Выбрать главу

Rozejrzał się po obozowisku. Shienaranie rozładowywali juczne zwierzęta, niektórzy przygotowywali zimną kolację złożoną z suszonego mięsa i prasowanego chleba. Mat i Perrin zajmowali się swoimi końmi, a Loial siedział na kamieniu i czytał książkę, fajka o długim ustniku zwisała mu między zębami, nad jego głową unosiła się wstęga poskręcanego dymu. Ściskając zawiniątko, jakby bał się, że je upuści, Rand wślizgnął się między drzewa.

Przyklęknął na małej polanie, otoczonej przez gęsto splecione gałęzie i położył zawiniątko na ziemi. Przez pewien czas tylko na nie patrzył.

„Nie powinna. Nie mogła. — A cichy głos wewnątrz odpowiadał. — O tak, mogła. Mogła i powinna”.

Na koniec zabrał się do rozwiązywania niewielkich węzłów na sznurku, którym było oplecione. Zgrabne węzły zawiązane były z precyzją, która wyraźnie wskazywała na obecność ręki Moiraine. Żaden służący nie zrobił tego za nią, nie mogła ryzykować, by jakiś służący to zobaczył.

Kiedy wreszcie ostatni węzeł został rozplątany, odkrył zawiniątko rękoma, które były już zupełnie zdrętwiałe. Potem wpatrywał się niemo, a w ustach miał pył. Całość składała się z jednego kawałka, nie splatana, nie farbowana, nie malowana. Sztandar, biały jak śnieg, wystarczająco duży, by być widzianym na całym obszarze pola bitewnego. W poprzek maszerowała falująca postać, podobna do węża o łusce ze szkarłatu i złota, lecz węża na czterech łapach, każdej zakończonej pięcioma złotymi pazurami. Węża o oczach jak słońce i złotej, lwiej grzywie. Raz kiedyś już go widział, a Moiraine powiedziała mu, co to jest. Sztandar, który wciągał Lews Therin Telamon, Lews Therin Zabójca Rodu podczas Wojny Cienia. Sztandar Smoka.

— Spójrzcie na to! Spójrzcie na to, co on ma!

Mat wpadł na polanę. Perrin, wolniej nieco, wszedł za nim.

— Najpierw pstrokate płaszcze — warknął Mat — a teraz sztandar. Teraz już nigdy nie doczekamy się końca lordowania, z...

Mat zbliżył się dostatecznie, aby zobaczyć wyraźnie sztandar i mina mu zrzedła.

— Światłości! — Cofnął się o krok. — Niech sczeznę!

Był tam, gdy Moiraine objaśniała, czyj jest to sztandar. Perrin również.

Gniew zawrzał w sercu Randa, gniew na Moiraine i Zasiadającą na Tronie Amyrlin za to, że popychają go, pociągają. Porwał sztandar w obie dłonie i potrząsnął nim przed twarzą Mata, słowa wrzały w nim, wymykały się kontroli.

— Słusznie! Sztandar Smoka!

Mat cofnął się o krok.

— Moiraine chce, abym był kukiełką, tańcząca na sznurkach Tar Valon, fałszywym Smokiem dla Aes Sedai. Zamierza wepchnąć mi go do gardła, nie dbając o to, czego ja chcę. Ale ja-nie-pozwolę-się-wykorzystywać!

Mat cofał się dalej, aż stanął oparty o pień drzewa.

— Fałszywy Smok? — Przełknął ślinę. — Ty? To... szaleństwo.

Perrin nie odszedł. Przykucnął na ziemi, zaplótł swe potężne ramiona wokół kolan i wpatrywał się w Randa swymi świecącymi, jasnymi oczami.

— Jeżeli Aes Sedai chcą z ciebie zrobić fałszywego Smoka...

Przerwał, zmarszczył brwi, ponownie przemyślał wszystko od początku. Na koniec powiedział cicho:

— Rand, potrafisz przenosić?

Mat wydał stłumione westchnienie.

Rand pozwolił na to, by sztandar opadł na ziemię, wahał się tylko przez chwilę, zanim ze znużeniem kiwnął głową.

— Nie prosiłem o to. Nie chciałem tego. Ale... Ale nie sądzę, abym wiedział, jak przestać. — Obraz izby pełnej much, zupełnie bezwiednie stanął mu przed oczyma. — Nie sądzę, aby mi pozwoliły przestać.

— Niech sczeznę — sapnął Mat. — Krew i krwawe popioły! Zdajesz sobie sprawę, że zabiją nas. Wszystkich. Perrina i mnie, tak samo jak ciebie. Jeżeli Ingtar i pozostali dowiedzą się, podetną nasze przeklęte gardła, wyręczając trolloków. Światłości, najpewniej pomyślą, że byliśmy zamieszani w kradzież Rogu i zabiliśmy tych ludzi w Fal Dara.

— Zamknij się, Mat — powiedział spokojnie Perrin.

— Nie mów mi, żebym się zamknął. Jeżeli Ingtar nas nie zabije, to Rand oszaleje i zrobi to zamiast niego. Niech sczeznę! Niech sczeznę! — Mat obsunął się po pniu drzewa i usiadł na ziemi. — Dlaczego cię nie poskromiły? Jeżeli Aes Sedai wiedzą, dlaczego cię nie poskromiły? Nigdy nie słyszałem, aby pozwoliły mężczyźnie, który potrafi władać Mocą, po prostu odejść.

— Nie wszystkie o tym wiedzą — westchnął Rand. — Amyrlin...

— Zasiadająca na Tronie Amyrlin! Ona wie? Światłości, nic dziwnego, że patrzyła na mnie tak dziwnie.

— ...a Moiraine mi powiedziała, że jestem Smokiem Odrodzonym, a potem obie powiedziały, że mogę jechać, dokąd chcę. Nie rozumiesz, Mat? One usiłują mnie wykorzystać.

— Ale bez względu na to, ty i tak przenosisz Moc — burknął Mat. — Na twoim miejscu już bym się znajdował w połowie drogi do Oceanu Aryth. I nie zatrzymywałbym się tak długo, aż nie znajdę jakiegoś miejsca, w którym nie ma i raczej nigdy nie będzie żadnych Aes Sedai. I żadnych ludzi. To jest, chciałem powiedzieć... no cóż...

— Zamknij się, Mat — naskoczył na niego Perrin. — Dlaczego tu jesteś, Rand? Im dłużej będziesz się trzymał ludzi, tym większa pewność, że ktoś się o wszystkim dowie i pośle po Aes Sedai. Te Aes Sedai, które ci nie powiedzą, że masz sam dbać o własne sprawy. — Urwał i zamyślony podrapał się po głowie. — A Mat ma rację co do Ingtara. Nie wątpię; że nazwałby cię Sprzymierzeńcem Ciemności i zabił. Być może zabiłby nas wszystkich. On wyraźnie cię lubi, ale moim zdaniem i tak by to zrobił. Fałszywy Smok? Inni tak samo. Masema nawet takiej wymówki by nie potrzebował. Więc czemu nie odjechałeś?

Rand wzruszył ramionami.

— Już miałem ruszyć w drogę, ale najpierw przyjechała Amyrlin, potem ukradli Róg, sztylet i Moiraine powiedziała, że Mat umiera i... Światłości, stwierdziłem wtedy, że mogę zostać z wami przynajmniej do czasu, zanim nie odnajdziemy sztyletu. Pomyślałem, że mógłbym się przydać. Może się myliłem.

— Wyruszyłeś z nami z powodu sztyletu? — spytał cicho Mat. Otarł nos i skrzywił się. — W ogóle mi to nie przyszło do głowy. W ogóle nie pomyślałem, że chciałeś... Aaaach! A dobrze się czujesz? Znaczy się, jeszcze nie popadłeś w obłęd, prawda?

Rand wygrzebał z ziemi kamyk i rzucił nim w Mata.

— Aua! — Mat potarł ramię. — Ja tylko spytałem. No, bo te wszystkie paradne stroje i całe to gadanie, że jesteś lordem. Cóż, raczej nie pasują do kogoś, kto ma poukładane w głowie.

— Próbowałem się was pozbyć, durniu! Bałem się, że rzeczywiście popadnę w obłęd i zrobię wam coś złego. — Spojrzał na sztandar, jego głos ścichł. — Tak się w końcu stanie, jeśli z tym nie skończę. Światłości, nie wiem, jak z tym skończyć.

— Tego się właśnie bałem — powiedział Mat, wstając. — Nie obraź się, Rand, ale chyba będę sypiał jak najdalej od ciebie, jeśli nie masz nic przeciwko. To znaczy, jeśli zostaniesz z nami. Słyszałem kiedyś o jednym gościu, który potrafił korzystać z Mocy. Opowiadał mi o tym strażnik kupiecki. Zanim odnalazły go Czerwone Ajah, obudził się któregoś dnia i cała jego wieś była zrównana z ziemią. Domy, ludzie, wszystko z wyjątkiem łóżka, na którym spał, wieś wyglądała, jakby przetoczyła się po niej jakaś góra.

— W takim razie, Mat, powinieneś spać obok niego, głowa przy głowie — stwierdził Perrin.