Выбрать главу

Mierzyłyśmy to, oczywiście, luster w garderobie nie brakowało. Do zamku mógł się wedrzeć w tym momencie pułk włamywaczy i siekierą porąbać posadzki, nie zwróciłybyśmy na nich najmniejszej uwagi. Zapomniałyśmy o chronologii, przytłoczyło nas to bogactwo, a co najśmieszniejsze, cały ten majdan okazał się zaskakująco twarzowy!

Uspokoiłyśmy się wreszcie na chwilę ze zwyczajnego zmęczenia, bo ręce mdlały od trzymania w górze. Druga szafa również była tym zapchana, Kryśka wygarnęła resztę pudeł, nieco mniejszych. Otworzyłam ostatnie wielkie, ujrzałam mnóstwo czarnego pierza, mieniącego się odrobinę zielono i fioletowo.

– Chyba żałobne – stwierdziłam. – Nie ma żadnych dodatkowych śmieci. Ciekawe, z jakiego to ptaka.

Krystyna wyciągnęła szyję i zajrzała ciekawie do pudła akurat w chwili, kiedy wyjęłam kapelusz.

– Ejże, a to co? – wykrzyknęła, zdumiona. Wychyliłam się zza opierzonego ronda i też spojrzałam.

W pudle leżało jeszcze coś, przedtem zakryte kapeluszem. Jakby współczesna pederastka, tyle że nietypowa i bardzo stara, z pociemniałej skóry. Nasadziłam kapelusz na głowę, żeby uwolnić ręce i sięgnęłam po to. Krystyna sięgnęła równocześnie, przez chwilę wydzierałyśmy sobie przedmiot, za długo już byłyśmy w zgodzie, żeby tak od razu jedna drugiej ustąpić. Ona pierwsza puściła, ponieważ spojrzała na mnie i jakby się zachłysnęła.

– Jezus Mario! – krzyknęła zdławionym głosem i zerwała mi z głowy pierzasty kapelusz.

Obejrzałam się za nią, zaskoczona. Rzuciła się do lustra, już nasadzając to czarne pierze na łeb, ujrzałam jej wizerunek i zamurowało mnie. Tak pięknej mojej siostry jeszcze nie widziałam!

Mieniące się czarne pióra pokrywały całe rondo, chyba znajdowały się nawet pod spodem, bo rzucały na twarz jakiś tajemniczy cień. Coś jakby liliowego, co wzmagało blask oczu i podnosiło świeżość cery. Najobrzydliwszej mazepie dodałoby urody, a co tu mówić o kobiecie pięknej z natury.

– No, no… – powiedziałam wreszcie, ochłonąwszy z wrażenia. – Ja też tak w tym wyglądałam…?

Krystyna z politowaniem łypnęła na mnie okiem.

– To jest najcenniejszy przedmiot, jaki znalazłyśmy w tym zamku – oświadczyła stanowczo. – Słuchaj, gdzie my to możemy nosić? Nie mówię równocześnie, ale na zmianę. Jestem uczciwa i mimo wszystko nie zabiję cię, żeby nosić sama.

– Na wyścigach w Ascot – odparłam bez wahania. – Tam można nosić wszystko, co się tu znajduje.

Krystyna pokręciła głową, niezdolna oderwać oczu od samej siebie.

– Marnotrawstwo. Na wyścigach nikt nie zwróci uwagi, nawet kobiety…

– Kobiety zwrócą. Przynajmniej niektóre, te, co przychodzą wyłącznie dla kapeluszy.

– Za mało dla mnie. Niechby nawet jakaś padła trupem z zawiści, co mi z tego. Widzę, że modystki naszych prababek miały swój rozum, należy to jakoś wykorzystać. Wyeksponować… – ożywiła się nagle. – Słuchaj, może Andrzej spojrzy na mnie znienacka…?

Rozważyłam myśl błyskawicznie.

– Musiałabym być przy tym i musiałby wiedzieć, że mu stoję za plecami, bo inaczej mógłby pomyśleć, że ty to ja. Znaczy, musiałby wiedzieć, że wchodzisz albo co.

– To jest rzecz do zrobienia. Słuchaj, zamieńmy się! Oddam ci diament za ten kapelusz.

Protest ogarnął mnie jak pożar lasu.

– Mam wysoko rozwinięte poczucie estetyki i nawet nie będę ci zgłaszała takich kretyńskich propozycji. Chętnie na ciebie niekiedy popatrzę. Ale wybij sobie z głowy, żebym zrezygnowała z wyglądania tak samo!

Krystyna westchnęła ciężko i z głębokim żalem zdjęła kapelusz z głowy.

– Grzeje, cholernik. Ciekawa rzecz, że zawsze i wszędzie znajdzie się jakiś jeden kapelusz, od którego można dostać szału. Scarlet O'Hara też taki miała, ten, co jej przywiózł Clark Gable…

– Rett Butler.

– Wszystko jedno. Zastanowię się, gdzie i kiedy w tym wystąpić, to musi być wystrzałowa okazja. Co tam było pod spodem?

Dopiero teraz spojrzałam, co trzymam w ręku. Tę starą pederastkę, czymś wypchaną. Krystyna troskliwie włożyła kapelusz do pustego już pudła i usiadła obok mnie na podłodze.

– Pokaż…? Słuchaj, czy to nie było kiedyś żółte…?

Oprzytomniałam wreszcie po kapeluszu i obejrzałam przedmiot. Odchyliłam klapkę, osłaniającą zameczek. Pod spodem była jaśniejsza i rzeczywiście, miała żółty odcień.

– Czyja dobrze pamiętam, że pomocnik jubilera sięgał rączką do żółtego sepecika…?

– Nosił surdut z kieszeniami i taki żółty sakwojażyk – przypomniała Krystyna równocześnie. – Gdyby nie to, że przy kapeluszu osiągnęłam apogeum emocji, teraz bym się chyba udusiła. Zaglądamy…?

– A mogłabyś nie…?

– Głupia jesteś…

Pstryknęłam zameczkiem i odwróciłam sakwojażyk do góry nogami, nie bawiąc się w sięganie ręką. Wytrząsnęłam zawartość na podłogę.

W absolutnym milczeniu obejrzałyśmy wyrzucone z sepecika przedmioty. Jako pierwszy wypadł i odturlał się kawałek mały słoiczek czegoś, co robiło wrażenie pasty, oprócz niego sepecik zawierał niewielką srebrną papierośnicę ze szczątkami papierosów, kłódeczkę z kluczykiem i tobołek z chustki do nosa, z czego już nic się nie turlało, ległszy na kupce. Potrząsnęłam tobołkiem z chustki, fajerwerk nagłej nadziei zgasł już w chwili, kiedy go brałam w palce, był lekki.

Nadal milcząc, przyjrzałyśmy się chustce i jej zawartości, dziwnym strzępkom czerwonego aksamitu i rozsypanym wśród nich drobnym, perłowym muszelkom. Podziurkowane były. Wzbogacały ten skarb kołtunki włosia i niewielkie kawałki gąbki. Aksamit nawet nie spłowiał, płonął żywą czerwienią, a muszelki połyskiwały.

Oderwałyśmy wzrok od znaleziska i popatrzyłyśmy na siebie.

– Myślisz, że taki duży, silny chłop, z zawodu złotnik, nosił przy sobie pomoce krawieckie pierwszej potrzeby…? – spytała Krystyna z powątpiewaniem.

– Szczerze mówiąc, nie czuję się zdolna do myślenia – wyznałam w zadumie. -Jedyne co mi przychodzi do głowy… Nie, właściwie nic sensownego do głowy mi nie przychodzi.

Krystyna oparła plecy o szafę, łokcie na kolanach i brodę na dłoniach. Wpatrzyła się w przestrzeń, a ściśle biorąc, w ozdobny zamek skrzyni czy kufra, stojącego pod przeciwległą ścianą.

– Jeżeli pozastanawiamy się dostatecznie długo, coś nam wreszcie przyjdzie. Dusza się do mnie odzywa, ale strasznie cicho szepce.

– Pokarm dla ducha – mruknęłam i podniosłam się z podłogi. – Mamy jeszcze tu, na górze, trochę wina?

– Za szafą…

Wino chyba pomogło, bo zaczęłyśmy snuć supozycje.

– Że jest to cholerny sepecik tego podejrzanego pomocnika, gotowa jestem prawie się upierać – zaczęła Krystyna już przy drugim kieliszku. – Jakim cudem znalazł się u prababci, pojęcia nie mam…

Wpadłam jej w słowa.

– Nie ma innego sposobu, jak tylko przez narzeczoną. Zostawił u niej, a był tam Marcin Kacperski i pewnie przywiózł. Też nie wiem, po jaką cholerę. I z całej siły wątpię, czy pomocnik jubilera nosił przy sobie coś takiego. Uważałabym w ogóle, że jest to śmieć, gdyby nie to, że prababcia schowała przedmiot pod najpiękniejszym kapeluszem z całej kolekcji.

– Słusznie. Pamiątkowy śmieć powinien leżeć na strychu.

– Nie. Na strychu śmieć ogólny, a pamiątkowy jednak tutaj, ale nie w takim dziwnym ukryciu. Coś w tym tkwi. Na wszelki wypadek zostawiłabym to w pierwotnym stanie, razem z zawartością.

Krystyna odstawiła kieliszek i w skupieniu jęła oglądać wszystkie przedmioty po kolei. Poszłam za jej przykładem, sięgnęłam po odturlany słoiczek. Cały czas siedziałyśmy na podłodze i zaczęło mi być trochę twardo i niewygodnie.

– Bez względu na to, czy widzimy krem do twarzy, czy pastę do butów… – zaczęłam i urwałam. – O rany, nie! Popatrz! Pomada do włosów, najdoskonalszy utrwalacz fryzury firmy Lionne…

Krystyna pochyliła się ku mnie i wydarła mi słoiczek z ręki.

– Nie otwieraj! – ostrzegłam. – Jeśli już, to na dworze. Po tylu latach może śmierdzieć zabójczo!

– Za głupią mnie masz…? Pomada, fakt, to męskie. Mogę zrozumieć. Papierośnicę też, ale to…? Z czego to może pochodzić…?

Wskazała czerwono-muszelkowe szczątki i obejrzała się na bałagan w pokoju.

– Kapelusz… Nie, takiego czerwonego nie było, piękny kolor, wpadłby nam w oko. Kiecka…? Bolerko, ozdobione muszelkami…?

– Sakieweczka – zaproponowałam. – Czerwona sakieweczka, muszelkami obhaftowana! Któraś z tych wszystkich bab sporządziła sobie taką, a resztki zostały.

– Na cholerę jej do sakieweczki włosie i gąbka?

– Tego nie wiem. I nie zgadnę. Szczególnie że reszta wskazuje na chłopa, pomada i papierosy, to ten pomocnik…

– Ale po drodze mamy babę, tę narzeczoną, Antoinette. Mogła się dołożyć z mieniem własnym. W ten sposób cała zawartość jest dwupłciowa i wszystko byłoby prawie jasne, gdyby nie to!

Sięgnęła po kłódeczkę z kluczykiem. Zaczęłyśmy ją oglądać, wyrywając sobie nawzajem z ręki. Urządzenie działało, kluczyk się przekręcał, otwierał i zamykał kłódeczkę, ale na tym się nasza wiedza o niej kończyła.

– Intryguje mnie ten przedmiot – wyznałam, a Krystyna kiwnęła głową. – Coś powinien oznaczać. Taki kluczyk zawsze bywa wstępem do tajemnicy, należałoby szukać czegoś małego, zamkniętego…

– I miałabyś całkiem rację, już się rzucam do szukania małego zamkniętego, gdyby tu leżał sam kluczyk. Ale jak sobie wyobrażasz to zamknięcie, skoro mamy również kłódeczkę?

Wysiliłam wyobraźnię, ale coś zamkniętego na kłódeczkę, która istnieje samotnie, w oddaleniu od skobla, przerosło moje możliwości. Obejrzałam ją jeszcze raz.