Выбрать главу

Ze szczerą przyjemnością dwie damy wdały się w plotki, co trochę potrwało, po czym przypomniały sobie, o czym właściwie zaczęły rozmawiać, i zajęły się żółtym sakwojażykiem.

Nie im pomocnik jubilera czynił zwierzenia, tylko Klementynie, ani Justyna, ani Karolina, nie miały powodu wierzyć w prawdziwość jego słów. Obie zgodnie doszły do wniosku, że mógł zełgać i wcale diamentu w morzu nie gubił. Może i nie zabrał go do Ameryki, może zostawił we Francji, w każdym razie usiłowania Antoinette, żeby powiedzieć coś przed śmiercią, stwarzają pewne nadzieje. Sakwojażyk powinno się znaleźć, chociażby na wszelki wypadek.

– Zaczynamy od razu? – spytała żywo Karolina. Justyna potrząsnęła głową.

– Nie czuję się na siłach siedzieć tu dłużej. Między nami mówiąc, na wujenkę patrzeć nie mogę i wcale ci się nie dziwię, że chcesz odetchnąć w Paryżu. Poza tym, muszę wracać do domu, bo twój brat zbytnio się wyemancypował i ciągnie do niewłaściwego towarzystwa.

– Przecież jest dorosły?! – zdumiała się Karolina.

– No to co? Ale głupi. Już nas nie stać na jego dzikie wybryki, wolę być w pobliżu. Trudno, zostawię cię tutaj samą i zrób, ile zdołasz. Szukaj tego idiotycznego sakwojażyka, bo kto wie czy Florek nie miał racji…

Karolina zatem, po odjeździe matki, po całym zamku jęła szukać żółtego przedmiotu ze skóry. Czyniła to z przerwami, niekiedy dość długimi, z jednej strony bowiem naprawdę musiała odzyskiwać równowagę po teściowej, z drugiej zaś wciąż próbowała odwalać obowiązki w bibliotece. I jedno, i drugie szło jej raczej ciężko.

Biblioteka czynnego oporu wprawdzie nie stawiała, ale kolejna, najbliższa i najniższa, półka zaprezentowała sobą obraz nędzy i rozpaczy, bo w jakimś tam czasie, przed laty, zainteresowały się nią myszy. Już tych myszy nie było ani śladu, Karolina zastanowiła się nawet, co też za klęska musiała je spotkać, skoro tak znikły, może Noirmont hodowało wówczas wyjątkowo zdolne koty, pamiątka po nich jednakże została. W rok później jeszcze Karolina miała przed sobą ratowanie, układanie i podklejanie przeszło połowy dzieł, z których jedno, na złość chyba, całe składało się wyłącznie z przepisów rozmaitych rodzajów.

Czynną przeszkodę natomiast stanowiła teściowa. Z roku na rok popadając w coraz potężniejszą paranoję i widząc, że Karolina szuka czegoś po całej budowli, perfidnie i podstępnie jęła stwarzać trudności. Zaczęła od zamykania na klucz wszystkiego, co miało jakiekolwiek zamki, pokoi, korytarzy, szaf, biurek i sekretarzyków. Puste, od wieków nie używane walizki i kufry również zostały zamknięte. Ni z tego, ni z owego kazała nielicznej służbie przenosić rozmaite meble z jednego miejsca na drugie, doszło do tego, że własnego męża zamknęła w łazience, po czym natychmiast zgubiła klucz. Akcja wydobywania hrabiego z kibla ogromnie podniosła na duchu służbę, pozbawioną wszelkich rozrywek.

Karolinie w tym szaleństwie ręce opadały. Zabrakło jej cierpliwości do tej okropnej baby, która nigdy mądra nie była, a na starość zgłupiała do reszty. Ani teść, ani mąż, nie służyli pomocą, teść bał się żony, a mąż na wszystko miał tylko jedną receptę, mianowicie: „Ależ, mój skarbie, po cóż mamy tu siedzieć, jedźmy do Paryża”…

Wreszcie, na szczęście, straszna hrabina umarła. Przyczyną śmiertelnego zejścia było jej własne, patologiczne skąpstwo. Dla oszczędności nie pozwoliła napalić w kominkach, chociaż mróz chwycił, jak na Francję, wyjątkowy, zaziębiła się i dorobiła zapalenia płuc. Nikt inny nie zapadł na żadne dolegliwości, poza potężnym katarem, uznano to zatem za objaw kary boskiej.

Karolina wreszcie zyskała swobodę, nie na długo jednakże…

Ledwo nowej pani udało się zrobić w Noirmont trochę porządku, odczyścić nieco dom, poodnajdywać ukrywane i zagubione klucze i uzupełnić braki personelu służebnego, przyszła wiadomość o ciężkiej chorobie Dominiki. Rzecz jasna, z miejsca Karolina zostawiła wszystko i wyruszyła do Polski czuwać przy łożu babki w zastępstwie nieobecnej matki, Justyna bowiem znajdowała się właśnie w Japonii, towarzysząc mężowi w pościgu za synem.

Młodszy brat Karoliny, kolejny George i przyszły lord Blackhill, młodzieniec o usposobieniu wysoce rozrywkowym, uwielbiał podróże, a gdziekolwiek się znalazł, natychmiast sam sobie przyczyniał idiotycznych kłopotów. Nie po raz pierwszy rodzice udawali się na koniec świata, żeby wygrzebać potomka z kolejnej głupoty, jaką zdołał popełnić, na szczęście jednak obydwoje również lubili podróże i w cztery oczy chwalili sobie nawet te wymuszone okazje oglądania rozmaitych obcych stron. Tyle że wypadało to dość kosztownie pod każdym względem.

Zanim Justyna wróciła, Dominika zdążyła umrzeć i córka przyjechała wprost na pogrzeb matki. Obecna, oczywiście, była cała rodzina.

Dla córki Karoliny, Ludwiki, uczącej się w Sacre Coeur, zaczęły się właśnie wakacje, po pogrzebie prababki zatem została już w Polsce, teoretycznie pod opieką Florka, a praktycznie na pełnej swobodzie.

Skończyła właśnie jedenaście lat i była normalnym, żywym dzieckiem, pełnym różnych cech rodzinnych, które nie zdążyły się w niej jeszcze ugruntować. Od urodzenia przyzwyczajona była do rozmaitości, równie dobrze znała europejskie stolice, jak głuchą wieś, a jeździła już wszystkim, poczynając od starej krypy na pych, a kończąc na aeroplanie. Zawsze jednak ktoś jej pilnował, to matka, to babka, to guwernantka, to lokaj, teraz po raz pierwszy mogła robić, co chciała, i sama nie była pewna, czy jej się to podoba, czy też przeciwnie, powinna czuć się zaniedbana i opuszczona. Grymasiła średnio, przechylając się w głębi duszy na stronę upodobania do wolności.

Rok 1939 był w ogóle potwornie kłopotliwy dla całej rodziny. Brat Karoliny nie poprzestał na wygłupach z Japonią, dokąd udał się honorowo, w wyniku przegranego zakładu. Już wcześniej, krótko przed wyjazdem, zdołał wprowadzić dodatkowe komplikacje, uwodząc młodą damę z przyzwoitej rodziny, właśnie wyszło na jaw, iż bardzo skutecznie, i teraz, bez względu na chęci, musiał się z nią ożenić. Rozpaczliwa korespondencja na ten temat dopadła go nad grobem babki, bo oczywiście rodzice przywlekli go z tej Japonii wprost na pogrzeb.

Ukryć wydarzenia już nijak nie zdołał, cała angielska część rodziny zatem prosto ze stypy musiała podążyć w wielkim pośpiechu do Londynu, gdzie należało załagodzić sprawę z rozszlochaną panienką i jej rozwścieczonym tatusiem, który, mimo furii, miał jednak dość rozumu, żeby przedkładać ślub nad pojedynek.

Ekspresowe małżeństwo George'a, samo w sobie, nie stanowiło zresztą żadnego nieszczęścia, czas już był najwyższy, żeby się ten okropny chłopak ożenił i utemperował, tyle że panienka z dobrej rodziny nie miała grosza posagu. Zatem kolejna strata materialna, bez nadziei zysku…

Karolina tkwiła w Przylesiu dla załatwienia rozmaitych spraw spadkowych. Po Dominice zostało niewiele, nadgryziony zębem czasu pałacyk i mocno okrojona ziemia, która tyle dawała dochodu, ile z niej Florek wydusił. No, biżuteria, oczywiście, tego było dużo, ale całość swoich precjozów Dominika w ostatniej chwili życia przeznaczyła prawnuczce i miało leżeć, aż Ludwika skończy szesnaście lat. Nie zostało tylko ustalone, gdzie powinno leżeć.

W momencie kiedy przyszła z kolei wiadomość o ciężkim stanie hrabiego de Noirmont, który też wybierał się na lepszy świat, primo nastał już sierpień, a secundo Ludwika ze świeżo złamaną nogą, obficie udekorowana gipsem, ugrzęzła u Florka. Nie było mowy, żeby ją stamtąd zabierać. Opiekę jednakże miała doskonałą, bo jak wiadomo, nieszczęście jednego drugiemu na dobre wychodzi.

Aczkolwiek siostry Florka powychodziły za mąż całkiem korzystnie, to jednak późniejsze ich losy potoczyły się rozmaicie i jedną z siostrzenic, niejaką Andzię, już kilka lat wcześniej wuj był zmuszony sprowadzić do siebie spod Częstochowy. Miała tam kłopot natury często spotykanej i lepiej było usunąć ją z domu, Piórkowi zaś gospodyni bardzo się przydała. Kłopot w wieku lat czterech i znakomitym stanie biegał po podwórzu, a siostrzenicę wuj bez trudu zaraził czułością i miłością do wszystkich kolejnych jaśnie panienek. Teraz na tapetę weszła Ludwika, która z miejsca stała się oczkiem w głowie.

Karolina zatem pojechała do umierającego teścia mniej więcej spokojnie.

W dziesięć dni później wybuchła druga wojna światowa.

***

Nikt w tej całej rodzinie nie interesował się zbytnio polityką i nikomu ta upiorna wojna nie przyszła na myśl, stanowiła okropne zaskoczenie dla wszystkich.

Karolina, jadąc pośpiesznie do Francji, zdążyła po drodze zawadzić o własny dom pod Warszawą i umieścić tam chwilowo legat córki, biżuterię Dominiki. Zamierzała poprosić Marcinka o zabezpieczenie tego w sejfie bankowym. Zabrakło jej czasu, żeby się z nim spotkać osobiście, chociaż Marcinek mieszkał i załatwiał różne sprawy w Warszawie, napisała zatem i wysłała list do niego. Droga korespondencyjna okazała się czystym błogosławieństwem, Marcinek bowiem nie zdążył spełnić polecenia i dzięki temu Ludwika wraz z całym otoczeniem nie umarła z głodu.

Całe starsze pokolenie zeszło ze świata w ciągu jednego roku. Hrabia de Noirmont umarł pod koniec września i Justyna była zmuszona przyjechać z Anglii na pogrzeb wuja, bo Karolina nie nadawała się do życia. Półprzytomna z niepokoju o pozostawioną na terenie działań wojennych jedynaczkę, przeżywała stres za stresem i prezentowała szaloną skłonność do siedzenia w kącie bez ruchu, z zaciśniętymi zębami i pięściami. Filip, jej mąż, ojciec Ludwiki i nowy hrabia, usiłował kryć niepokój i zajmować się wszystkim bez jej udziału, ale szło mu to jak z kamienia, bo odwykł od jakiejkolwiek użytecznej pracy. Justyna trzęsła się o wnuczkę podobnie jak jej rodzice i w rezultacie jedynym członkiem rodziny, który wprowadził odrobinę ładu, był mąż Justyny, lord Blackhill. Niemniej jednak pogrzeb hrabiego de Noirmont, potraktowany jakby trochę po macoszemu, wywołał lekkie zgorszenie uczestników.

Zajęcie Polski i chwilowa przerwa w działaniach wojennych przyniosły rodzinie trochę prywatnej ulgi, udało się bowiem wymienić listy. Okazało się, że Ludwika, Florek i Andzia żyją, Ludwice gips z nogi już dawno zdjęto, nie pozostała kulawa, przeciwnie, wróciła do zdrowia i razem z Andzią przeniosła się ze wsi pod Ursynów. Bardzo na to nalegał Marcinek, jeszcze za życia, bo potem, niestety, umarł. Od września był bardzo chory i umarł u Florka, ale przedtem zdążył wywrzeć nacisk, twierdząc stanowczo, iż Ludwika powinna mieszkać w domu matki.