Выбрать главу

Słowa te wywołały poruszenie wśród słuchających mężczyzn. Dotąd każdy wierzył, iż wezwani z grobu bohaterowie walczyć będą za Światłość. Jeśli mieliby się okazać sługami Cienia, wówczas...

Amyrlin ciągnęła dalej, lecz Rand już nie słuchał, bo oto powrócił Obserwator. Pod jego wzrokiem włosy zjeżyły mu się na karku. Wpatrywał się w zatłoczone balkony dla łuczników, przepatrywał dziedziniec, szeregi ludzi ściśnięte na krużgankach straży, u szczytu murów. Gdzieś pomiędzy nimi tkwiły niewidoczne, śledzące go oczy. Spojrzenie lepiło się doń jak wstrętne mazidło.

„To nie może być Pomor, przecież nie tutaj. A więc kto? Lub co?”

Przechylił się w siodle, zmuszając Rudego do zwrotu — szukał. Gniadosz nerwowo przestępował z nogi na nogę.

Nagle coś błysnęło tuż przed twarzą Randa. Człowiek przechodzący za plecami Amyrlin krzyknął i upadł, z jego boku sterczała czarnopióra strzała. Amyrlin stała spokojnie spoglądając na rozdarcie rękawa, jej krew wolno kapała na szary jedwab.

Kobieta krzyknęła i nagle podwórzec rozbrzmiał krzykami i lamentem. Tłum na murach zafalował gniewnie, a każdy mężczyzna znajdujący się na dziedzińcu obnażył miecz. Nawet Rand, z czego dopiero po chwili, niepomiernie zdziwiony, zdał sobie sprawę.

Agelmar potrząsnął ostrzem ku niebu.

— Znaleźć go! — wrzasnął. — Doprowadzić do mnie!

Kolor jego twarzy zmienił się z czerwieni w biel, gdy zobaczył krew na rękawie Amyrlin. Padł na kolana, skłaniając nisko głowę.

— Wybacz, Matko! Nie dopilnowałem twego bezpieczeństwa. Niech okryję się hańbą.

— Bzdury, Agelmarze — odparła Amyrlin. — Leane przestań tak biegać wokół mnie i zajmij się tamtym człowiekiem. Wiele razy zacięłam się mocniej podczas skrobania ryby, a on rzeczywiście potrzebuje pomocy. Agelmarze, wstań! Wstań, lordzie Fal Dara! Nie zawiodłeś mnie i nie masz powodów do wstydu. Zeszłego roku, w Białej Wieży, gdzie przy każdej bramie miałam swoich żołnierzy, a dookoła wszędzie Strażników, człowiek z nożem przedostał się na odległość pięciu stóp. Bez wątpienia Biały Płaszcz, aczkolwiek nie mam na to dowodu. Proszę wstań, teraz bowiem ty mnie zawstydzasz.

Kiedy Agelmar wstawał, ujęła palcami rozdarty rękaw.

— Kiepski strzał, jak na łucznika Białych Płaszczy, kiepski nawet jak na Sprzymierzeńca Ciemności. — Zamrugała oczyma, aż jej wzrok spoczął na Randzie. — O ile oczywiście celował we mnie.

Spojrzenie powędrowało dalej, zanim Rand zdążył coś wyczytać w jej twarzy. Nagle jednak zapragnął zeskoczyć z konia i natychmiast gdzieś się schować.

„Nie strzelano do niej, doskonale o tym wie”.

Leane podniosła się z miejsca, gdzie klęczała. Ktoś narzucił płaszcz na twarz człowieka trafionego strzałą.

— Nie żyje, Matko. — W głosie rozbrzmiewało zmęczenie. — Był martwy, zanim padł na ziemię. Nawet gdybym była tuż przy nim...

— Zrobiłaś, co mogłaś, Córko. Śmierci nie można Uzdrowić.

Agelmar podszedł bliżej.

— Matko, jeśli w pobliżu są zabójcy Białych Płaszczy, albo Sprzymierzeńcy Ciemności, musisz pozwolić mi wysłać ze sobą ludzi. Przynajmniej niech ci towarzyszą do rzeki. Nie miałbym po co żyć, gdyby coś złego przytrafiło ci się w Shienar. Proszę, wróć do kobiecych komnat. Własnym życiem zapewnię ci ochronę, dopóki nie będziesz gotowa do podróży.

— Zachowaj spokój — odrzekła mu. — To zadrapanie nie odwlecze mojego odjazdu nawet na chwilę. Tak, tak, z radością zgodzę się na to, by twoi ludzie towarzyszyli mi do rzeki, jeśli nalegasz. Lecz nie pozwolę, żeby cała ta sprawa na moment choćby odwlokła wyjazd lorda Ingtara. Dopóki Róg nie zostanie na powrót odnaleziony, liczy się każde uderzenie serca. Za pozwoleniem, lordzie Agelmarze, czy zechciałbyś wydać rozkazy swym sługom?

Agelmar pochylił głowę w zgodzie. W tej chwili oddałby jej nawet Fal Dara, gdyby tylko poprosiła.

Amyrlin odwróciła się do Ingtara i zgromadzonych za nim ludzi. Znów nawet nie spojrzała na Randa. Zaskoczyło go, gdy nagle uśmiechnęła się.

— Założyłabym się, że Illian nie wyposaży swego Wielkiego Polowania na Róg w tak gromką odprawę — powiedziała. — Ale do was należy prawdziwe Wielkie Polowanie. Jest was niewielu, więc możecie podróżować szybko, wystarczy jednak, by wypełnić swą powinność. Nakładam na ciebie, lordzie Ingtarze z Domu Shinowa, i na was wszystkich, obowiązek odnalezienia Rogu Valere. I niech nic nie stanie wam na przeszkodzie.

Ingtar gwałtownym ruchem wyciągnął miecz z pochwy i ucałował obnażone ostrze.

— Na moje życie i duszę, na mój Dom i honor, przysięgam to uczynić, Matko.

— Jedź więc.

Ingtar popędził konia w kierunku bramy.

Rand wbił pięty w boki Rudego i pognał za kolumną, która już znikała w cieniu bram.

Nieświadomi tego, co zdarzyło się w środku, pikinierzy i łucznicy Amyrlin stali, tworząc żywy mur, wzdłuż drogi od bram do właściwego miasta, a Płomień Tar Valon lśnił na ich piersiach. Dobosze i trębacze czekali w pobliżu bram, gotowi stanąć w szeregu, kiedy tylko ich pani opuści bramę. Tuż za rzędem uzbrojonych ludzi, tłoczno było na placu przed wieżą. Niektórzy wznosili okrzyki na widok sztandaru Ingtara, sporo osób bez wątpienia myślało, iż to odjeżdża Zasiadająca na Tronie Amyrlin. Wzmagający się pomruk ścigał Randa poprzez plac.

Dogonił Ingtara w Miejscu, gdzie ulicę ograniczały niskie strzechy domów i sklepów, gdzie tłum gęsto stał po obu jej stronach. Niektórzy również wznosili okrzyki. Mat i Perrin jechali na samym czele kolumny obok Ingtara i Loiala, lecz jedynie dwaj ostatni obejrzeli się, gdy Rand do nich dołączył.

„W jaki sposób miałbym ich przeprosić, skoro nie pozwalają mi nawet zbliżyć się na tyle, żeby cokolwiek powiedzieć. Niech sczeznę, wcale nie wygląda, jakby umierał”.

— Changu i Nidao zniknęli — rzekł nagle Ingtar. Wydawał się zimny i zły, ale również wstrząśnięty. — Jeszcze w wieży policzyliśmy wszystkich, żywych i martwych. Liczyliśmy dwukrotnie, ostatniej nocy i ponownie rankiem. Nie doliczyliśmy się jedynie ich dwu.

— Changu zeszłej nocy stał na warcie w lochach — powiedział Rand wolno.

— Nidao był razem z nim. Mieli objąć drugą wartę. Zawsze trzymali się razem, nawet jeśli wymagało to dodatkowej służby, lub konieczności przehandlowania jej z kimś innym. To nie był ich czas, kiedy się wszystko stało, lecz... Walczyli w Wąwozie Tarvina, miesiąc temu, i uratowali lorda Agelmara, kiedy jego koń padł i obskoczyły go trolloki. A teraz... Sprzymierzeńcy Ciemności. — Wciągnął głęboki oddech. — Wszystko się rozpada.

Jakiś człowiek na koniu sforsował ciżbę zgromadzoną wzdłuż ulicy i włączył się do kolumny, zajmując miejsce za Ingtarem. Sądząc po ubiorze był to mieszkaniec miasta; szczupły, z pomarszczoną twarzą i długimi, siwiejącymi włosami. Do jego siodła przymocowany był tobołek i bukłak z wodą, przy pasie wisiał krótki miecz, zębaty łamacz mieczy oraz pałka.

Ingtar pochwycił spojrzenie Randa.

— To jest Hurin, nasz węszyciel. Nie ma potrzeby, aby Aes Sedai wiedziały o nim. Nie dlatego, że to co czyni jest złe. Król trzyma węszyciela w Fal Moran, w Ankor Dail też mają jednego. Po prostu Aes Sedai rzadko lubią to, czego nie rozumieją, a on na dodatek jest mężczyzną... Rzecz jasna, jego talenty nie mają nic wspólnego z Mocą. Powiedz, mu to sam, Hurmie.

— Tak, lordzie Ingtar — powiedział mężczyzna. Ze swego siodła nisko skłonił się Randowi. — To zaszczyt służyć ci, mój panie.

— Mów do mnie Rand. — Rand wyciągnął rękę, po chwili Hurin uśmiechnął się i uścisnął ją.