Выбрать главу

— Tak naprawdę to niewielki mamy wybór, prawda Rand? Cokolwiek by się działo, cokolwiek byśmy zrobili, niektóre rzeczy zawsze są takie same. — Jeszcze raz odetchnął głęboko. — Gdzie jesteśmy? Czy to jeden z tych światów, o których opowiadaliście z Hurmem?

— To Głowa Tomana — wyjaśnił mu Rand. — W naszym świecie. Tak przynajmniej twierdzi Verin. Poza tym jest już jesień.

Mat rozejrzał się dokoła przygnębionym wzrokiem.

— Jak to...? Nie, nie chcę wiedzieć, jak do tego doszło. Ale jak teraz znajdziemy Faina i sztylet? Do tego czasu mógł pojechać wszędzie.

— On jest tutaj — zapewnił go Rand. Liczył, że ma rację. Fain miał czas, by wsiąść na statek płynący w dowolnym kierunku. Czas jechać do Pola Emonda. Albo do Tar Valon.

„Światłości, błagam, niech mu się nie znudzi czekanie. Jeśli on skrzywdził Egwene albo kogokolwiek z Pola Emonda, to ja... Niech sczeznę, próbowałem przybyć na czas”.

— Wszystkie większe miasta Głowy Tomana leżą na zachód stąd — oznajmiła Verin tak głośno, by ją usłyszano. Wszyscy już się podnieśli, z wyjątkiem Randa i jego dwóch przyjaciół. Podeszła do nich i przyłożyła dłonie do głowy Mata, nie przestając mówić. — Nie licząc całego mnóstwa wsi, które są tak duże, że zasługują na miano miasta. Skoro mamy znaleźć jakikolwiek ślad Sprzymierzeńców Ciemności, to zachód jest kierunkiem, od którego należy zacząć. Poza tym uważam, że nie powinniśmy marnować dnia, siedząc tutaj.

Gdy Mat zamrugał i wstał — nadal wyglądał na chorego, ale poruszał się żwawo — przeniosła dłonie na Perrina. Rand cofnął się, gdy próbowała go dotknąć.

— Nie wygłupiaj się — ostrzegła.

— Nie chcę pomocy od ciebie — powiedział cicho. — Ani od żadnej innej Aes Sedai.

Wargi jej zadrżały.

— Jak sobie życzysz.

Natychmiast dosiedli koni i pojechali na zachód, pozostawiając za sobą kamień portalu. Nikt nie protestował, a już najmniej Rand.

„Światłości, spraw, aby nie było za późno”.

38

Nauka

Siedząca ze skrzyżowanymi nogami na łóżku, ubrana w białą suknię Egwene bawiła się trzema świetlnymi kulkami, tworzącymi najrozmaitsze wzory nad jej dłońmi. Zobowiązano ją, by tego nie robiła bez dozoru bodaj jednej Przyjętej, ale przecież Nynaeve, rzucająca chmurne spojrzenia i spacerująca tam i z powrotem przed niewielkim kominkiem, nosiła pierścień z wężem, który dawano Przyjętym, a rąbek jej białej sukni zdobiły kolorowe pierścienie, mimo że jeszcze nie wolno jej było nikogo uczyć. Egwene natomiast, po tych ostatnich trzynastu tygodniach, odkryła, że nie jest w stanie oprzeć się pokusie. Wiedziała teraz, jak łatwo jest dotykać saidara. Czuła go cały czas, czekał na nią, niczym woń perfum albo dotyk jedwabiu, przyciągał i wabił. A gdy już raz go dotknęła, ledwie potrafiła się powstrzymać przed przenoszeniem Mocy lub bodaj próbami uczynienia tego. Odnosiła porażki nieomal równie często jak sukcesy, to jednak stanowiło dodatkowy bodziec, by dalej się starać.

Często budził się w niej lęk. Przerażało ją, że tak bardzo pragnie przenosić i to, że czuje się taka bezbarwna i znudzona, gdy nie przenosi. Miała ochotę nasycić się tym, wbrew ostrzeżeniom, że to może ją do szczętu wypalić od środka, i to pragnienie przerażało ją najbardziej ze wszystkich. Czasami żałowała, że w ogóle przyjechała do Tar Valon. Ale ten lęk nie potrafił jej pohamować, nie bardziej niż lęk, że zostanie przyłapana na gorącym uczynku przez jakąś Aes Sedai albo Przyjętą, wyjąwszy Nynaeve.

Tak czy owak w swojej własnej izbie była całkiem bezpieczna. Odwiedziła ją Min, siedziała na trójnogim stołku i przypatrywała się jej, dostatecznie dobrze jednak znała Min, by wiedzieć, że na nią nie doniesie. Przyszło jej do głowy, że ma wielkie szczęście, bo od przyjazdu do Tar Valon dorobiła się dwóch dobrych przyjaciółek.

Izba była niewielka, pozbawiona okien tak jak wszystkie pokoje nowicjuszek. Nynaeve trzema krokami pokonywała przestrzeń dzielącą jedną pobieloną ścianę od drugiej, sama miała większą izbę, ale ponieważ nie zaprzyjaźniła się z żadną Przyjętą,. przychodziła do Egwene, gdy potrzebowała rozmowy z kimś, a nawet tak jak teraz, gdy w ogóle nie chciała wyrzec ani słowa. Niepozorny ogień na wąskim palenisku skutecznie odpierał ataki pierwszego chłodu nadciągającej jesieni, aczkolwiek Egwene była przekonana, że nie będzie służył tak dobrze, gdy nastanie zima. Maleńki stolik do nauki dopełniał umeblowania, natomiast jej osobiste przedmioty wisiały równym rzędem na kołkach wbitych w ścianę albo leżały na krótkiej półce nad stolikiem. Nowicjuszkom na ogół przydzielano zbyt wiele obowiązków, by mogły spędzać czas w swoich pokojach, ten dzień jednak był wolny, dopiero trzeci taki, odkąd razem z Nynaeve przybyły do Białej Wieży.

— Else robiła dzisiaj cielęce oczy do Galada podczas jego ćwiczeń ze strażnikami — powiedziała Min, kołysząc stołkiem ustawionym na dwóch nogach.

Kuleczki nad dłońmi Egwene drżały przez chwilę.

— Ona może patrzeć na kogo żywnie zechce — odparła Egwene obojętnym tonem. — Nie rozumiem, dlaczego miałoby mnie to interesować.

— Bez powodu, myślę. On jest okropnie przystojny, o ile komuś nie przeszkadza, że taki sztywny. Przyjemnie na niego popatrzeć, szczególnie, gdy jest bez koszuli.

Kuleczki zawirowały z furią.

— Z pewnością nie mam najmniejszej ochoty patrzeć na Galada, w koszuli ani bez niej.

— Nie powinnam się z tobą droczyć — powiedziała Min ze skruchą w głosie. — Przepraszam za to. Ale ty naprawdę lubisz na niego patrzeć, no nie krzyw się tak na mnie, podobnie zresztą wszystkie inne kobiety w Białej Wieży, które nie są z Czerwonych. Nieraz widziałam Aes Sedai na dziedzińcach do ćwiczeń, gdy ćwiczyły figury, szczególnie Zielone. Mówią, że kontrolują swoich strażników, lecz ja nie widuję ich aż tylu, gdy Galada tam nie ma. Nawet kucharki i posługaczki wylegają na zewnątrz, żeby się na niego gapić.

Kuleczki zamarły w miejscu, a Egwene przypatrywała im się przez chwilę ogłupiałym wzrokiem. Zniknęły. Znienacka wybuchnęła śmiechem.

— On jest przystojny, nieprawdaż? Nawet kiedy idzie, to wygląda tak, jakby tańczył. — Rumieńce na jej policzkach nabrały jeszcze intesywniejszej barwy. — Wiem, że nie powinnam tak się w niego wgapiać, ale nie potrafię się oprzeć.

— Ja też nie — wyznała Min — i widzę też, jaki on jest.

— Ale skoro jest dobry..?

— Egwene, Galad całą tą swoją dobrocią potrafiłby cię zmusić, byś sobie wyrwała wszystkie włosy z głowy. Skrzywdziłby każdego, gdyby musiał służyć sprawie jeszcze większego dobra. Nawet by nie zauważył, kogo krzywdzi, bo tak by się tej sprawie oddał, a na dodatek jeszcze by oczekiwał, że zostanie przez skrzywdzonego zrozumiany, przekonany o słuszności i sprawiedliwości swego postępowania.

— Podejrzewam, że ty coś wiesz — powiedziała Egwene.

Bywała świadkiem, jak Min wykorzystywała swój dar patrzenia na ludzi i wyczytywała z nich najrozmaitsze rzeczy. Min nie mówiła wszystkiego, co zobaczyła, nie zawsze też wszystko widziała, ale było tego dość, by Egwene wierzyła. Zerknęła na Nynaeve — nadal chodziła tam i z powrotem, mrucząc coś do siebie — sięgnęła raz jeszcze do saddara i na powrót zajęła się swą chaotyczną żonglerką.

Min wzruszyła ramionami.

— Właściwie mogę ci chyba powiedzieć. Nawet nie zauważył, co robi Else. Spytał ją, czy może ona wie, czy ty będziesz po kolacji spacerowała po Południowym Ogrodzie, skoro dzisiaj jest wolny dzień? Zrobiło mi się jej żal.

— Biedna Else — mniknęła Egwene, a świetlne piłeczki nad jej dłońmi jeszcze bardziej się ożywiły.