Drzwi otworzyły się gwałtownie i do izdebki weszła Renna.
Egwene poderwała się na równe nogi i pośpiesznie dygnęła, Min nie pozostała za nią w tyle. Od tego kłaniania się w maleńkim pokoiku zrobiło się bardzo ciasno, Seanchanie jednak przedkładali etykietę nad wygodę.
— To twój dzień odwiedzin, czy tak? — spytała Renna. — Zapomniałam. No cóż, tresura musi się odbywać nawet w dni odwiedzin.
Egwene bacznie śledziła sul’dam, która zdjęła z kołka bransoletę, otworzyła ją i zapięła sobie wokół nadgarstka Nie mogła się zorientować, jak to się robi. Zbadałaby to, gdyby mogła, z pomocą Jedynej Mocy, ale Renna natychmiast by o tym wiedziała. Gdy bransoleta zatrzasnęła się na dłoni Renny, na twarzy sul’dam pojawił się wyraz, od którego Egwene zamarło serce.
— Przenosiłaś Moc. — Głos Renny brzmiał zwodniczo łagodnie, w oczach jednak rozbłysła iskierka gniewu. — Wiesz, że ci nie wolno, jeśli nie jesteśmy kompletne.
Egwene zwilżyła wargi.
— Być może za bardzo ci pobłażam. Być może ty wierzysz, że ponieważ jesteś teraz czymś cennym, to zyskałaś jakieś prawa. Chyba popełniłam błąd, pozwalając ci zachować dawne imię. W dzieciństwie miałam kotka, który wabił się Tuli. Od dzisiaj twoje imię będzie brzmiało Tuli. Możesz już odejść, Min. Twoje odwiedziny u Tuli dobiegły końca.
Min wahała się dostatecznie długo, by przed wyjściem zobaczyć jeszcze udrękę na twarzy Egwene. Nie mogła ani powiedzieć, ani zrobić niczego, co by przyniosło jakiś skutek, zamiast dodatkowo pogorszyć sprawę, Egwene zaś mimo woli spojrzała tęsknie na drzwi, które zamknęły się za przyjaciółką.
Renna przysunęła sobie krzesło, patrząc z dezaprobatą na Egwene.
— Muszę cię surowo za to ukarać. Obydwie zostaniemy wezwane do Sądu Dziewięciu Miesięcy, ty dzięki temu, co potrafisz robić, ja jako twoja sul’dam i treserka. Nie pozwolę, byś znieważyła mnie w oczach cesarzowej. Przestanę wtedy, gdy zapewnisz mnie, że uwielbiasz być damane i że odtąd już będziesz posłuszna. I jeszcze jedno, Tuli. Spraw, bym uwierzyła w każde słowo.
43
Plan
Po wyjściu na nisko sklepiony korytarz Min wbiła paznokcie w dłonie, gdy usłyszała pierwszy rozdzierający krzyk dobiegający z izby. Mimo woli zrobiła krok w stronę drzwi, potem zatrzymała się jednak. Z oczu trysnęły jej strumienie łez.
„Światłości, dopomóż mi, mogę tylko wszystko pogorszyć. Egwene, tak mi cię żal. Tak mi cię żal”.
Czując, że na nic się to nie przyda, zadarła spódnice i pobiegła, ścigana przez przeraźliwy krzyk Egwene. Nie potrafiła się zmusić, by tam zostać, a uciekając czuła się jak tchórz. Prawie ślepa od płaczu, nawet nie wiedziała, kiedy znalazła się na ulicy. Miała zamiar wrócić do swego pokoju, ale w tej chwili nie potrafiła tego zrobić. Nie mogła znieść myśli, że mogłaby siedzieć w cieple i bezpieczeństwie w tym samym czasie, gdy Egwene dzieje się krzywda. Przetarła zapłakane oczy, zarzuciła płaszcz na ramiona i ruszyła ulicą przed siebie. Po każdym osuszeniu łez, po policzkach zaczynały spływać nowe. Nie zwykła otwarcie płakać, ale nie znała też takiego poczucia bezradności, tak wielkiej bezradności. Było jej wszystko jedno, dokąd pójdzie, byle jak najdalej, byle uciec przed krzykiem Egwene.
— Min!
Cichy okrzyk kazał jej przystanąć w pół kroku. Z początku nie potraciła się zorientować, kto krzyknął. Stosunkowo niewielu ludzi pojawiało się na ulicy blisko miejsca zamieszkiwanego przez damane. Oprócz jakiegoś człowieka, który usiłował namówić dwóch seanchańskich żołnierzy, by zamówili u niego swoje portrety narysowane kolorowymi kredkami, wszyscy miejscowi usiłowali minąć ich jak najszybciej w taki sposób, by to nie przypominało biegu. Minęły ją idące spacerowym krokiem dwie sul’dam, za nimi wlokła się ze spuszczonymi oczyma damane. Seanchanki rozmawiały o tym, ile jeszcze marath’damane spodziewają się znaleźć, zanim wsiądą na statki. Oczy Min omiotły przelotnie dwie kobiety w długich kaftanach z owczych skór i natychmiast do nich wróciły, pełne niedowierzania, kobiety zaś ruszyły w jej stronę.
— Nynaeve? Elayne?
— Nie inaczej. — Uśmiech Nynaeve był wymuszony, obydwie kobiety miały znieruchomiałe oczy, jakby z całej siły starały się nie dopuścić do nich niepokoju i dezaprobaty.
Min pomyślała, że w życiu nie widziała nic cudowniejszego od ich widoku.
— Do twarzy ci w tym kolorze — mówiła dalej Nynaeve. — Już dawno temu powinnaś była nosić suknie. Choć muszę przyznać, że gdy zobaczyłam cię w spodniach, zastanawiałam się, czy też ich nie nosić. — Stanęła bliżej, by przyjrzeć się twarzy Min i głos jej rozległ się głośniej. — Co się dzieje?
— Płakałaś — zauważyła Elayne. — Czy Egwene coś się stało?
Min wzdrygnęła się i obejrzała przez ramię. Na schodach, z których przed chwilą zeszła, pojawiły się sul’dam i damane, powędrowały w przeciwną stronę, do stajni i wybiegów dla koni. `Na szczycie schodów stała jeszcze jedna kobieta z błyskawicami naszytymi na sukni, rozmawiała z kimś, kto jeszcze był w środku. Min chwyciła przyjaciółki za ręce i pociągnęła je w stronę portu.
— Tu wam obydwu grozi niebezpieczeństwo. Światłości, w całym Falme grozi wam niebezpieczeństwo. Tu są wszędzie damane, a jeśli wykryją waszą obecność... Czy wiecie, czym są damane? Och, nie macie pojęcia, jak dobrze was zobaczyć.
— Sądzę, że w połowie tak dobrze, jak zobaczyć ciebie — odparła Nynaeve. — Czy wiesz, gdzie jest Egwene? Czy jest w którymś z tych budynków? Czy jest zdrowa?
Min zawahała się na ułamek sekundy, zanim odparła: — Lepiej niż można się było spodziewać. — Min doskonale wiedziała, że jeśli im powie, co się właśnie w tej chwili dzieje z Egwene, to rozwścieczona Nynaeve najprawdopodobniej zawróci, próbując położyć temu kres.
„Światłości, żeby to już się skończyło. Światłości, niech ona ugnie ten swój uparty kark choć raz, zanim oni go pierwej złamią”.
— Ale nie wiem, jak ją stamtąd wyciągnąć. Poznałam pewnego kapitana, który chyba zechciałby nas wszystkie wziąć na swój statek, tylko musiałybyśmy jakoś ją tam przemycić. On nam inaczej nie pomoże, tyle najpierw musimy same zdziałać, i nie mogę go za to winić, ale nie mam pojęcia, jak dokonać bodaj tyle.
— Statek — zamyśliła się Nynaeve. — Miałam zamiar pojechać konno na wschód, ale muszę przyznać, że bałam się tego. O ile się orientuję, nie udałoby nam się uciec przed seanchańskimi patrolami, nim opuścimy Głowę Tomana, a podobno dalej, na Równinie Almoth, toczą się jakieś walki. W ogóle nie myślałam o statku. Mamy konie, a żadnych pieniędzy na rejs. Ile chce ten człowiek?
Min wzruszyła ramionami.
— O tym jeszcze nie rozmawiałam. Zresztą i tak nie mamy żadnych pieniędzy. Myślałam, że mogłybyśmy zapłacić dopiero, jak już przypłyniemy. Wtedy... no cóż, przecież nie wysadziłby nas chyba w porcie, gdzie są Seanchanie. Gdziekolwiek by nas wyrzucił, byłoby lepiej niż tutaj. Problem polega na przekonaniu go, żeby w ogóle popłynął. Chce to zrobić, ale oni patrolują również port i nie ma jak sprawdzić, czy na ich statku nie ma damane, dopóki nie jest za późno. „Wsadźcie na mój pokład jakąś damane — powiedział — a natychmiast odpłynę”. Potem zaczyna opowiadać o jakichś zanurzeniach, mieliznach i osłonach brzegowych. Nic z tego nie rozumiem, ale dopóki się uśmiecham i przytakuję co jakiś czas, on nie przestaje gadać, i tak myślę, że jak mu tak pozwolę gadać dostatecznie długo, to w końcu sam siebie namówi. — Wciągnęła drżący oddech, do oczu powrócił złośliwy błysk. — Tylko niestety wydaje mi się, że już nie ma czasu, by on tak dalej namawiał samego siebie. Nynaeve, oni chcą posłać Egwene do Seanchan i to już niedługo.