Otóż stary Kacperski dostał na starość istnego szmergla na tle złota. Sam pieniędzy w gotówce miał niewiele, bo co miał, to poszło na budowę i urządzenie wspaniałego domu, ale trząsł się o wszystkie dzieci, ze szczególnym uwzględnieniem dwóch najstarszych synów, obu bezdzietnych. Coś mu się gdzieś pokręciło i brak potomstwa chciał im koniecznie zastąpić majątkiem. Zmusił ich pod groźbą ojcowskiej klątwy do przejścia z papierów, akcji, banków i wszelkich innych walorów, na złoto w dowolnej postaci. Dla świętego spokoju, rozsądnie myśląc, że w końcu złoto wartości nie traci, obaj okazali posłuszeństwo, po czym, w obliczu ogólnoeuropejskiej inflacji, docenili ojcowski rozum, czy może ojcowskie jasnowidzenie. Raczej to drugie, bo o polityce i ekonomii stary Kacperski nie miał zielonego pojęcia.
W ten sposób jednakże Florek i Marcinek wspólnymi siłami legaty rodzeństwu wypłacili bezproblemowo i pozostali jedynymi właścicielami dwudziestu morgów gruntu, hektara sadu, małego kawałka lasu i pięknego dworu z pałacowym zadęciem. Państwo Przylescy życzeń starego Kacperskiego nie musieli spełniać, złoto im do głowy nie przyszło, inflacja ich zaskoczyła i w rezultacie część majętności przepadła całkiem. Babka Justyny po mieczu umarła W czasie wojny, dziadek nie żył już od dawna, spadek po nich zszedł niemal do zera, pozostała tylko posiadłość rodziców, wciąż istniejąca właściwie tylko dzięki dawnym zasobom gdańskiej babki. Rodzice Justyny zresztą, przetrwawszy wojnę w kraju, na mienie szambelańsko-miecznikowskich przodków machnęli ręką i żyli na zwolnionych obrotach, uważając się za jednostki wiekowe.
Pod nosem mieli dwóch braci Kacperskich, a bracia Kacperscy poszli siłą rozpędu i znów zaczęli im służyć. Florek zajął się ziemią, Marcinek zaś wszelką reprezentacją prawną. Zlikwidował swoje francuskie interesy i zdecydował się pozostać w Polsce na stałe.
Antoinette była nawet z tego zadowolona. Ona też z wiekiem uległa pewnej odmianie, wysoce nieszczęśliwej. Należała do szczupłych, nerwowych kobiet, spalających się w emocjach, i rozsądek w wybuchach rożnych uczuć wcale jej nie pomagał, tyle że korygował postępowanie. Udawało jej się niekiedy ukrywać rozszalałe doznania i hamować histeryczne objawy, ale kosztowało ją to dużo zdrowia. Nękało ją zaś zjawisko wewnętrzne potężne, straszliwe i destrukcyjne, mianowicie zazdrość.
Ona sama pozostała zręczna i szczupła, trochę nawet zbyt szczupła, pozostał jej ogólny wdzięk i piękne oczy, ale reszta podupadła. Szczególnie twarz. Twarz zaczynała się starzeć w przerażającym tempie, skóra więdła i pokrywała się zmarszczkami, w dodatku nawalała jej wątroba, gdzieniegdzie pojawiały się ohydne brązowe plamy, humor i pogodę ducha diabli brali.
Cholerny Marcinek zaś z wiekiem piękniał. Nie tył wcale, nie ramolał, sił fizycznych wręcz mu przybywało, nabierał ogłady i poloru, inteligencja w nim rosła, na nic nie był chory, twarz opierała się czasowi i przekraczając czterdziestkę, był mężczyzną bardziej interesującym niż w młodości. Kobiety, ogólnie biorąc, ślepe nie były, uwodziły go na potęgę i na wszystkie strony, co małżonkę doprowadzało do eksplozji szaleństwa. Nie trawiła już kompletnie żadnych spotkań służbowych, żadnych klientek, żadnego towarzystwa wokół, każda jednostka płci żeńskiej, która bodaj spojrzała na jej męża, przekształcała się w śmiertelnego wroga. Marcinek tak znów bardzo na te baby nie leciał, może tam czasem dał się poderwać, nieszkodliwie i bez konsekwencji, Antoinette jednakże nie była w stanie opanować wyobraźni. Wśród ludzi przeżywała katusze, które na tę wątrobę doskonale jej robiły. Znalazłszy się wraz z przesadnie pięknym mężem na wsi, poniekąd na odludziu, gdzie z kobiet eleganckich istniała tylko pani Dominika, chwalić Boga dobiegająca sześćdziesiątki, doznała ulgi tak niebotycznej, że prawie jej szarość zeszła z twarzy. O wojażach do stołecznego miasta, jakie niewątpliwie będzie musiał odbywać, jeszcze nie myślała i z wściekłym zapałem postanowiła zostać tu na zawsze.
I została. Dzięki czemu dwaj wierni słudzy Klementyny przenieśli się definitywnie z Noirmont do Perzanowa.
Florek nie żenił się uparcie z bardzo prostego powodu. Najzwyczajniej w świecie przez całe życie, od tego skoku do stawu, całym sercem i duszą kochał Justynę, do czego nie przyznał się nigdy nikomu, nawet sobie,. Uczucie było beznadziejne i zgoła gorszące, bo gdzie wsiowemu chłopakowi do jaśnie panienki z wielkich rodów, ale serce nie sługa. Nie żył w celibacie absolutnym, jako mężczyzna był mniej więcej normalny, coś tam sobie niekiedy wynajdywał, z góry jednak uprzedzał, iż romans jest chwilowy i tak jakby powierzchowny, a kochał damy nie będzie. Parę dam się popłakało, na ogół jednak udawało mu się załatwiać sprawę bezboleśnie. Żony zaś nie chciał i cześć.
Takie były układy prawne, kiedy pan Krzysztof Przyleski nabawił się zapalenia płuc i umarł, dożywszy roku 1924. Na pogrzeb ojca przyjechała Justyna wraz z mężem, przywożąc czternastoletniego George'a Blackhilla i szesnastoletnią Karolinę Blackhill, wyrwaną z Noirmont od ciotecznego dziadka i babki. Pan Przyleski odwalił to zapalenie płuc w dziwnej porze roku, na samym początku lata i dzieci akurat miały wakacje.
Karoliny właściwie nie trzeba było wyrywać, bo przywiózł ją osobiście hrabia de Noirmont, młodszy brat Dominiki. Jego syn przyjechał wraz z nimi dobrowolnie, z przyczyn niepojętych, wciąż bowiem uważał swoją kuzynkę za najnieznośniejszą dziewczynę świata i absolutnie nie mógł z nią wytrzymać. Twierdził, że okazuje grzeczność ciotce, ponieważ bardzo lubił babkę Klementynę.
Rezultaty tego pogrzebowego zjazdu były następujące:
Florek doznał czegoś w rodzaju rozdwojenia jaźni. Szesnastoletnia Karolina, którą ostatnio widział pięć lat wcześniej, okazała się w jego oczach żywym obrazem matki. Odrodziła się w niej szesnastoletnia Justyna i wierne serce Florka rozdarło się na dwie, mniej więcej równe, połowy. Dla Karoliny miał tkliwość ojcowską, wzruszył się, a zarazem żal poczuł, widząc, iż umie pływać i na ratowanie jej z toni nie ma szans, prędzej ona mogłaby kogoś ratować, po czym, sam już nie wiedząc, co by tu dla niej zrobić, nauczył ją fechtować się na szable. Potrzebne jej to było jak dziura w moście, ale wywołało w niej zachwyt.
Antoinette wpadła w dziką rozterkę. Na widok Justyny, z którą niegdyś była wszak zaprzyjaźniona, i dzięki której w ogóle dostała swojego Marcinka, coś jej się zrobiło. W wieku trzydziestu ośmiu lat Justyna wciąż była piękną i młodą kobietą i starsza od niej zaledwie o dwa lata Antoinette śmiało mogłaby uchodzić za jej matkę. Zważywszy brak podobieństwa rodzinnego – za szkolną koleżankę jej matki, niewielka różnica. Kochając ją, równocześnie znienawidziła i drobną ulgę sprawiło jej tylko to, że Karolinę mogła znienawidzić bez kochania. Pogrzeb pana Krzysztofa Przyleskiego przeżyła tak, że samoistną żółtaczkę miała już jak w banku.
W Justynie rozszalał się nagle patriotyzm. Miała w tym swój udział zza grobu Klementyna, która godzinami opowiadała wnuczce o powstaniu styczniowym i wyczynach pradziadka, w Justynę zapadło to głęboko, upadek ojczystego kraju gnębił jej duszę, teraz zaś odrodzenie odbiło się fanfarami. Nareszcie miała kraj pochodzenia, ojczyznę przodków, przestała się czuć upokorzonym podrzutkiem, koniecznie chciała to jakoś wykorzystać i nie wiedziała jak. Najchętniej przeniosłaby się do Polski na zawsze, a co najmniej przeniosłaby dzieci, ale na to nie miała szans, bo najmłodszy z George'ów Blackhillów był dziedzicem majoratu. Wygłupił się z tym majoratem jego pradziadek, mąż Arabelli, i nic już na to nie można było poradzić. Pozostawała Karolina, pod tym względem swobodna, ale Justyna wyraźnie już zaczynała widzieć, że Karolina ugrzęźnie w Noirmont. Pożałowała, że nie ma więcej dzieci i uczyniła to jedno, co jej było dostępne. Pozostała u owdowiałej matki przez całe dwa miesiące i przymusiła progeniturę do nauki języka, który i tak już obydwoje w dużym stopniu znali.
Rzecz oczywista, jej patriotyczna decyzja stała się dla Antoinette źródłem ciężkiej zgryzoty…
Młody wicehrabia de Noirmont, masochistycznie trzymający się nieznośnej kuzynki, zagustował w kraju przodków po kądzieli i również spędził tu pełne dwa miesiące, co niepomiernie ucieszyło jego wracającego do Francji ojca. Finansowo ten pobyt w Polsce nie umywał się do pobytów w Paryżu, w Monte Carlo, w Biarritz, w Neapolu, w Londynie i stanowił samą oszczędność, wysoce pożądaną. Zawsze lubił siostrzenicę, a teraz polubił ją jeszcze bardziej, bo też dobrze widział, skąd się bierze dziwaczna fanaberia syna.
Wyjątkowo jakoś, trzeba to sobie powiedzieć, od czasów mezaliansu z gdańską kupcówną i okropnej pomyłki Arabelli, nie było w tej rodzinie komplikacji matrymonialnych. Młode pokolenie lokowało uczucia we właściwej sferze, żadna panienka nie uciekała ze stajennym, żaden młodzieniec nie pchał się do ołtarza ze zdeklarowaną kurtyzaną i zawsze ktoś miał pieniądze. Teraz również wyglądało na to, że to wszystko ułoży się sensownie.
Jack Blackhill, uparcie kochający Justynę, cierpliwie wysłuchawszy kilku mało życzliwych uwag na tle idiotycznych pomysłów dziadka, postanowił odpracować głupotę przodka i wspomóc żonę. Nabył pół morgi gruntu na peryferiach stolicy i zlecił budowę eleganckiej willi, którą od razu ofiarował córce. W ten sposób obligował niejako Karolinę do kontaktów z ojczyzną matki i babki, a w każdym razie tak mu się wydawało.
Realizacją zlecenia lorda Blackhilla zajął się oczywiście Marcinek, dzięki któremu od początku nie było żadnych kłopotów ze spadkiem po panu Przyleskim. Rodzeństwo zmarłego dziadka, młodszy brat i jeszcze młodsza siostra, przepadło gdzieś prawie od początku pierwszej wojny światowej i wszystko wskazywało na to, że obydwoje ugrzęźli po niewłaściwej stronie wschodniej granicy, wątpliwe było zatem, czy się jeszcze kiedykolwiek objawią wśród ludzi. Kto nie zdążył z komunistycznego raju uciec w pierwszej fazie rewolucji, ten już tam pozostał.
Trzymając się doskonale, owdowiała Dominika postanowiła zimę spędzić na Riwierze, a następne lato w Anglii, resztki majętności pozostawiając pod opieką Florka. Pieniądze po różnych bankach jeszcze się plątały, Marcinek umiał nawet wyliczyć, ile tego jest, i widać było, że na podróże starczy. W ostatniej chwili przed opuszczeniem kraju napisała jeszcze testament i zostawiła go pod opieką dla odmiany Marcinka.