— W ten sposób nigdy nie znajdę Rogu Valere — stwierdził Ingtar. — Trzy dni odkąd... odkąd tu przybyliśmy — zadygotał i przejechał dłonią po włosach; Rand bardzo był ciekaw, co Shienaranin widział w swych innych żywotach — jeszcze co najmniej dwa dzielą nas od Falme, a my nie znaleźliśmy nawet włosa Faina ani Sprzymierzeńców Ciemności. Na wybrzeżu znajdują się dziesiątki wiosek. Mógł pojechać do każdej z nich i do tej pory wsiąść już na jakiś statek. O ile kiedykolwiek tu był.
— On tu jest — odparła spokojnie Verin — i pojechał do Falme.
— On tu na pewno jest — dodał Rand.
„Czeka na mnie. Błagam, Światłości, niech on dalej czeka”.
— Hurin nie znalazł nawet najsłabszego śladu jego zapachu — powiedział Ingtar.
Węszyciel wzruszył ramionami, jakby sam czuł się winny niepowodzeniu.
— Po co miałby wybrać Falme? Jeśli należy wierzyć tym wieśniakom, Falme znajduje się w rękach Seanchan. Oddałbym swego najlepszego ogara, by się dowiedzieć, kim są i skąd się wzięli.
— To dla nas nieważne, kim są. — Verin uklękła i otworzyła sakwy, wyciągając z nich suchą odzież. — Przynajmniej mamy izby, w których możemy się przebrać, choć niewielki będzie z tego pożytek, jeśli pogoda się nie zmieni. Ingtar, całkiem możliwe, że ci wieśniacy mówili prawdę, twierdząc, że to potomkowie powracającej armii Artura Hawkwinga. Ważne, że Padan Fain pojechał do Falme. W napisach na ścianach lochów w Fal Dara...
— ... nie było wzmianki o Fainie. Wybacz mi, Aes Sedai, ale z równą łatwością mógł to być podstęp, a nie ciemne proroctwo. Moim zdaniem, nawet trolloki nie byłyby tak głupie, by zdradzić nam swe zamiary przed ich spełnieniem.
Wykręciła szyję, by spojrzeć na niego.
— A co zrobisz, jeśli nie skorzystasz z mej rady?
— Mam zamiar odzyskać Róg Valere — odparł stanowczym tonem Ingtar. — Wybacz mi, ale przedkładam własne przeczucia nad słowa nagryzmolone przez trolloka...
— Najpewniej Myrddraala — mruknęła Verin, ale on nawet na moment nie umilkł.
— ... albo Sprzymierzeńca Ciemności, który rzekomo sam się zdradził. Mam zamiar przetrząsać cały ten kraj, dopóki Hurin nie wywęszy tropu albo nie znajdziemy samego Faina. Muszę mieć Róg, Verin Sedai. Muszę!
— To nie tak — wtrącił cicho Hurin. — Nie „muszę”. Będzie, co ma być.
Nikt nie poświęcił mu najmniejszej uwagi.
— Wszyscy musimy — burknęła Verin, przeglądając zawartość sakwy — ale niektóre rzeczy są jeszcze ważniejsze.
Nic już nie dodała, ale Rand skrzywił się. Z całej siły pragnął uciec od niej, a także od jej ponagleń i aluzji.
„Nie jestem Smokiem Odrodzonym. Światłości, jak ja bym chciał rozstać się na zawsze z Aes Sedai”.
— Ingtar, ja chyba zaraz pojadę do Falme. Fain tam jest, jestem tego pewien, a jeśli nie znajdę się tam jak najszybciej, to on coś zrobi, żeby zaszkodzić Polu Emonda.
W ogóle do tej pory o tym nie wspominał.
Wszyscy wbili w niego wzrok, Mat i Perrin z marsami na czołach, coś jednak mimo zdenerwowania rozważali, Verin z taką miną, jakby właśnie znalazła brakujący kawałek układanki. Loial wyglądał na zdumionego, a Hurin na zdezorientowanego. Ingtar otwarcie nie dowierzał.
— Po co miałby to robić? — spytał Shienaranin.
— Nie wiem — odparł Rand — ale tak brzmiała część wiadomości, którą zostawił dla mnie u Barthanesa.
— A czy Barthanes powiedział, że Fain jedzie do Falme? — dopytywał się napastliwym tonem Ingtar. — Nie. To zresztą nie miałoby znaczenia. — Zaśmiał się posępnie. — Kłamstwa dla Sprzymierzeńców Ciemności są czymś równie naturalnym jak oddychanie.
— Rand — powiedział Mat — gdybym wiedział, jak nie dopuścić, by Fain zaszkodził Polu Emonda, to bym to zrobił. Gdybym był pewien, że on ma taki zamiar. Ale ja muszę odzyskać sztylet, Rand, a największe szanse na jego znalezienie ma Hurin.
— Pojadę wszędzie, gdzie ty, Rand — oznajmił Loial. Skończył już sprawdzać, czy jego książki są suche i właśnie zdejmował przemoczony płaszcz. — Nie rozumiem jednak, w jaki sposób kilka dodatkowych dni miałoby teraz coś zmienić. Spróbuj choć raz nie działać pochopnie.
— Dla mnie to bez znaczenia, czy pojedziemy do Falme teraz, później, czy nigdy — powiedział Perrin, wzruszając ramionami — ale skoro Fain naprawdę zagraża Polu Emonda... cóż, Mat ma rację. Najlepiej szukać go przy pomocy Hurma.
— Potrafię go odszukać, lordzie Rand — wtrącił Hurin. — Niech tylko wyniucham jego trop, a zawiodę was prosto do niego. Nikt inny nie zostawia takich śladów jak on.
— Sam musisz dokonać wyboru, Rand — powiedziała dyplomatycznie Verin — ale pamiętaj, że Falme jest w rękach najeźdźców, o których nadal nic prawie nie wiemy. Jeśli udasz się do Falme w pojedynkę, to nie wiedząc nawet kiedy, możesz dostać się do niewoli, albo jeszcze gorzej, a z tego nie będzie żadnego pożytku. Jestem przekonana, że każdy wybór, jakiego dokonasz, będzie słuszny.
— Ta'veren — zagrzmiał Loial.
Rand wyrzucił ręce w górę.
Z placu wrócił Uno, otrząsnął ociekający wodą płaszcz.
— Nie dało się znaleźć ani jednej duszy, mój panie. Wygląda mi na to, że uciekli jak stado świń rozpędzonych batem. Zniknął cały żywy inwentarz, nie ma też ani jednej cholernej fury albo wozu. Z połowy domów zostały tylko nędzne posadzki. Stawiam cały żołd za przyszły miesiąc, że można ich tropić po tych cholernych meblach, które rzucali na pobocze drogi, gdy pojęli, że one tylko obciążają te ich przeklęte wozy.
— A co z ubraniami? — spytał Ingtar.
Zaskoczony Uno zamrugał swym jedynym okiem.
— Same szmaty i łachmany, mój panie. Głównie to, co ci przeklęci uznali za niewarte zabrania.
— Będą musiały wystarczyć. Hurin, zamierzam przebrać ciebie i innych za tutejszych, tylu, ilu się uda, żebyście się nie wyróżniali. Pójdziecie kręgiem, na północ i południe, dopóki nie przetniecie tropu.
Do środka wchodzili inni żołnierze, zbierali się wokół Ingtara i Hurina, by słuchać poleceń.
Rand wsparł ręce o gzyms nad kominkiem i wpatrywał się w płomienie. Przypomniały mu się oczy Ba’alzamona.
— Czasu jest niewiele — powiedział. — Czuję... że coś ciągnie mnie do Falme i że czasu jest mało. — Zauważył, że Verin go obserwuje, więc dodał opryskliwie: — Nie tak. Muszę znaleźć Faina. To nie ma nic wspólnego z... tym.
Verin skinęła głową.
— Koło obraca się tak, jak chce, a my wszyscy jesteśmy wpleceni do Wzoru. Fain przybył tu wiele tygodni przed nami, być może miesięcy. Kilka dodatkowych dni niewiele zmieni w tym, co musi się wydarzyć.
— Idę się przespać — mruknął, podnosząc sakwę. — Chyba nie mogli zabrać wszystkich łóżek.
Na górze rzeczywiście znalazł łóżka, ale tylko na nielicznych leżały materace, tak zresztą zniszczone, że uznał podłogę za miejsce znacznie wygodniejsze do spania. W końcu wyszukał łóżko, na którym materac tylko zapadał się na samym środku. Oprócz niego w izbie nie było nic poza jednym drewnianym krzesłem i kulawym stołem.
Zdjął mokre ubranie, a ponieważ nie znalazł ani pościeli, ani nawet kocy, więc przed położeniem się włożył suchą koszulę i spodnie, miecz oparł przy wezgłowiu łóżka. Z wewnętrzną przekorą pomyślał, że jedyna sucha rzecz, jaką mógłby się okryć, to sztandar Smoka, zostawił go jednak bezpiecznie ukryty w sakwie.