Выбрать главу

Jej głos wibrował hipnotycznie, Egwene jednak przestała go słyszeć, wcześniej wykonywała bowiem to ćwiczenie razem z Moiraine. Robiło się je powoli, ale Moiraine wytłumaczyła, że wraz z doświadczeniem będzie szło coraz szybciej. Wewnętrznie stała się pączkiem róży, z ciasno zwiniętymi, czerwonymi płatkami. I nagle pojawiło się tam jeszcze coś innego. Światło. Światło napierające na płatki. Płatki powoli rozchylały się, zwracając ku światłu, wchłaniając światło. Róża i światło stały się jednym. Czuła przesączający się do niej cieniutki strumyczek. Garnęła się do niego, chcąc więcej, dążyła do niego, pragnąc więcej...

W mgnieniu oka wszystko zniknęło, róża i światło. Moiraine również uprzedziła, że tego nie można robić na siłę. Westchnęła i otworzyła oczy. Nynaeve miała ponury wyraz twarzy. Verin była spokojna jak zawsze.

— Nie możesz sprawić, żeby to się stało — mówiła Aes Sedai. — Musisz pozwolić, żeby to się stało. Musisz się poddać Mocy, zanim uzyskasz nad nią kontrolę.

— To istna głupota — burknęła Nynaeve. — Wcale się nie czuję jak kwiat. Jeśli już mam się jakoś czuć, to czuję się jak krzew tarniny. Chyba jednak poczekam przy ognisku.

— Jak sobie życzysz — odparła Verin. — Czy ja już wspominałam, że nowicjuszki są obowiązane wykonywać codzienne posługi? Zmywają statki, szorują podłogi, piorą, usługują przy stole, wszystkie tego typu rzeczy. Ja osobiście myślę, że służące bardziej się nadają do takich zadań, ale na ogół uważa się, że takie prace kształtują charakter. Och, jednak zostajesz? Znakomicie. No cóż, dziecko, przypomnij sobie, że i tarnina kwitnie czasem, przypomnij sobie, jak pięknie wyglądają jej białe kwiatki wśród cierni. Spróbujemy jeszcze raz. Od samego początku, Egwene. Zamknij oczy.

Kilkakrotnie, zanim wreszcie Verin odeszła, Egwene czuła, jak przepływa przez nią Moc, ani razu jednak ten strumień nie był silny, udało jej się jedynie spowodować, że powietrze zadrgało, lekko unosząc płachtę zasłaniającą wejście do namiotu. Była przekonana, że więcej by osiągnęła kichając. Lepiej jej szło przy Moiraine, czasami przynajmniej. Żałowała, że to nie Moiraine ją teraz uczy.

Nynaeve nie poczuła nawet jednego błysku, w każdym razie tak twierdziła. Pod koniec ćwiczeń oczy miała tak skupione, a usta tak zaciśnięte, że Egwene bała się, czy przypadkiem zaraz nie zwymyśla Verin, jakby Aes Sedai była wieśniaczką atakującą jej prywatność. Jednak Verin powiedziała jej tylko, że ma jeszcze raz zamknąć oczy, tym razem bez towarzystwa Egwene.

Egwene siedziała, popatrywała na obydwie w przerwach między ziewnięciami. Zrobiła się późna noc, normalnie już dawno układałaby się do snu. Nynaeve miała twarz tygodniowego trupa, zaciskała powieki tak silnie, jakby ich nigdy nie miała otworzyć, a pięści ułożone na podołku połyskiwały białymi kłykciami. Egwene miała nadzieję, że Wiedząca nie straci panowania nad sobą, skoro już tak długo trzymała się w ryzach.

— Poczuj w sobie przepływ — mówiła jej Verin. Jej głos nie uległ zmianie, lecz nagle w oczach pojawił się błysk. — Poczuj przepływ. Przepływ Mocy. Niech to przypomina bryzę, lekkie poruszenie powietrza.

Egwene usiadła wyprostowana. Kiedy Verin udzielała jej wskazówek, rzeczywiście przepływała przez nią Moc.

— Lekka bryza, najlżejsze drgnienie powietrza. Łagodne.

Nagle koce ułożone na stosie buchnęły płomieniami niczym drewno na podpałkę.

Nynaeve głośno krzyknęła i otworzyła oczy. Egwene nawet nie zauważyła, czy sama krzyknęła. Wiedziała tylko, że stoi i usiłuje kopniakiem wyrzucić płonące koce na zewnątrz, zanim cały namiot zajmie się ogniem. Zanim kopnęła po raz drugi, płomienie zniknęły, a ze zwęglonej masy unosiły się skręcone smużki dymu i zapach spalonej wełny.

— No tak — powiedziała Verin. — No tak. Nie spodziewałam się, że będę musiała gasić ogień. Nie mdlej, dziecko. Już wszystko dobrze. Ja się tym zajmę.

— Ja... ja się zezłościłam — mówiła Nynaeve drżącymi wargami; cała krew uciekła z jej twarzy. — Mówiłaś mi o bryzie, mówiłaś, co mam robić i ogień zwyczajnie wskoczył mi do głowy. Ja... ja nie chciałam niczego spalić. To był tylko niewielki ogień w... w mojej głowie. — Przeszył ją dreszcz.

— Domyślam się, że to był niewielki ogień. — Verin wybuchnęła śmiechem, ale zaraz umilkła, gdy jeszcze raz zerknęła na twarz Nynaeve. — Dobrze się czujesz, dziecko? Jeśli się czujesz chora, to mogę...

Nynaeve zaprzeczyła, Verin pokiwała głową.

— Potrzebny ci odpoczynek. Obydwie go potrzebujecie. Zmuszałam was do zbyt ciężkiej pracy. Musicie odpocząć. Amyrlin każe wszystkim wstać i ruszyć w drogę jeszcze przed pierwszym brzaskiem. — Wstała i rozgarnęła zwęglone koce. — Każę wam przysłać kilka nowych. Mam nadzieję, że to zdarzenie dowiodło, jak ważne jest zachowanie kontroli. Musicie się nauczyć robić to, co- zamierzałyście i nic więcej. Nie dość, że można zrobić komuś krzywdę, to nadto nie podołać ilości zaczerpniętej Mocy. Na razie nie jesteście w stanie radzić sobie z dużą ilością, ale będzie jej przybywało coraz więcej. Jeśli więc zaczerpniecie za dużo, ona was zniszczy. Możecie nawet umrzeć. Albo wypalić się, zmarnować wszystkie zdolności, jakimi dysponujecie. — Po czym, jakby im właśnie nie powiedziała, że spacerują po krawędzi noża, dodała pogodnie: — Śpijcie dobrze! — I z tymi słowami wyszła z namiotu.

Egwene objęła Nynaeve ramionami i mocno ją przytuliła.

— Wszystko w porządku, Nynaeve. Nie trzeba się bać. Jak już się nauczysz kontrolować...

Nynaeve wybuchnęła ochrypłym śmiechem.

— Ja się wcale nie boję. — Zerknęła z ukosa na dymiące koce i zaraz oderwała wzrok. — Trzeba trochę więcej niż niewielkiego ognia, żeby mnie nastraszyć.

Jednak nie spojrzała już ani razu na te koce, nawet kiedy pojawił się Strażnik, żeby je zabrać i wymienić na nowe.

Verin już więcej do nich nie przyszła, zgodnie ze swą obietnicą. W rzeczy samej, w miarę upływu podróży, na południe i zachód, dzień po dniu, tak szybko, jak mogli maszerować piechurzy, Verin nie zwracała na obydwie kobiety więcej uwagi niż Moiraine, niż jakakolwiek Aes Sedai. Aes Sedai nie odnosiły się do nich zasadniczo nieprzyjaźnie, trzymały je raczej na dystans i z rezerwą, jakby cały czas coś absorbowało ich uwagę. Ten chłód zwiększał zakłopotanie Egwene i przypominał wszystkie opowieści, które usłyszała, gdy była dzieckiem.

Opowieści, które jej matka opowiadała o Aes Sedai, zawsze były pełne wymysłów głupich ludzi, jednakże ani jej matka, ani żadna inna kobieta z Pola Emonda nigdy nie widziała żadnej Aes Sedai, dopóki nie przybyła tam Moiraine. Sama Egwene zaś spędziła mnóstwo czasu z Moiraine, która stanowiła żywy dowód na to, że nie wszystkie Aes Sedai są takie, jak się o nich opowiada. Chłodne manipulatorki i bezlitosne niszczycielki. Sprawczynie Pęknięcia Świata. Teraz przynajmniej wiedziała, że Pęknięcie Świata spowodowali mężczyźni Aes Sedai, kiedy jeszcze istnieli, w Wieku Legend, ale to nie bardzo pomagało. Nie wszystkie Aes Sedai były zgodne ze swymi wizerunkami z opowieści, ale ile takich było i które?

Aes Sedai, które co wieczór przychodziły do ich namiotu, tak się różniły, że myśli wcale nie dawały się uporządkować. Alviarin była chłodna i rzeczowa, niczym kupiec zajmujący się handlem wełną i tytoniem, zdziwiona, że Nynaeve też uczestniczy w lekcji, udzieliła jej jednak zgody; nie szczędziła słów krytyki, lecz zawsze była gotowa spróbować raz jeszcze. Alanna Mosvani dużo się śmiała i tyle samo czasu spędziła na opowiadaniu o świecie i mężczyznach, co na nauczaniu. Mocno interesowała się Randem, Perrinem i Matem, co Egwene bardzo dodało otuchy. Szczególnie to zainteresowanie Randem. Najgorsza była Liandrin, jedyna, która nosiła szal, pozostałe pochowały swe szale jeszcze przed wyjazdem z Fal Dara. Liandrin cały czas skubała czerwone frędzle, nauczyła mało, okazując przy tym niechęć. Zarzuciła Egwene i Nynaeve pytaniami, jakby one były oskarżone o jakieś przestępstwo, a wszystkie pytania dotyczyły trzech chłopców. Nie przestawała pytać, dopóki Nynaeve nie kazała jej się wynosić — Egwene nie była pewna, dlaczego Nynaeve to zrobiła — i wtedy wyszła, udzielając im przedtem ostrzeżenia: