Выбрать главу

– Wiesz, co o tobie mówią, doktorze Cross?

– Nie. Co mówią?

– Że jesteś jak medium. Że masz wielką wyobraźnię. Może nawet jesteś jasnowidzem. Że potrafisz myśleć jak morderca. To dlatego od razu przydzielono cię do Białej Dziewczyny. – Przystanęła w progu. – Słuchaj. Nie obraź się, ale mam dla ciebie przyjacielską radę. Nie wkurzaj Gordona Nooneya. On traktuje poważnie to swoje szkolonko. Jest wredny, i ma znajomości.

– Zapamiętam to sobie. – Skinąłem głową. – Czy są tu jacyś niewredni faceci?

– Oczywiście. Przekonasz się, że większość agentów to funkcjonariusze z prawdziwego zdarzenia. Dobrzy ludzie, najlepsi. No to w porządku, szczęśliwego polowania – powiedziała i zostawiła mnie lekturze, sporej lekturze. Zbyt sporej.

Zacząłem od dwóch porwań – obu w Teksasie – które wydawały się powiązane z porwaniem w Atlancie. Już samo czytanie wzburzyło mi krew. Mariannę Norman, lat dwadzieścia, znikła z Houston 6 sierpnia 2001 roku. Mieszkała ze swoim chłopakiem w szeregówce należącej do jego rodziców. Tamtej jesieni Mariannę i Dennis Turcos mieli rozpocząć ostatni rok na Chrześcijańskim Uniwersytecie Teksaskim i planowali wziąć ślub wiosną 2002 roku. Wszyscy twierdzili zgodnie, że Mariannę i Denis byli najmilszą parą młodych ludzi na świecie. Mariannę zaginęła bez wieści. 30 grudnia zeszłego roku Dennis Turcos przyłożył sobie rewolwer do skroni i pociągnął za spust. Mówił, że nie potrafi żyć bez Mariannę, że jego życie skończyło się wraz z jej zaginięciem.

Druga sprawa dotyczyła piętnastoletniej uciekinierki z miasteczka Childress w Teksasie. Adriannę Tuletti została porwana z mieszkania w San Antonio zajmowanego przez trzy dziewczyny podobno uprawiające prostytucję. Sąsiedzi zgłosili, że widzieli podejrzanie wyglądającą parę wchodzącą do budynku w dniu zaginięcia Adriannę. Ktoś przypuszczał, że to może rodzice jednej z dziewcząt, którzy przyjechali zabrać ją do domu, ale od tej pory wszelki słuch o Adriannę zaginął.

Przez długą chwilę przypatrywałem się jej zdjęciu – była śliczną blondynką i mogłaby być jedną z córek Elizabeth Connolly. Jej rodzice byli nauczycielami w szkole podstawowej w Childress.

Tego popołudnia otrzymałem kolejne złe wieści. Najgorsze z możliwych. W King of Prussia Mali w Pensylwanii porwano projektantkę mody, Audrey Meek. Jej dwoje dzieci było świadkami porwania. To mnie zszokowało. Dzieci doniosły policji, że porywaczami było dwoje ludzi, mężczyzna i kobieta.

Zacząłem szykować się do wyjazdu do Pensylwanii. Zadzwoniłem do Nany i tym razem okazała pełne zrozumienie. Następnie dostałem telefon z biura Nooneya. Nie leciałem do Pensylwanii. Miałem stawić się na zajęciach.

Było oczywiste, że decyzja przyszła z samej góry, ale nie rozumiałem, co się dzieje. Może nie miałem rozumieć.

Może wszystko to jakiś test? – pomyślałem.

Rozdział 27

„Wiesz, co o tobie mówią, doktorze Cross? Że jesteś jak medium. Że masz wielką wyobraźnię. Może nawet jesteś jasnowidzem. Że potrafisz myśleć jak morderca”. Tak powiedziała Monnie Donnelley tego przedpołudnia. Jeśli mówiła prawdę, to dlaczego odsunięto mnie od sprawy?

Po południu poszedłem na zajęcia, ale byłem rozkojarzony, może nawet zły. Czułem niepokój i przygnębienie. Co ja robiłem w FBI? Co się ze mną działo? Nie chciałem walczyć ze zwyczajami w Quantico, ale stawiano mnie w sytuacji nie do przyjęcia.

Następnego dnia znów byłem gotów iść na zajęcia. Czekały mnie takie przedmioty jak prawo, przestępstwa gospodarcze, łamanie praw obywatelskich i ćwiczenia z bronią.

Byłem pewien, że zajęcia z praw obywatelskich okażą się ciekawe, ale dwie zaginione kobiety, Elizabeth Connolly i Audrey Meek, czekały gdzieś na ratunek. Może jedna z nich nadal żyła, może obie. Może potrafiłbym im pomóc, jeśli naprawdę byłem takim cholernym jasnowidzem.

Siedziałem przy kuchennym stole, kończąc śniadanie wraz z Naną i Rudą, kiedy usłyszałem PLASK! i przed domem wylądowała poranna gazeta.

– Siedź. Jedz. Ja pójdę – powiedziałem Nanie, odsuwając krzesło od stolika.

– Brak sprzeciwu – odparła i pociągnęła herbaty z wdziękiem, który mają tylko staruszeczki. – Muszę o ciebie dbać, wiesz.

– Zgadza się.

Nana wciąż sprzątała w domu i wokół niego i gotowała większość posiłków. Kilka tygodni temu przyłapałem ją balansującą na najwyższym szczeblu drabiny. Oczyszczała rynnę, obiegającą dach.

– Nic się nie dzieje! – krzyknęła z góry. – Mam idealne wyczucie równowagi i jestem lekka jak spadochron.

Co mogłem na to powiedzieć?

„Washington Post” nie doleciał na werandę. Leżał rozchylony na ścieżce. Nie musiałem się nawet schylać, żeby przeczytać pierwszą stronę.

– Ach, do diabła – zakląłem. – Niech to szlag.

To nie było nic dobrego. Prawdę mówiąc, wiadomość była okropna. Nie mogłem uwierzyć własnym oczom.

Nagłówek szokował: „Porwania dwóch kobiet mogą być ze sobą powiązane”. Co najgorsze, artykuł zawierał konkretne szczegóły, znane tylko kilku ludziom w FBI. Na nieszczęście byłem jednym z nich.

Główny wątek dotyczył mężczyzny i kobiety, widzianych podczas ostatniego porwania w Pensylwanii. Poczułem ukłucie w brzuchu. Nie przekazaliśmy prasie informacji, że naocznymi świadkami przestępstwa były dzieci Audrey Meek.

Ktoś udostępnił informacje „Post”, ktoś również połączył wszystko w całość. Poza Bobem Woodwardem nie było chyba w redakcji osoby, którą byłoby na to stać. Inni dziennikarze nie byli na tyle inteligentni.

Kto przekazał informacje „Post”?

Dlaczego?

Na próżno szukałem w tym sensu. Czy ktoś starał się utrudnić śledztwo? Kto?

Rozdział 28

W poniedziałek nie odprowadziłem do szkoły Jannie i Damona. Siedziałem z kotką na werandzie i grałem na pianinie Mozarta, Brahmsa. Miałem poczucie winy, bo uznałem, że powinienem wstać wcześnie i pomóc wydawać zupę u Świętego Antoniego. Zwykle poświęcałem temu zajęciu jakiś poranek w tygodniu, często w niedzielę. To był mój kościół.

Na drodze był koszmarny ruch i czułem się sfrustrowany, tracąc prawie półtorej godziny na dojazd do Quantico. Wyobrażałem sobie, że Nooney stoi przy frontowej bramie, czekając niecierpliwie na mój przyjazd. Ale przynajmniej miałem czas rozważyć moją sytuację. Uznałem, że na razie najlepiej zrobię, chodząc na zajęcia. I nie robiąc szumu. Jeśli dyrektor Burns nadal będzie chciał mnie wykorzystać w sprawie Biała Dziewczyna, da mi znać. Jeśli nie, mówi się trudno.

Tego dnia zajęcia skupiały się na zajęciach praktycznych, jak je nazywano w Biurze. Mieliśmy zbadać fikcyjny napad rabunkowy na bank w Hogans Alley, przeprowadzić rozmowy ze świadkami i kasjerami. Instruktorką była Marilyn May, kolejna bardzo kompetentna agentka nadzorująca.

Po jakiejś półgodzinie zajęć May poinformowała nas o fikcyjnym wypadku samochodowym, który wydarzył się jakąś milę od banku. Udaliśmy się całą grupą na miejsce kraksy, by sprawdzić, czy ma związek z napadem na bank. Sumiennie wykonywałem swoje zadania, ale w ciągu ostatnich kilkunastu lat brałem wielokrotnie udział w podobnych akcjach, tyle że na serio, i trudno było mi traktować poważnie ćwiczenia, zwłaszcza że niektórzy moi koledzy prowadzili przesłuchania zgodnie z podręcznikiem. Chyba naoglądali się za dużo seriali o glinach. May również chwilami robiła wrażenie rozbawionej.

Kiedy stałem w miejscu zdarzenia z nowym kolegą, zawodowym wojskowym, który awansował do stopnia kapitana, zanim przyszedł do Biura, usłyszałem, jak ktoś woła mnie po nazwisku. Odwróciłem się i zobaczyłem asystenta agenta Nooneya.

– Starszy agent Nooney chce widzieć cię w swoim biurze – oświadczył.