.
Poślubił ją w siedem lat później.
Florek, zgodnie z przypuszczeniami Marcinka, po śmierci Klementyny wrócił do Polski, zdążywszy przed śmiercią ojca przejąć całkowicie gospodarkę. W pół roku później stary Kacperski umarł i należało załatwić po nim sprawy spadkowe, do czego niezbędny był także Marcinek.
Marcinek z małżonką zatem, przybywszy na pogrzeb ojca, pozostali dłużej, na co mogli sobie pozwolić bez żadnego uszczerbku. Żadnych przykrości finansowych przez wojnę nie doznali z dość niezwykłego powodu.