Выбрать главу

– Czy kupiec może zażądać konkretnej kobiety? Czy jest taka możliwość? Zelras skinął głową.

– Jeśli zapłata jest odpowiednia, to tak, jak najbardziej. Cena może iść w setki tysięcy. Rozpracowujemy ten motyw. Reszta spotkania obracała się wokół porwania pani Connolly i tego, czy uda się ją szybko znaleźć. Przeważały opinie negatywne. Zwłaszcza jeden szczegół był niepokojący: dlaczego dokonano porwania w miejscu publicznym? Wydawało się, że sprawcom może chodzić o okup, ale przecież nie pozostawili listu z żądaniem zapłaty. Czy ktoś zapragnął właśnie Elizabeth Connolly? Jeśli tak, to kto? Dlaczego właśnie jej? I dlaczego centrum handlowe? Były miejsca bardziej sprzyjające porywaczom. Podczas gdy rozmawialiśmy, na ekranie prezentowano zdjęcie pani Connolly i jej trzech córek. Wszystkie cztery wyglądały na bardzo zżyte ze sobą i szczęśliwe. Widząc je i wiedząc, co je spotkało, czułem strach i smutek. Nagle przyłapałem się na tym, że wspominam chwile spędzone wczoraj z Jannie na werandzie.

Ktoś zapytał:

– Czy znaleziono którąś z porwanych?

– Nie – odparł agent Zelras. – Obawiamy się, że nie żyją, że porywacze lub ich zleceniodawcy uznali, iż mogą się ich pozbyć.

Rozdział 20

Kiedy tego dnia wróciłem po lunchu na zajęcia, miałem okazję wysłuchać kolejnej serii koszmarnych dowcipów Horowitza. Uniósł w górę kartki z przygotowanym materiałem.

– Oto zweryfikowana lista ulubionych piosenek Davida Koresha* [Yernon Howell, przywódca sekty religijnej, który wraz z siedemdziesięcioma czterema zwolennikami zginął w 1993 r, podpaliwszy swoją wiejską posiadłość, gdy otoczyła ją policja.]: Rozpal moje życie, Płonę, Wielkie kule ognia. Moja ulubiona to Palę dom. Uwielbiam Talking Heads.

Doktor Horowitz chyba wiedział, że jego dowcipy są marne, ale czarny humor pasuje do funkcjonariuszy policji. Trzeba było mu też przyznać, że umiał zachować kamienną twarz, kiedy nas „zabawiał”. I wiedział, kto nagrał Palę dom.

Mieliśmy zajęcia z następujących przedmiotów: kierowanie połączonych spraw, wymiana informacji między agencjami policyjnymi, dynamiczna osobowość wielokrotnych morderców. Podczas tych ostatnich zajęć dowiedzieliśmy się, że to, iż wielokrotni zabójcy są „dynamiczni”, oznacza, że są coraz lepsi w zabijaniu. Tylko „cechy rytualne” nie ulegają zmianie. Nie zawracałem sobie głowy notatkami.

Następne były zajęcia praktyczne w terenie. Wszyscy włożyliśmy sportowe kurtki z osłonami na gardło, maski na twarz i udaliśmy się do Hogans Alley. Trzy samochody goniły czwarty. Wyły syreny, padały rozkazy z megafonów:

– Stop! Zjechać na pobocze! Wysiadać z rękami w górze.

Amunicja była ćwiczebna, pociski z końcówkami z kolorowym płynem.

Zanim skończyliśmy, zrobiła się piąta. Wziąłem prysznic, przebrałem się i przechodząc z hali treningowej do stołówki, przy której miałem swoją klitkę, natknąłem się na Nooneya. Wezwał mnie skinieniem dłoni. A co, jeśli nie chcę?, pomyślałem.

– Wracasz do stolicy? – spytał.

Kiwnąłem głową i powiedziałem sobie w duchu, że mam panować nad nerwami.

– Za chwilę. Najpierw muszę zapoznać się z pewnymi raportami dotyczącymi porwania w Atlancie.

– Ho, ho. Jestem pod wrażeniem. Reszta twoich kolegów śpi tutaj. Niektórzy z nich uważają, że to pomaga w budowaniu więzi koleżeńskich. Ja też tak uważam. Czyżby twoje przybycie zapowiadało jakieś zmiany?

Pokręciłem głową i spróbowałem rozbroić Nooneya uśmiechem. Bezskutecznie.

– Powiedziano mi, że mogę wracać na noc do domu. Większość pozostałych nie ma takiej możliwości.

Nooney zaczął dobierać mi się do skóry, próbując wzbudzić stare antypatie.

– Słyszałem, że miałeś pewne kłopoty ze swoim szefem w Waszyngtonie – powiedział.

– Każdy miał kłopoty z szefem wywiadowców Pittmanem. Odpowiedział mi nieprzeniknionym spojrzeniem. Wyraźnie miał inne podejście do sprawy.

– Tutaj też prawie każdy ma ze mną kłopoty. Ale to nie znaczy, że moje poglądy na pracę zespołową są mylne. Ja się nie mylę, Cross.

Nie wdałem się w pyskówkę. Nooney znów chciał mi dopiec.

Dlaczego? Chodziłem na te zajęcia, na które mogłem; dodatkowo miałem pracę przy Białej Dziewczynie. Czy mi się podobało, czy nie, dostałem przydział. I nie były to kolejne zajęcia praktyczne. To było na serio. I było ważne.

– Muszę zająć się pracą – powiedziałem w końcu. Potem zostawiłem go samego. Byłem pewien, że właśnie zrobiłem sobie pierwszego wroga w FBI. Na dodatek poważnego. Ale jak już, to już.

Rozdział 21

Zapewne starcie z Gordonem Nooneyem obudziło we mnie poczucie winy, gdyż pracowałem do późna w mojej klitce, obok pomieszczeń specjalistów od analizy zachowań. Niskie sufity, złe jarzeniowe oświetlenie i nagie ściany sprawiły, że poczułem się jak w moim komisariacie. Ale bogactwo materiałów archiwalnych i dokumentacji FBI było godne podziwu. Żadna policja miejska nie miała archiwów porównywalnych z bazą danych Biura.

Przejrzenie jednej czwartej akt dotyczących handlu białymi niewolnicami zajęłoby mi dobrych kilka godzin, a były to tylko sprawy w USA. Jeden przypadek zwrócił moją szczególną uwagę; chodziło o waszyngtońską adwokatkę, Ruth Morgenstern. Ostatni raz widziano ją około wpół do dziesiątej wieczorem dwudziestego sierpnia. Przyjaciółka podrzuciła Ruth pod jej mieszkanie w Foggy Bottom.

Pani Morgenstern liczyła sobie dwadzieścia sześć lat, ważyła sto jedenaście funtów, miała niebieskie oczy i długie do ramion blond włosy. Dwudziestego ósmego sierpnia w okolicach bazy marynarki wojennej Anacostia znaleziono jeden z jej dokumentów identyfikacyjnych. Dwa dni później na ulicy znaleziono jej przepustkę sądową.

Ale samej Ruth Morgenstern nie odnaleziono. W aktach sprawy widniał zapis: „Prawdopodobnie nie żyje”.

Zastanawiałem się, czy to prawda.

A co z panią Elizabeth Connolly?

Około dziesiątej, kiedy już ziewałem na potęgę, trafiłem na raport, który mnie obudził. Przeczytałem go raz, potem drugi.

Dotyczył porwania sprzed jedenastu miesięcy. Ofiarą była niejaka Jilly Lopez z Houston. Przestępstwa dokonano przy hotelu Houstonian. Widziano zespół. Dwóch mężczyzn kręciło się w garażu koło SUV – a ofiary. Pani Lopez była podobno „bardzo pociągająca”.

Parę minut potem rozmawiałem z funkcjonariuszem prowadzącym tamto dochodzenie. Wywiadowca Steve Bowen był zdziwiony moim zainteresowaniem, ale chętny do współpracy. Powiedział, że od porwania wszelki słuch o pani Lopez zaginął. Nie zażądano okupu.

– To była prawdziwa dama. Każdy człowiek, z którym o niej rozmawiałem, mówił, że była naprawdę urocza.

W Atlancie usłyszałem to samo o Elizabeth Connolly.

Już nie cierpiałem tej sprawy, ale nie mogłem przestać o niej myśleć. Biała Dziewczyna. Wszystkie zaginione kobiety były urocze, zgadza się? To była wspólna cecha wszystkich porwań. Więc może na ten wzorzec zwracali uwagę kidnaperzy.

Urocze ofiary. Jak daleko sięgały granice tej potworności?

Rozdział 22

Kiedy wróciłem do domu, była dwudziesta trzecia piętnaście, ale czekała mnie niespodzianka. Przyjemna niespodzianka. Na schodkach siedział John Sampson. Całe sześć stóp dziewięć cali i dwieście pięćdziesiąt funtów Johna Sampsona. Na pierwszy rzut oka wyglądał jak wysłannik piekieł, ale kiedy się uśmiechnął, miałeś przed sobą Świętego Mikołaja.

– Proszę, proszę, kogo my tu mamy. Wywiadowca Sampson – przywitałem go, uśmiechając się.

– Jak leci, stary? – spytał John, kiedy szedłem przez trawnik. – Znów harujesz do późna. Ten sam stary Cross. Nigdy się nie zmienisz, człowieku.