Min roześmiała się.
Drzwi otworzyły się z łoskotem, pochwycone przez wiatr. Egwene pisnęła i sprawiła, że piłeczki znikęły, zanim zobaczyła, że to tylko Elayne.
Złotowłosa dziedziczka tronu Andor zatrzasnęła drzwi i powiesiła płaszcz na kołku.
— Właśnie się dowiedziałam — zaczęła — że pogłoski okazały się prawdziwe. Król Galldrian nie żyje. To oznacza początek wojny o sukcesję.
Min parsknęła.
— Wojna domowa. Wojna o sukcesję. Mnóstwo głupich nazw oznaczających jedną rzecz. Czy zgodzicie się, abyśmy o tym nie rozmawiały? Bez przerwy o tym słyszymy. Wojna w Cairhien. Wojna na Głowie Tomana. Niby złapano fałszywego Smoka w Saldaei, ale wojna we Łzie nadal się toczy. Zresztą i tak większość to same pogłoski. Wczoraj słyszałam, jak jedna z kucharek opowiadała, że słyszała o marszu Artura Hawkwinga na Tanchico. Artur Hawkwing!
— Wydawało mi się, że nie chcesz o tym rozmawiać — zauważyła Egwene.
— Widziałam Logaina — powiedziała Elayne. — Siedział na ławce na wewnętrznym dziedzińcu i płakał. Uciekł na mój widok. Nie potrafię go nie żałować.
— Lepiej, by to on płakał niż my wszystkie, Elayne — odparła Min.
— Wiem, czym on jest — oznajmiła spokojnie Elayne. — A raczej, czym był. Już tym nie jest i dlatego mogę go żałować.
Egwene osunęła się plecami na ścianę.
„Rand”.
Logain zawsze przypominał jej o Randzie. Nie śnił się jej już od wielu miesięcy, nie tak jak wtedy na „Królowej rzeki”. Anaiya kazała spisać wszystko, co się jej wtedy przyśniło i Aes Sedai sprawdziły te zapiski, doszukując się w nich znaków lub powiązań ze zdarzeniami, jednakże o samym Randzie nie było żadnej mowy, z wyjątkiem tych snów, które zdaniem Anaiyi, oznaczały, że za nim tęskni. Co dziwniejsze, miała wrażenie, że jego już nie ma, jakby przestał istnieć, wraz ze snami, po upływie kilku tygodni od przyjazdu do Białej Wieży.
„A ja tu się zachwycam Galadem i jego pięknym krokiem — pomyślała z goryczą. — Randowi nie mogło się nic stać. Doszłyby mnie jakieś słuchy, gdyby go pojmano i poskromiono”.
Poczuła dreszcz, jak zawsze na myśl o Randzie, którego poskromiono, o Randzie zalewającym się łzami i podobnie jak Logain pragnącym umrzeć.
Elayne przysiadła obok niej na łóżku, podkulając pod siebie nogi.
— Jeśli ty się durzysz w Galadzie, Egwene, to z mojej strony nie spotkasz się z żadną sympatią. Poproszę Nynaeve, by ci zadała którąś z tych koszmarnych mikstur, którymi wiecznie straszy. — Popatrzyła krzywo na Nynaeve, która zupełnie nie zauważyła jej obecności. — Co się z nią dzieje? Nie mów mi, że ona też zaczęła wzdychać do Galada!
— Ja bym jej nie denerwowała. — Min pochyliła się w stronę przyjaciółek i zniżyła głos. — Ta koścista Przyjęta, Irena, powiedziała jej, że jest niezdarna jak krowa i że ma tylko połowę talentów. Nynaeve uderzyła ją za to w ucho.
Elayne skrzywiła się.
— No właśnie — mruknęła Min. — Zanim wy zdążyłybyście mrugnąć, już ją wleczono do gabinetu Sheriam i od tej pory w ogóle z nią nie można wytrzymać.
Najwyraźniej Min za mało ściszyła głos, ponieważ usłyszały warknięcie Nynaeve. Nagle drzwi raz jeszcze otworzyły się gwałtownie i do izby wleciał podmuch silnego wiatru. Nie zmarszczył koców na łóżku Egwene, natomiast Min i jej stołek przewróciły się, lądując pod samą ścianą. Wiatr ucichł, a Nynaeve znieruchomiała z twarzą ściągniętą cierpieniem.
Egwene podbiegła do drzwi i wyjrzała na zewnątrz. Popołudniowe słońce wypalało ostatnie pozostałości ubiegłonocnej ulewy. Na wciąż wilgotnym balkonie otaczającym dziedziniec nowicjuszek panowała pustka, długi rząd drzwi do izb był zamknięty. Te nowicjuszki, które wcześniej skorzystały z wolnego dnia, by zabawić się w ogrodach, bez wątpienia nadrabiały zaległości we śnie. Nikt nie mógł tego zobaczyć. Zamknęła drzwi i powróciła na swoje miejsce obok Elayne. Nynaeve pomagała Min się podnieść.
— Przepraszam, Min — powiedziała Nynaeve ściśniętym głosem. — Czasami mój temperament... Nie mogę cię prosić, byś mi wybaczyła, na pewno nie.... — Wciągnęła powietrze do płuc. — Jeśli postanowisz donieść na mnie Sheriam, zrozumiem. Zasłużyłam sobie.
Egwene bardzo żałowała, że była świadkiem tego wyznania — Nynaeve potrafiła nieźle dopiec z powodu takich rzeczy. W poszukiwaniu czegoś, czym mogłaby się zająć, czegoś takiego, co by przekonało Nynaeve, że to właśnie na tym skupioną miała uwagę, bezwiednie dotknęła saidara i znowu zaczęła żonglować kulkami. Elayne natychmiast się do niej przyłączyła — Egwene zauważyła poświatę, która otoczyła dziedziczkę tronu, wcześniej niż trzy mikroskopijne punkciki nad jej dłońmi. Zaczęły podawać do siebie te maleńkie, rozjarzone kule coraz bardziej skomplikowanymi sposobami. Czasami taka kula gasła, gdy jednej z dziewcząt nie udało się jej utrzymać, po czym znowu rozbłyskiwała, nieco zmieniając kolor albo rozmiar.
Jedyna Moc napełniła Egwene życiem. Poczuła delikatny różany aromat mydła, którego Elayne użyła w porannej kąpieli. Czuła chropawy tynk ścian, gładkie kamienie posadzki, a także łóżko, na którym siedziała. Słyszała oddechy Min i Nynaeve, znacznie gorzej ich ciche głosy.
— Skoro już mowa o wybaczaniu — powiedziała Min — to raczej ty powinnaś wybaczyć mnie. Masz krewki temperament, a ja wielkie usta. Wybaczę ci, jeśli ty wybaczysz mnie.
Po wymruczanym „przebaczone”, które zabrzmiało prawdziwie z obu stron, obydwie kobiety uściskały się.
— Jeśli jednak to się powtórzy — zaśmiała się Min — to ja ci dam w ucho.
— Następnym razem — odparła Nynaeve — rzucę czymś w ciebie. — Też się roześmiała, lecz jej śmiech zamarł znienacka, gdy rzuciła okiem na Egwene i Elayne. — Przestańcie, bo w końcu znajdzie się taka, która pójdzie do mistrzyni nowicjuszek. Nie jedna, a dwie.
— Nynaeve, nie zrobiłabyś tego! — zaprotestowała Egwene. Jednakże na widok wyrazu oczu Nynaeve pośpiesznie zerwała kontakt z saidarem. — No już dobrze. Wiercę ci. Nie ma potrzeby tego udowadniać.
— Musimy ćwiczyć — powiedziała Elayne. — Wymagają od nas coraz więcej. Gdybyśmy nie ćwiczyły na własną rękę, nigdy byśmy nie nadążyły z nauką.
Na jej twarzy malowało się chłodne opanowanie, ale rozstała się z saidarem równie pośpiesznie jak Egwene.
— A co się stanie, jeśli zaczerpniecie za dużo — spytała Nynaeve — i nie będzie przy tym nikogo, kto mógłby was powstrzymać? Wolałabym, żebyście się bardziej bały. Ja się boję. Wydaje wam się, że nie wiem, co czujecie? On cały czas tam jest i człowiek ma ochotę się nim napełnić. Czasami tylko dzięki temu potrafię się przed tym powstrzymać, a wszak pragnę mieć wszystko. Wiem, że to by mnie zwęgliło na sucharek, ale i tak tego pragnę. — Zadrżała. — Chciałabym tylko, żebyście się bardziej bały.
— Boję się — odparła z westchnieniem Egwene. — Jestem przerażona. Ale to najwyraźniej nie pomaga. A jak jest z tobą, Elayne?
— Jedyna rzecz, która mnie przeraża — odparła beztrosko Elayne — to zmywanie naczyń. Mam wrażenie, że jestem codziennie zmuszana do zmywania naczyń.
Egwene cisnęła w nią poduszką. Elayne ścignęła ją z głowy i odrzuciła z powrotem, potem jednak zwiesiła ramiona.
— No już dobrze. Tak się boję, że zupełnie nie pojmuję, dlaczego nie szczękają mi zęby. Elaida uprzedzała mnie, że tak się będę bała, że zapragnę uciec z wędrowcami, ale ja nie rozumiałam. Nawet człowiek, który pogania bydło tak bezlitośnie, jak one nas, by się przed tym wzdragał. Jestem wiecznie zmęczona. Budzę się zmęczona, kładę się spać wyczerpana, a czasami tak się boję, że nie dam sobie rady z Mocą, której przez pomyłkę przeniosę za dużo, że aż... — Wpatrzona w swoje kolana, zawiesiła głos.