Mat parsknął rechotem tak głośnym, że wszystkie głowy zwróciły się w jego stronę, jednakże pod wpływem gwałtownego gestu Loiala odezwał się cichym głosem.
— U nas to mężczyźni dokonują wyboru i żadna żona nie powstrzyma mężczyzny, gdy ten zechce coś zrobić.
Rand skrzywił się, przypomniawszy sobie, jak to Egwene zaczęła chodzić za nim krok w krok, gdy oboje byli jeszcze mali. Wtedy właśnie pani al’Vere zaczęła obdarzać go szczególną uwagą, większą niż innych chłopców. Później, podczas świąt jedne dziewczęta mogły z nim tańczyć, a inne zaś nie — te, które mogły, były zawsze przyjaciółkami Egwene, te inne natomiast zaliczały się do tych, których Egwene nie lubiła. Wydało mu się nawet, że pamięta, jak pani al’Vere wzięła kiedyś Tama na bok — „A przy tym przebąkiwała, że z Tamem rozmawiać się nie da przez to, że on nie ma żony!” — a później Tam i wszyscy tak się zachowywali, jakby on i Egwene byli po słowie, mimo że wcale nie klękali przed Kołem Kobiet, by sobie ślubować. Nigdy przedtem nie myślał o tym w taki sposób — wszystko, co było między nim a Egwene zawsze wydawało się po prostu takie, jakie jest i na tym dość.
— Moim zdaniem my to robimy tak samo — mruknął, a kiedy Mat się roześmiał, dodał: — Czy przypominasz sobie, by twój ojciec kiedykolwiek zrobił coś, czego by twoja matka nie pochwalała?
Mat otworzył usta rozciągnięte w szerokim uśmiechu, po czym w zamyśleniu zmarszczył brwi i zamknął usta z powrotem.
Na stopniach wiodących do wnętrza domu pojawił się Juin.
— Czy mógłbym prosić, abyście wszyscy zechcieli pójść ze mną? Starsi chcą was zobaczyć.
Nie spojrzał na Loiala, natomiast Loial omal nie wypuścił książki z rąk.
— Jeśli starsi będą próbowali cię zmusić, byś został — uspokajał go Rand — to powiemy, że jesteś nam potrzebny.
— Założę się, że wcale nie chodzi o ciebie — dodał Mat. — Założę się, że oni nam tylko chcą oznajmić, że możemy skorzystać z bramy. — Otrząsnął się, a jego głos jeszcze bardziej ścichł. — Naprawdę musimy to zrobić, czy nie tak? — Nie było to pytanie.
— Zostań i ożeń się albo podróżuj drogami. — Loial wykrzywił się żałośnie. — Nie można się ustatkować, jak się ma ta’veren za przyjaciół.
36
Wśród Starszych
Gdy Juin prowadził ich przez osadę, Rand zauważył, że Loial robi się z każdą chwilą coraz bardziej zdenerwowany. Zesztywniał mu nie tylko grzbiet, ale również uszy, oczy coraz bardziej ogromniały na widok wpatrzonych weń innych ogirów, szczególnie kobiet i dziewcząt, zresztą spora ich rzesza rzeczywiście kierowała na niego uwagę. Miał taką minę, jakby czekał na własną egzekucję.
Brodaty ogir wskazał stopnie wiodące do wnętrza porośniętego trawą kopca, większego niż wszystkie, które do tej pory widzieli; właściwie było to raczej wzgórze, wznoszące się tuż przy podstawie pnia jednego z Wielkich Drzew.
— A może byś poczekał na zewnątrz, Loial? — zaproponował Rand.
— Starsi... — zaczął Juin.
— ... Prawdopodobnie życzą sobie zobaczyć tylko nas — dokończył za niego Rand.
— Dlaczego nie mieliby zostawić go w spokoju — wtrącił Mat.
Loial skwapliwie pokiwał głową.
— Tak, tak, wydaje mi się...
Obserwowało go kilka mieszkanek stedding, zarówno siwowłose babcie, jak i dziewczęta w wieku Erith, niby cała grupa pochłonięta była rozmową, ale wszystkie oczy patrzyły na Loiala. Zastrzygł uszami, spojrzał na szerokie drzwi, do których wiodły stopnie i raz jeszcze przytaknął.
— Tak, posiedzę sobie tutaj i poczytam. O właśnie. Poczytam.
Włożył dłoń do kieszeni i wyszperał jakąś książkę. Usadowił się na ścianie kopca, tuż obok schodów, stronice, w które wbił wzrok, zupełnie ginęły w jego dłoniach.
— Posiedzę tu sobie i poczytam, dopóki nie wrócicie.
Uszy drgały mu gwałtownie, jakby czuł na sobie wzrok obserwujących go kobiet.
Juin potrząsnął głową, wzruszył ramionami i podszedł znowu do schodów.
— Gdybym mógł was prosić. Starsi czekają.
Ogromna, pozbawiona okien izba we wnętrzu kopca dostosowana była wielkością do postury ogirów, sklepienie znajdujące się na wysokości czterech piędzi z okładem wspierały grube belki — już samym ogromem nadawałaby się na pałacowe wnętrze. Siedmiu ogirów, siedzących na podwyższeniu dokładnie naprzeciwko drzwi, sprawiało, że wydawała się odrobinę jakby kurczyć, Rand jednak nie mógł się wyzbyć wrażenia, że znajduje się w jaskini. Ciemne kamienie posadzki, mimo że wielkie i nieregularne w kształcie, miały gładką powierzchnię, natomiast szare ściany były tak nierówne, że mogłyby tworzyć zbocze skalistego wzgórza. Belki sklepienia, z grubsza obciosane, przypominały wielkie korzenie.
Oprócz krzesła z wysokim oparciem, na którym naprzeciwko podwyższenia usadzona została Verin, na całe umeblowanie składały się ciężkie, zdobne w rzeźbione pnącza krzesła starszych. Na samym środku podwyższenia siedziała kobieta, nieco wyżej od pozostałych, po jej lewej ręce trzech brodatych mężczyzn w długich, rozszerzanych ku dołowi płaszczach, po prawej trzy kobiety, ubrane podobnie jak ona, w suknie haftowane w pnącza i kwiaty od karku po sam kraj. Wszyscy mieli naznaczone wiekiem twarze oraz włosy barwy czystej bieli, łącznie z kępkami na czubkach uszu. Roztaczali atmosferę niezgłębionego dostojeństwa.
Hurin wytrzeszczył na ich widok oczy, a Rand poczuł, że też ma ochotę się gapić. Takiej mądrości, jaką kryły w sobie ogromne oczy starszych, nie widziało się nawet w twarzy Verin, takiego autorytetu nie miała Morgase z jej koroną, Moiraine nie dorównywała im opanowaniem i spokojem. Pierwszy ukłon złożył Ingtar, równie ceremonialny jak zawsze, natomiast wszyscy inni stali nieruchomo, jakby zapuścili korzenie.
— Jestem Alar — powiedziała kobieta siedząca na najwyższym krześle, gdy wreszcie zajęli miejsca obok Verin. — Najstarsza ze starszych Stedding Tsofu. Odzyskanie Rogu Valere to sprawa doprawdy najwyższej potrzeby, my jednak nie pozwalamy, by ktoś podróżował drogami częściej niż raz na sto lat. Nie pozwalamy na to ani my, ani starsi z innych stedding.
— Znajdę Róg — odparł gniewnie Ingtar. — Muszę. Jeśli nie pozwolicie nam skorzystać z bramy...
Spojrzenie Verin kazało mu umilknąć, ale chmurny wyraz nie zniknął z jego twarzy.
Alar uśmiechnęła się.
— Nie bądź taki w gorącej wodzie kąpany, Shienaraninie. Wy ludzie nigdy nie poświęcacie czasu myśli. Jedynie podejmowane w spokoju decyzje są właściwe. — Jej uśmiech zblakł, ustępując miejsca powadze, natomiast głos nie stracił nic ze swego zamierzonego opanowania. — Ani niebezpieczeństwom czyhającym na drogach, ani atakującym Aielom, ani drapieżnym trollokom nie należy stawić czoła za pomocą miecza. Muszę was uprzedzić, że wejście na drogi łączy się z ryzykiem nie tylko śmierci i szaleństwa, lecz również utraty duszy.
— Widzieliśmy Machin Shin — powiedział Rand, a Mat i Perrin mu przytaknęli. Jakoś jednak nie śpieszyli się z zapewnieniem, że są gotowi obejrzeć go raz jeszcze.
— Pojadę po Róg nawet do samego Shayol Ghul, jeśli zajdzie taka potrzeba — oświadczył dobitnie Ingtar.