– Co z dziećmi? Nie możemy ich tu zostawić – powiedział Sława.
– Zostaw je! Tak ma być, idioto. Potrzebujemy świadków. Tak zaplanowano. Czy ty nie potrafisz zapamiętać niczego jak trzeba?
– Zostawić je w garażu? Tutaj?
– Nic im nie będzie. Albo będzie. Jakie to ma znaczenie? Rusz się. Musimy jechać. No, już!
Odjechali lexusem ze swoją nieprzytomną ofiarą na tylnym siedzeniu. Dzieci płakały rozdzierająco na garażowym parkingu. Zoja nie spiesząc się objechała centrum handlowe i skręciła w Dekalb Pike.
Przejechali tylko do odległego o kilka minut Yalley Forge National Historical Park i zmienili samochody.
Pokonali kolejne osiem mil do opustoszałego parkingu i znów zmienili pojazd.
Następnie pojechali do powiatu Bucks w Pensylwanii. Niebawem Audrey Meek miała poznać Kierownika Artystycznego. Był w niej zakochany do szaleństwa. Musiał być zakochany – zapłacił dwieście pięćdziesiąt tysięcy dolarów za rozkoszowanie się jej towarzystwem bez względu na to, jak Audrey go potraktuje.
A porwania dokonano w obecności świadków, żeby je spieprzyć. Celowo.
CZĘŚĆ DRUGA. WIERNOŚĆ, ODWAGA, CHARAKTER
Rozdział 25
Nikomu do tej pory nie udało się rozgryźć Wilka. Według informacji Interpolu i rosyjskiej milicji był trzeźwo myślącym, angażującym się w każdą robotę wykonawcą, który zaczynał jako milicjant. Jak wielu Rosjan, potrafił dostosować się do okoliczności i miał sporo zdrowego rozsądku. Ta wrodzona narodowa cecha charakteru pozwoliła Rosjanom utrzymać tak długo w przestrzeni kosmicznej stację Mir. Rosyjscy kosmonauci byli po prostu lepsi od Amerykanów w likwidowaniu drobnych awarii. Jeśli coś wysiadło, sami naprawiali usterkę.
Podobnie Wilk.
Tego słonecznego popołudnia pojechał czarnym cadillakiem escalade do północnej części Miami. Musiał spotkać się z pewnym człowiekiem, Yeggim Titovem, i omówić kwestię zabezpieczeń. Yeggi uważał się za światowej klasy specjalistę od tworzenia stron internetowych i inżyniera znającego na wylot najnowocześniejsze technologie. Doktoryzował się w Berkeley i pysznił się tym przed wszystkimi. Ale naprawdę był tylko kolejnym pozerem, perwersem i gnojem, mającym złudne przekonanie o własnej wielkości. Niczym więcej.
Wilk załomotał do obitych stalową blachą drzwi mieszkania Yeggiego w drapaczu chmur nad Biscayne Bay. Miał na sobie wełnianą czapeczkę i wiatrówkę z nadrukami Miami Heat, by nie wpaść nikomu w oczy.
– Już, już, nie pali się! – zawołał ze środka Yeggi.
Otworzył dopiero po dobrych kilku minutach. Był ubrany w dżinsowe szorty i porwaną czarną bluzę z uśmiechniętą twarzą Einsteina. Żartowniś pełną gębą z tego Yeggiego.
– Mówiłem, nie zmuszaj mnie, żebym do ciebie przychodził – rzekł Wilk, ale uśmiechał się szeroko, jakby to był znakomity żart, więc Yeggi też się uśmiechnął. Od jakiegoś roku byli wspólnikami w interesie, a rok z Yeggim to prawdziwy kawał czasu.
– Ty to wiesz, kiedy wpaść – powiedział.
– Szczęściarz ze mnie – stwierdził Wilk, wchodząc do pokoju dziennego. Natychmiast zapragnął zatkać sobie nos. Mieszkanie było niewiarygodnie zabałaganione, pełne opakowań po żarciu na wynos, pudełek po pizzy, pustych kartonów po mleku i dziesiątków, a może setek egzemplarzy największego rosyjskojęzycznego czasopisma wydawanego w USA, „Nowoje Ruskoje Słowo”.
Smród brudu i gnijącego jedzenia był koszmarny, ale jeszcze bardziej cuchnął sam Yeggi, parówkami wystawionymi przez tydzień na słońce. Naukowiec zaprowadził Wilka do sypialni, tyle że nie była to wcale sypialnia, ale pracownia potwornego flejtucha. Na podłodze brzydka brązowa wykładzina, trzy beżowe obudowy komputerowe, części, radiatory, płytki drukowane, napędy.
– Prosię z ciebie – orzekł Wilk i znów wybuchnął śmiechem.
– Ale bardzo inteligentne prosię.
W środku pomieszczenia stało nowoczesne modułowe biurko. Trzy płaskie ekrany tworzyły półkole wokół zniszczonego rumbie chair* [siedzisko fotela zamontowane na subwoofeize, głośniku basowym, służące do oglądania filmów i gier wideo]. Plątanina kabli za ekranami groziła pożarem. Jedyne okno w pokoju było zasłonięte na stałe żaluzją.
– Teraz masz superbezpieczną stronę – oświadczył Yeggi. – Ekstra. Na sto procent. Nikt się nie włamie. Tak jak lubisz.
– Myślałem, że od początku była bezpieczna – odparł Wilk.
– Teraz jest bardziej bezpieczna. W dzisiejszych czasach trzeba dmuchać na zimne. Powiem ci coś jeszcze, skończyłem ostatni folderek. To arcydzieło. Istne arcydzieło.
– I tylko trzy tygodnie po terminie.
Yeggi wzruszył kościstymi ramionami.
– Co z tego? Zaczekaj, aż zobaczysz moje dzieło. Jest genialne. Masz pojęcie, co to dzieło geniusza? Oto dzieło geniusza.
Wilk przejrzał folder. Była to broszura na kredowym papierze o wymiarach osiem i pół na jedenaście cali, z przezroczystą okładką i czerwonym grzbietem. Yeggi wydrukował ją na swoim laserowym hewletcie – packardzie. Litery jarzyły się neonowym blaskiem. Okładka wyglądała pierwszorzędnie. Jej wyszukana elegancja kojarzyła się z katalogami Tiffany’ego. Trudno było sobie wyobrazić, że to dzieło mieszkańca tego chlewu.
– Powiedziałem ci, że dziewczyny numer siedem i siedemnaście nie są już z nami. Nie żyją – rzekł w końcu Wilk. – Nasz młody geniusz jest zapominalski, co?
– Szczegóły, szczególiki – odparł Yeggi. – Jak już mowa o szczegółach, to wisisz mi piętnaście kół gotówką za dostawę. To jest dostawa.
Wilk sięgnął do kieszeni kurtki, wyjął sig sauera 210 i strzelił dwukrotnie Yeggiemu między oczy. Potem strzelił też między oczy Albertowi Einsteinowi. Tak dla żartu.
– Wygląda na to, że ty też nie jesteś już z nami, panie Titov. Szczegóły, szczególiki.
Usiadł przy laptopie i sam skorygował ofertę. Potem wypalił płytę i wziął ją ze sobą. Zabrał również kilka egzemplarzy „Nowogo Ruskogo Słowa”, których mu brakowało. Zamierzał przysłać ekipę, by pozbyli się ciała i spalili ten chlew. Szczegóły, szczególiki.
Rozdział 26
Tego przedpołudnia nie poszedłem na zajęcia z technik aresztowania. Doszedłem do wniosku, że pewnie wiem więcej na ten temat niż wykładowca. Zamiast tego zadzwoniłem do Monnie Donnelley i poprosiłem o wszystkie informacje na temat handlu białymi niewolnicami. Szczególnie interesowały mnie najświeższe wydarzenia na terenie USA, które mogłyby mieć związek ze sprawą Biała Dziewczyna.
Większość analityków Biura zajmujących się przestępstwami przeciwko życiu pracowała dziesięć mil dalej, w pomieszczeniach CIRG, Grupy do spraw Rozwiązywania Nagłych Przypadków, ale Monnie miała gabinet w Quantico. Niecałą godzinę później zjawiła się na progu mojej ponurej klitki. Podała mi dwie dyskietki. Wyglądała na dumną z siebie.
– To powinno cię trochę zająć. Skupiłam się tylko na białych kobietach. Atrakcyjnych. Niedawno porwanych. Mam również dużo o okolicznościach porwania w Atlancie. Rozszerzyłam krąg o pracowników centrum handlowego, właścicieli, sprzedawców i sąsiedztwa w Buckhead. Mam dla ciebie kopie raportów policyjnych i pracowników Biura. Wszystko, o co prosiłeś. Odrabiasz zadanie domowe, tak?
– Uczę się tego wszystkiego. Staram się, jak mogę. Czy to takie niezwykłe? Tu, w Quantico?
– Prawdę mówiąc, w przypadku agentów, którzy przychodzą do nas z policji albo z wojska, to tak. Chyba wolę pracę w terenie.
– Ja też lubię pracę w terenie – przyznałem się Monnie – ale dopiero wtedy, kiedy zawężę krąg podejrzanych. Dzięki ci za wszystko.