— Ja przez cały czas wypowiadam coś, czego nie powinienem. Starsi zawsze mówili, iż najpierw mówię, a dopiero godzinę później zdarza mi się pomyśleć.
Nagle, tuż przy jego strzemieniu pojawił się Lan. Łuski jego zbroi miały zielono-szary kolor, służyć mogły znakomicie zakamuflowaniu w lesie lub pośród ciemności.
— Muszę z tobą porozmawiać pasterzu. — Spojrzał na Loiala. — Na osobności, jeśli pozwolisz, Budowniczy. Ten skinął głową i odprowadził swego wielkiego konia na bok.
— Nie wiem, czy powinienem cię wysłuchać — odrzekł Rand. — Te śmieszne rzeczy i wszystko to, co mi powiedziałeś, nie okazało się nazbyt pomocne.
— Kiedy nie możesz odnosić wielkich zwycięstw, pasterzu, naucz się kontentować małymi. Jeśli udało ci się przekonać otoczenie, iż jesteś czymś więcej, niż tylko wiejskim chłopcem, którym łatwo będzie manipulować, to już jest mały triumf. Teraz bądź cicho i słuchaj. Czasu zostało tylko na jedną lekcję, najtrudniejszą. Chowanie Miecza.
— Każdego ranka, przez godzinę nie pozwalałeś mi robić nic innego, jak tylko wyciągać to przeklęte ostrze i na powrót chować w pochwie. Na stojąco, siedząco, na leżąco. Sądzę, że już potrafię schować je do pochwy, nie kalecząc się przy tej okazji.
— Powiedziałem słuchaj, pasterzu — warknął Strażnik. — Przyjdzie czas, gdy będziesz musiał osiągnąć cel za wszelką cenę. Może się to zdarzyć zarówno w czasie ataku, jak i obrony. A jedyną drogą do celu — pozwolić, by miecz schował się w twym własnym ciele.
— To szaleństwo — odparł Rand. — Dlaczego kiedykolwiek miałbym...?
— Będziesz wiedział, kiedy ta chwila przyjdzie, pasterzu — przerwał mu Strażnik. — Kiedy cena warta będzie wysiłku i nie pozostanie ci żaden inny wybór. Nazywa się to Chowaniem Miecza. Zapamiętaj więc.
Ukazała się Amyrlin, która szła przez dziedziniec u boku lorda Agelmara oraz Leane wraz z jej sztabem. Ubrany w zielony aksamitny płaszcz lord Fal Dara nie wyglądał nawet obco pośród tak wielu uzbrojonych ludzi. Nigdzie jednak nie było widać śladu innych Aes Sedai. Kiedy przechodzili obok, Randowi udało się posłyszeć fragment rozmowy.
— Ależ Matko — protestował Agelmar — nie miałaś nawet czasu, by odpocząć po podróży. Obiecałem, że wydam dzisiaj na twą cześć ucztę, o jaką raczej trudno w Tar Valon.
Amyrlin potrząsnęła głową, nie zatrzymując się nawet na chwilę.
— Nie mogę, Agelmarze. Wiesz dobrze, że zostałabym, gdybym mogła. I tak nie planowałam długiej wizyty, a teraz naglące sprawy wymagają mej obecności w Białej Wieży. Moje miejsce jest tam.
— Matko, to hańba dla mnie, że przyjeżdżasz jednego dnia i opuszczasz nas następnego. Przysięgam ci, iż nie powtórzą się wydarzenia zeszłej nocy. Potroiłem załogi u bram miasta, podobnie jak oddziały straży. Sprowadziłem z miasta akrobatów, a z Mos Shirae przyjechał bard. Król Easar ma przybyć z Fal Moran, posłałem po niego, gdy tylko...
W miarę jak oddalali się w głąb dziedzińca, ich głosy cichły, wchłaniane przez zgiełk przygotowań. Amyrlin ani razu nie spojrzała w kierunku Randa.
Kiedy ten wreszcie rozejrzał się wokół siebie, Strażnik już poszedł i nigdzie nie było go widać. Loial na powrót podprowadził konia do boku Randa.
— To człowiek, którego trudno schwytać i zatrzymać, nieprawdaż Rand? Nigdzie go nie ma, potem znienacka się pojawia, potem znowu znika, i zupełnie nie zdajesz sobie sprawy, jak przychodzi, czy odchodzi.
„Chowanie Miecza. — Randem wstrząsnął dreszcz. — Wszyscy Strażnicy muszą być szaleni”.
Strażnik, z którym rozmawiała Amyrlin, nagle pochylił się w siodle. Zanim dotarł do szerokich bram, już gnał na złamanie karku. Patrzyła za nim, w jego postawie był niezwykły upór.
— Dokąd on tak pędzi? — głośno zdziwił się Rand.
— Słyszałem — odparł Loial — że wciąż słała dzisiaj gońców, aż do Arad Doman. Plotka głosi, iż są jakieś kłopoty na Równinie Almoth, a Tron Amyrlin chce wiedzieć, o co dokładnie chodzi. Nie rozumiem jednak, dlaczego właśnie teraz? Z tego, co wiem, pogłoski o tych kłopotach dotarły wraz z Aes Sedai, z Tar Valon.
Rand poczuł zimny dreszcz. Ojciec Egwene posiadał w domu wielką mapę, mapę, nad którą marząc, ślęczał niejeden raz, kiedy jeszcze nie zdawał sobie sprawy, jak wyglądają marzenia, gdy się spełniają. Stara była to mapa, ukazywała kraje i ludy, o których przyjezdni kupcy powiadali, iż już nie istnieją, ale Równina Almoth była na niej zaznaczona — graniczyła z Głową Tomana.
„Spotkamy się znowu na Głowie Tomana”.
Było to na przeciwległym końcu znanego mu świata, na wybrzeżach Oceanu Aryth.
— To nie ma nic wspólnego z nami — wyszeptał. — Nic wspólnego ze mną.
Loial wydawał się nie słyszeć. Drapiąc się po nosie palcem grubym jak kiełbasa, Ogir wciąż wpatrywał się w bramę, za którą zniknął Strażnik.
— Jeżeli tak bardzo ją to interesuje, czemu nie wysłała kogoś przed opuszczeniem Tar Valon? Cóż, wy ludzie zachowujecie się gorączkowo, biegacie wkoło, krzycząc. — Uszy wyprężyły mu się z zakłopotania. — Przepraszam, Rand. Wiesz przecież, że zdarza mi się powiedzieć coś, zanim pomyślę. Sam jestem równie pochopny i raptowny.
Rand roześmiał się. Był to śmiech niezbyt radosny, ostatecznie jednak dobrze było mieć się choćby z czegoś pośmiać.
— Być może, gdybyśmy żyli równie długo jak wy, Ogirowie, bylibyśmy bardziej stateczni.
Loial miał dziewięćdziesiąt lat, co wedle norm Ogirów nie wystarczało, aby pozwolić mu na samodzielne opuszczanie stedding. To, że jednak wyruszył w drogę stanowiło, jak podkreślał, dowód jego porywczości. Jeśli więc Loial był przykładem łatwo gorączkującego się Ogira, to o pozostałych należało chyba sądzić podobnie jak Rand, że byli wykuci z kamienia.
— Być może — zadumał się Loial — lecz wy ludzie potraficie tak dużo zrobić ze swym żywotem. My tylko prowadzimy długie narady w stedding, pielęgnujemy gaje. Przecież nawet nasze budowle zostały wszystkie wykonane, zanim długa tułaczka dobiegła końca. To właśnie gaje były drogie sercu Ogira, nie zaś miasta, których budową zapisali się w pamięci ludzi. To pragnienie zobaczenia gajów, zasadzonych, aby upamiętnić Ogirów Budowniczych ze stedding, skłoniły mnie do opuszczenia domu. Ale od kiedy zdecydowaliśmy się powrócić do stedding... — jego słowa powoli cichły, w miarę zbliżania się Amyrlin.
Ingtar i jego towarzysze wyprostowali się w siodłach, przygotowując do zeskoczenia z nich i klęknięcia, lecz gestem nakazała im pozostać w miejscu. Przy boku miała Leane, Agelmar trzymał się o krok z tyłu. Z jego posępnej twarzy wyczytać można było, iż porzucił daremne usiłowania zatrzymania jej dłużej.
Zanim odezwała się słowem, najpierw przez chwilę patrzyła każdemu w oczy. Na twarzy Randa jej wzrok nie spoczął ani trochę dłużej niż na pozostałych.
— Niech pokój spłynie na twój miecz, lordzie Ingtarze — rzekła na koniec. — Sława Budowniczym, Loial Kiseran.
— Zaszczycasz nas, Matko. Niech pokój spłynie na Tar Valon. — Ingtar skłonił się w siodle, pozostali Shienarańczycy postąpili podobnie.
— Wszelka cześć dla Tar Valon — powiedział Loial, kłaniając się.
Jedynie Rand, oraz dwaj jego przyjaciele, których konie stały po przeciwnej stronie oddziału, pozostali wyprostowani. Zastanawiał się cóż takiego chciałaby im powiedzieć. Leane popatrzyła krzywo na trójkę chłopców, oczy Agelmara rozszerzyły się, lecz Amyrlin nie zwróciła na to uwagi.
— Wyruszacie więc w poszukiwaniu Rogu Valere — zaczęła — i nadzieję świata zabieracie ze sobą. Róg nie może pozostać w niewłaściwych rękach, szczególnie w rękach Sprzymierzeńców Ciemności. Ci, którzy przybędą na jego wezwanie, uczynią to niezależnie od tego, kto weń zadmie, przysięgą związani z Rogiem, nie ze Światłością.