Nynaeve obróciła się błyskawicznie, by spojrzeć w twarz Aes Sedai. Mimo woli otworzyła usta.
— Nie wiem, o czym mówisz.
— Myślałaś, że o niczym nie wiem, dziecko? No cóż, jak sobie życzysz. Rozumiem zatem, że jednak wybierasz się do Tar Valon? Tak, tak się spodziewałam.
Nynaeve miała ochotę ją uderzyć, strącić ten nieznaczny uśmiech, który przemknął przez twarz Aes Sedai. Od czasu Pęknięcia Aes Sedai nie mogły już otwarcie rządzić, ani też otwarcie korzystać z Jedynej Mocy, niemniej jednak spiskowały i manipulowały ludźmi, pociągały za sznurki jak w teatrze marionetek, używały tronów i narodów niczym kamyków na planszy do gry.
„Ona chce również wykorzystać mnie, w jakiś sposób. Skoro królowie i królowe, to czemu nie Wiedząca? Właśnie w taki sposób wykorzystuje Randa. Nie jestem dzieckiem, Aes Sedai”.
— Co ty wyprawiasz z Randem? Czy już nie dość go wykorzystałaś? Nie wiem, dlaczego jeszcze nie kazałaś go poskromić, skoro jest tu Amyrlin i te wszystkie inne Aes Sedai, ale pewnie jest jakiś powód. Na pewno spisek, który właśnie knujesz. Skoro Amyrlin wiedziała, do czego zmierzasz, to zaryzykuję stwierdzenie, że...
Moiraine weszła jej w słowo.
— Niby czemu Amyrlin miałaby interesować się jakimś pasterzem? Oczywiście, gdyby przykuł jej uwagę w niewłaściwy sposób, mógłby zostać poskromiony, albo nawet zabity. Ostatecznie jest tym, czym jest. A po ubiegłej nocy wiele tu wszędzie gniewu. Każdy szuka kogoś, kogo można by winić.
Aes Sedai popadła w milczenie i pozwoliła, by milczenie się przeciągnęło. Nynaeve wpatrywała się w nią, zgrzytając zębami.
— Tak — odezwała się w końcu Moiraine — znacznie lepiej nie budzić śpiącego lwa. A ty najlepiej zrobisz, jak zabierzesz się zaraz za pakowanie.
Ruszyła w kierunku, w którym zniknął Lan, wydając się sunąć po powierzchni podłogi.
Krzywiąc się, Nynaeve z całej siły uderzyła pięścią o ścianę, czując, jak pierścień wbija się w jej dłoń. Rozprostowała palce, by na niego popatrzeć. Wydawał się podgrzewać jej gniew, skupiać nienawiść.
„Nauczę się. Tobie się wydaje, że uciekniesz przede mną, bo już umiesz. Ale ja nauczę się tego lepiej, niż myślisz i ja cię ukaram za to wszystko, co zrobiłaś. Za to, co zrobiłaś Matowi i Perrinowi. Za Randa, oby mu Światłość pomogła, a Stwórca go osłaniał. Szczególnie za Randa”.
Zacisnęła dłoń wokół ciężkiego kółka.
„I za mnie”.
Egwene obserwowała służkę układającą jej suknie w obitym skórą kufrze podróżnym, nadal czując się lekko nieswojo, choć przywykała do tego blisko miesiąc, że ktoś inny robił to, z czym ona znakomicie poradziłaby sobie sama. To były takie piękne suknie, każda otrzymana w podarunku od lady Amalisy, tak samo jak ta suknia do jazdy konnej z szarego jedwabiu, którą teraz miała na sobie, niby całkiem zwyczajna, z wyjątkiem tych kilku przebiśniegów wyhaftowanych na piersi. Wiele pozostałych sukien było znacznie bardziej ozdobnych. Każda z nich wyróżniałaby się swym blaskiem w niedzielę albo podczas Bel Tine. Westchnęła, przypomniawszy sobie, że w najbliższą niedzielę ma się już znaleźć w Tar Valon, a nie w Polu Emonda. Na podstawie tych niewielu — praktycznie żadnych — słów, którymi Moiraine opisała jej szkolenie nowicjuszek, spodziewała się, że być może nie wróci do domu wiosną, ani na Bel Tine, nawet w najbliższą niedzielę, która po nim przypadała.
Nynaeve wetknęła głowę do jej izby.
— Jesteś gotowa? — Wsunęła się cała do środka. — Zaraz mamy się stawić na dziedzińcu.
Też miała na sobie suknię do jazdy konnej, uszytą z niebieskiego jedwabiu, ozdobioną w talii czerwonymi anemonami. Również podarunek od Amalisy.
— Już prawie, Nynaeve. Nieomal żałuję, że wyjeżdżam. Nie sądzę, byśmy w Tar Valon miały wiele okazji do noszenia tych ślicznych sukien, które dała nam Amalisa. — Nagle wybuchnęła śmiechem. — Ale tak poza tym, Wiedząca, nie będę tęskniła za kąpielami, podczas których muszę cały czas oglądać się przez ramię.
— Znacznie lepiej kąpać się samemu — żarliwie przytaknęła Nynaeve. Wyraz jej twarzy nie uległ zmianie, tylko policzki pokraśniały.
Egwene uśmiechnęła się.
„Ona myśli o Lanie”.
Nadal dziwnie było myśleć, że Nynaeve, Wiedząca, marzy o jakimś mężczyźnie. Uznała, że lepiej nie mówić o tym Nynaeve w ten sposób, ale ostatnio Wiedząca zachowywała się czasami tak dziwnie, jak każda dziewczyna, która oddala swe serce wybranemu mężczyźnie.
„I to takiemu, który nie jest jej wart, bo brak mu rozumu. Ona go kocha i ja widzę, że on ją też kocha, więc dlaczego brak mu rozsądku, by coś powiedzieć?”
— Chyba nie powinnaś mnie już nazywać Wiedzącą — powiedziała nagle Nynaeve.
Egwene zamrugała. Tego nikt właściwie od niej nie wymagał i Nynaeve nigdy się przy tym nie upierała, chyba że była zła albo żądały tego oficjalne okazje, ale to...
— Czemu nie?
— Jesteś już kobietą.
Nynaeve zerknęła na jej nie zaplecione włosy, a Egwene zwalczyła w sobie odruch natychmiastowego skręcenia ich w coś na kształt warkocza. Aes Sedai czesały swoje włosy tak, jak chciały, ona swoje nosiła rozpuszczone, bo to stanowiło symbol rozpoczętego nowego życia.
— Jesteś kobietą — powtórzyła stanowczo Nynaeve. — Jesteśmy obie kobietami, daleko od Pola Emonda, i jeszcze długo nie zobaczymy domu. Lepiej, jak zaczniesz mnie nazywać po prostu Nynaeve.
— Jeszcze zobaczymy dom, Nynaeve. Na pewno.
— Nie próbuj pocieszać Wiedzącej, dziewczyno — burknęła Nynaeve, uśmiechnęła się jednak przy tym.
Rozległo się pukanie do drzwi, lecz zanim Egwene zdążyła je otworzyć, do środka weszła Nisura, z wyraźnym podnieceniem na twarzy.
— Egwene, ten młody człowiek od was próbuje wejść do komnat kobiet. — Sądząc po tonie głosu, uważała to za skandal. — I ma przy sobie miecz. Tylko dlatego, że Amyrlin pozwoliła mu tu wejść... Lord Rand powinien zachowywać się bardziej należycie. Wzniecił wielką wrzawę. Egwene, musisz z nim porozmawiać.
— Lord Rand — parsknęła Nynaeve. — Ten młodzieniec wyraźnie wyrósł już ze swych spodni. Niech go tylko dopadnę w swoje ręce, a wnet się przekona, kto to jest lord.
Egwene położyła dłoń na ramieniu Nynaeve.
— Pozwól, że z nim porozmawiam, Nynaeve. Sam na sam.
— Ależ proszę bardzo. Najlepsi mężczyźni nie są wcale lepsi od tych, co wolą się trzymać domu. — Nynaeve umilkła, po czym dodała, częściowo do siebie: — Ale z kolei warto tych najlepszych przyuczyć, by trzymali się domu.
Egwene kręciła głową, idąc w ślad za Nisurą przez korytarz. Jeszcze pół roku temu Nynaeve nigdy by nie wygłosiła tej drugiej uwagi.
„Ale ona nigdy nie przyuczy Lana, by trzymał się domu”.
Wróciła myślami do Randa. A więc spowodował wielką wrzawę?
— Przyuczyć go, by trzymał się domu? — mruknęła. — Jeśli jeszcze nie nauczył się dobrych manier, to obedrę go żywcem ze skóry.
— Czasami trzeba zrobić to, co konieczne — powiedziała Nisura, żwawo maszerując. — Mężczyźni nigdy nie są bardziej cywilizowani jak tylko w połowie, dopóki się nie ożenią. — Spojrzała z ukosa na Egwene. — Czy masz zamiar poślubić lorda Randa? Nie chcę wsadzać nosa w nie swoje sprawy, ale wybierasz się wszak do Białej Wieży, a Aes Sedai rzadko wychodzą za mąż, ja sama słyszałam tylko o kilku z Zielonych Ajah, raczej niewielu, i...
Egwene była w stanie dopowiedzieć resztę. Słyszała rozmowy w komnatach kobiet na temat odpowiedniej żony dla Randa. Z początku rozmowy te powodowały ukłucia zazdrości i gniewu. Od czasu, gdy byli dziećmi, nie był obiecany żadnej innej, prócz niej. Jednakże miała zostać Aes Sedai, a on był tym, czym był. Mężczyzną, który potrafił korzystać z Mocy. Mogła go poślubić. I patrzeć, jak popada w obłęd, a potem umiera. Można go było przed tym uchronić jedynie drogą poskromienia.