Выбрать главу

— Strzeżcie się, córki. Nie jesteście już w swojej wiosce. Zanurzyłyście stopy w czymś, w czym żyją stwory mogące was pokąsać.

Kolumna dotarła wreszcie do wioski o nazwie Medo, położonej na brzegu rzeki Mora, która biegła wzdłuż granicy Shienaru i Arafel, a dalej wpadała do Erinin.

Egwene była przekonana, że to pytania Aes Sedai odnośnie do Randa sprawiły, iż zaczęła o nim śnić i zamartwiać się o niego, o to, czy poszukiwania Rogu Valere nie zawiodły na Ugór. Te sny były zawsze złe, przy czym na samym początku przypominały zwykłe koszmary, ale tamtej nocy, kiedy dotarli do Medo, coś się w nich zmieniło.

— Przepraszam, Aes Sedai — spytała zuchwale Egwene — czy widziałaś może Moiraine Sedai?

Szczupła Aes Sedai pomachała jej w odpowiedzi ręką i pośpiesznie odeszła zatłoczoną, oświetloną pochodniami wiejską ulicą, wołając do kogoś, żeby uważał na jej konia. Kobieta należała do Żółtych Ajah, mimo że nie miała na sobie szala, Egwene nic więcej o niej nie wiedziała, nie znała nawet jej imienia.

Medo było małą wioską — Egwene przeżyła szok, gdy sobie uświadomiła, że wioska, którą uważa za „małą”, jest równie duża jak Pole Emonda — i obecnie wypełniało ją więcej przybyszów z obcych stron niż rdzennych mieszkańców. Na wąskich uliczkach tłoczyły się konie i ludzie przepychający się do przystani przez tłum wieśniaków, którzy klękali za każdym razem, gdy mijała ich szybkich krokiem jakaś nie dostrzegająca ich Aes Sedai. Całą scenerię oświetlały jaskrawo płonące pochodnie. Dwie przystanie wbijały się w rzekę Mora niczym kamienne palce, przy każdej stały dwa niewielkie dwumasztowce. Stamtąd przenoszono na pokłady konie, za pomocą powrozów zawieszonych na bomach i płóciennych kołysek umocowanych na ich brzuchach. Więcej statków — z wysokimi burtami, solidnie zbudowanych, z latarniami na szczytach masztów — tłoczyło się na zalanej promieniami księżyca rzece, już załadowanych albo czekających na swoją kolej. Łodzie wiosłowe zabierały łuczników i pikinierów, dzięki uniesionym pikom przypominały ogromne jeże unoszące się na powierzchni wody.

Na przystani, po lewej stronie, Egwene znalazła Anaiyę, obserwującą przebieg ładowania i poganiającą tych, którzy nie poruszali się dostatecznie szybko. Mimo że nigdy nie wypowiedziała do Egwene nawet dwóch słów, wiedziała, że Anaiya odróżnia się od pozostałych, bardziej przypomina kobiety z rodzinnej wioski. Egwene potrafiła ją sobie wyobrazić w kuchni, jak piecze chleb, inne nie jawiły się jej w taki sposób.

— Anaiya Sedai, czy widziałaś może Moiraine Sedai? Muszę z nią porozmawiać.

Aes Sedai rozejrzała się, z marsem roztargnienia na czole.

— Co? Ach to ty, dziecko. Moiraine tu nie ma. A twoja przyjaciółka, Nynaeve, jest już na „Królowej rzeki”. Musiałam ją sama wrzucić na pokład, cały czas krzyczała, że nie odpłynie bez ciebie. Światłości, co za awantura! Sama już powinnaś być na pokładzie. Znajdź jakąś łódkę, która płynie w ślad za „Królową rzeki”. Obydwie macie płynąć razem z Zasiadającą na Tronie Amyrlin, więc zachowuj się należycie, jak już się znajdziesz na statku. Bez jakichś scen albo kłótni.

— Na którym statku płynie Moiraine Sedai?

— Moiraine nie wsiadła na żaden statek, dziewczyno. Ona odjechała, dwa dni temu, Amyrlin przejęła jej obowiązki. — Anaiya skrzywiła się i potrząsnęła głową, jakkolwiek większość jej uwagi była nadal skupiona na ludziach pracujących na przystani. — Najpierw Moiraine znika razem z Lanem, potem Liandrin rusza w ślad za piętami Moiraine, a zaraz potem Verin, przy czym żadna nie raczy powiedzieć nikomu ni słowa. Verin nawet nie zabrała swojego Strażnika, Tomas już obgryza paznokcie ze zmartwienia.

Aes Sedai zadarła głowę i spojrzała na niebo. Nie osłonięta chmurami woskowa tarcza księżyca rzucała jasny blask.

— Znowu będziemy musiały wezwać wiatr i to też wcale nie ucieszy Amyrlin. Mówi, że chce, abyśmy dotarli w godzinę do Tar Valon i nie ścierpi żadnej zwłoki. Nie chciałabym być na miejscu Moiraine, Liandrin albo Verin, gdy Amyrlin znowu je zobaczy. Pożałują, że nie są już nowicjuszkami. A czemu pytasz dziecko, o co ci chodzi?

Egwene wciągnęła głęboki wdech.

„Moiraine odjechała? To niemożliwe! Muszę to komuś powiedzieć, komuś, kto mnie nie wyśmieje”.

Wyobraziła sobie Anaiyę w Polu Emonda, jak wysłuchuje swą córkę, która jej się zwierza z kłopotów, Anaiya pasowała do takiego wizerunku.

— Anaiya Sedai, Rand ma kłopoty.

Anaiya zmierzyła ją uważnym spojrzeniem.

— Ten wysoki chłopiec z twojej wioski? Pewnie już za nim tęsknisz, prawda? Cóż, nie byłabym zdziwiona, gdyby popadł w tarapaty. Tak się często dzieje z młodymi ludźmi w jego wieku. Mimo że to ten drugi... Mat?... wyglądał bardziej na takiego, który doprasza się kłopotów. Nie bój się, dziecko. Nie mam zamiaru śmiać się z ciebie ani też cię lekceważyć. Jakie on ma kłopoty i skąd ty o nich wiesz? On i lord Ingtar znaleźli już pewnie Róg i wrócili do Fal Dara. Bo inaczej musieliby zapuścić się po niego do Ugoru, a wtedy nic by się nie dało dla nich zrobić.

— Ja... moim zdaniem oni nie są ani w Ugorze, ani w Fal Dara. Miałam sen. — Powiedziała to częściowo wyzywającym tonem. Czuła, że to co mówi, brzmi głupio, ale ten sen wydawał się taki rzeczywisty. Niby koszmar senny, a taki realny. Najpierw pojawił się w nim jakiś człowiek z maską na twarzy i ogniem zamiast oczu. Mimo tej maski odniosła wrażenie, że jest zaskoczony jej widokiem. Przerażona jego wyglądem, czuła, że kości zaraz jej popękają od targającego nimi dygotania, nagle jednak zniknął i wtedy zobaczyła Randa, spał na ziemi, otulony w swój płaszcz. Stała nad nim jakaś kobieta i przypatrywała mu się. Jej twarz była ukryta w cieniu, lecz oczy zdawały się błyszczeć jak księżyc, a Egwene wiedziała, że w tej kobiecie kryje się zło. Błysnęło światło i wtedy zniknęli. Obydwoje. A w tle, zupełnie jak jakiś materialny przedmiot, czuło się niebezpieczeństwo, jakby sidła miały zaraz pochwycić nic nie podejrzewającą owcę, pułapka z mnóstwem szczęk. Koszmar nie zbladł wraz z przebudzeniem, tak jak to na ogół bywa ze snami. A niebezpieczeństwo wydawało się tak silne, że miała ochotę obejrzeć się przez ramię — ale z jakiegoś powodu przeczuwała, że ono czyha na Randa, nie na nią.

Zastanawiała się, czy ta kobieta to Moiraine i zbeształa się za taką myśl. Liandrin bardziej pasowała do tej roli. Albo może Alanna, ona też się interesowała Randem.

Jakoś nie potrafiła opowiedzieć o wszystkim Anaiyi.

— Anaiya Sedai — zaczęła zgodnie z etykietą — wiem, że to brzmi głupio, ale on się znalazł w niebezpieczeństwie. Wielkim niebezpieczeństwie. Jestem o tym przekonana. Czuję to. Nawet teraz.

Anaiya wyraźnie się nad czymś zastanawiała.

— No cóż — odparła cichym głosem — istnieje możliwość, której nikt dotąd nie brał w rachubę, lecz ja zaryzykuję takie stwierdzenie. Możesz być Śniącą. Szansa na to jest niewielka, dziecko, ale... Nie miałyśmy w swoich szeregach żadnej Śniącej od... czterystu albo i pięciuset lat. A ten dar jest blisko związany z głoszeniem Przepowiedni. Jeśli naprawdę potrafisz Śnić, to być może również potrafisz głosić Przepowiednie. Coś takiego to palec w oczy Czerwonych. Naturalnie mógł ci się przyśnić zwykły koszmar, spowodowany późną porą i zimną strawą, a poza tym nasza podróż jest wyczerpująca od chwili, gdy opuściliśmy Fal Dara. No i ty tęsknisz za tym młodym człowiekiem. To powód znacznie bardziej prawdopodobny. Tak, tak, dziecko, ja to wiem. Martwisz się o niego. Czy w swoim śnie widziałaś znaki wskazujące, jaki to rodzaj niebezpieczeństwa?