Выбрать главу

Uriel z powagą kiwał głową. Podeszli do drzwi, które cichutko otworzyły się przed nimi. Oboje podskoczyli zdumieni.

– Tutejsze drzwi mają bardzo nieprzyjemny zwyczaj – westchnęła Taran. – Mam ochotę zajrzeć na drugą stronę, żeby zobaczyć, kto tam za nimi stoi i po kryjomu je przed nami otwiera.

Po tamtej stronie jednak nie było nikogo. Znaleźli się w niewielkim pokoju o cylindrycznym kształcie.

– Nie, to jakaś garderoba czy coś w tym rodzaju – stwierdziła Taran i nie chciała wejść do środka. Uriel okazał się odważniejszy. Zresztą nie było innej drogi. Ujął więc mocno rękę żony i wprowadził ją do pomieszczenia. Gdy tylko się tam znaleźli, drzwi zasunęły się z powrotem. Taran rzuciła się na nie przekonana, że teraz to już na pewno znaleźli się w pułapce. I że na pewno pułapka zatrzasnęła się za nimi. Uriel zatrzymał ją i oboje wydali jęk przerażenia, kiedy podłoga zaczęła się pod nimi zapadać. Po prostu nie pojmowali, że znajdują się w windzie. Było to urządzenie na bardzo wysokim poziomie technicznym. Nawet trzysta lat później mogło budzić zdumienie.

Przerażeni, bardziej jednak oszołomieni tymi wszystkimi interesującymi nowościami, stwierdzili, że gdy tylko winda stanęła, drzwi znowu się rozsuwają. Wyszli na zewnątrz, a tam czekał na nich Strażnik Słońca w towarzystwie jakiejś kobiety. I Nero.

– Nero, stary druhu – zawołała Taran wzruszona, odpowiadając na jego pełne zachwytu powitanie. – Jak to wspaniale, że jesteś z nami i że nic ci się nie stało! Teraz czuję się dużo bardziej bezpieczna.

Podziękowała za ubrania, stłumiła jednak chęć podniesienia sukienki i pokazania im delikatnej bielizny.

– To jest Lia – przedstawił swoją towarzyszkę Strażnik. – Ona się wami zajmie.

Skinął im głową i odszedł.

Lia mogła mieć jakieś trzydzieści lat, była ładna i sympatyczna. Nosiła podobną sukienkę jak Taran, tylko w innym kolorze i ozdobioną innym wzorem. Taką też chciałabym mieć, pomyślała Taran.

– Chodźcie, to oprowadzę was po domu – zaprosiła Lia przyjaźnie.

Uff, nie bądź taka cholernie oficjalna, przynajmniej dopóki się nie dowiem, gdzieśmy się znaleźli, pomyślała Taran ze złością.

Człowiek bywa skłonny do irytacji, kiedy ma do czynienia z niezrozumiałą dla siebie sytuacją.

Nie zatrzymując się szli od jednego pokoju do drugiego. Nera prowadzili na smyczy. Hall okazał się niezwykle piękny, a kuchnia po prostu cudowna i bardzo zainteresowała Uriela. Wypytywał i wypytywał. Gdzie miejsce na palenisko? Co oznaczają te różne kolorowe przyciski i instrumenty? Lia zaś tłumaczyła i pokazywała. Taran, która nigdy nie miała serca do prac domowych, zobaczyła, że na zewnątrz rosną fantastycznie wielkie i piękne kwiaty, a nieco dalej rozciąga się sad owocowy, pełen wspaniałych drzew i krzewów. Dojrzała także grządki z rozmaitymi warzywami. Dla Madragów to po prostu marzenie, pomyślała. Głośno zaś powiedziała:

– Och, to wszystko powinny zobaczyć mama i babcia, a przede wszystkim Madragowie.

Ciemnowłosa kobieta bez wieku uśmiechnęła się.

– Widzą to. Twoja matka, Taran, ma taki sam dom na wzniesieniu obok, a księżna i jej mąż w dolinie po tamtej stronie. Również Villemann i jego rodzina otrzymali podobny dom tu w pobliżu. Madragowie natomiast zamieszkali w innej osadzie.

Aha, więc Villemann ma już rodzinę. No cóż, znakomicie. Zasłużyli sobie na to oboje, i on, i Mariatta, a także jej dzieci.

– Jaki piękny krajobraz – powiedziała Taran z podziwem patrząc na łagodne, pokryte kwiatami wzgórza, skąpane w złocistym świetle.

Wysokie, podobne do cyprysów drzewa rysowały się wyraźnie na tle jasnego nieba, a w dolinie pod nimi znajdowały się skupiska domów przypominających ich własny. Białe, o kopulastych lub mających kształt piramidy dachach. Tu i tam wznosiły się wysokie wieże podobne do minaretów, niemal sięgające nieba. Dachy i wieżyczki mieniły się światłem, które jednak nigdy nie było ostre ani nieprzyjemne. Wszystko tonęło w łagodnym i ciepłym złocistym blasku. Gdzie tu zastawiono na nas pułapkę? Taran rozglądała się podejrzliwie.

Właściwie trudno powiedzieć, że znajdują się w osadzie. Było tu zbyt wiele przestrzeni, pomiędzy domami rozciągały się skwerki i ogrody. Po prostu osiedle rozproszonych na łagodnych stokach domostw.

– To miejsce musi przypominać święte miasto Lemurów – powiedziała Taran cicho.

– I rzeczywiście tak jest – potwierdziła Lia. – Stolica Lemurii została zbudowana na takim samym planie.

– Czy macie tutaj wiele takich… osad czy miasteczek, nie wiem jak to nazwać?

– To bez znaczenia, jak się je nazywa – uśmiechnęła się kobieta. – Ale, owszem, mamy ich trochę.

Uriel zdołał się w końcu oderwać od fantastycznych urządzeń kuchennych i przyłączył się do pań. Wskazał ręką na grupę drzew rosnącą na zboczu na prawo od nich.

– To jest Srebrzysty Las – wyjaśniła Lia. – Nazywamy go tak ze względu na wygląd liści.

– Ja mam raczej wrażenie, jakby liście zostały zrobione ze złota – wtrąciła Taran.

– To zależy od światła. Jeśli człowiek podejdzie bliżej, różnica jest wyraźna, ale my rzadko tam chodzimy. Czy możemy kontynuować oglądanie domu?

„Dlaczego tam nie chodzicie?” chciała zapytać Taran, ale Uriel nie dopuścił jej do słowa. Uniósł wzrok ku złocistemu niebu. Słońca nie było, mimo to wszystko tonęło w złotym świetle.

– Gdzie my właściwie jesteśmy? – zapytał z naciskiem.

– Czy nikt wam tego nie powiedział?

– Nie – odrzekł Uriel. – Przeszliśmy przez Wrota i weszliśmy w głąb Ziemi. Potem znowu szliśmy pod górę, aż znaleźliśmy się w jakiejś wielkiej grocie. Po jakimś czasie wydostaliśmy się z niej i brnęliśmy w ciemnościach przez las pełen bardzo nieprzyjemnych zjawisk. A potem nagle znaleźliśmy się tutaj. W innym świecie tak obcym, że przepełnia nas lękiem.

– I zdziwieniem – wtrąciła Taran pospiesznie, nie chciała bowiem wyglądać na nieuprzejmą lub niewdzięczną. Nie była jednak w stanie opanować drżenia ciała.

– Tak jest, zdziwieniem również – przyznał Uriel.

– No cóż, skoro nikt wam niczego nie powiedział, to i mnie nie wypada podejmować wyjaśnień – rzekła kobieta lekkim tonem. – Wkrótce dostaniecie wszystkie potrzebne informacje. Chodźmy dalej.

Przez chwilę przyglądała się obojgu przybyszom. Szlachetny Uriel o czystych rysach i ufnym wzroku, o pięknych blond włosach, wysoki, mówiono o nim: prawie anioł… Tak, to by się mogło zgadzać. I dziewczyna. Owa młoda Taran. Obdarzona wyjątkową, niezwykłą urodą, szelmowska i pełna wdzięku. Jaka piękna para! Trudno znaleźć drugą taką. Taran z pewnością może stwarzać pewne problemy, w każdym razie dopóki nie zawładnie nią łagodność Słońca.

Wolno ruszyli do następnego pokoju. Tak samo sterylnie czystego i wspaniałego jak poprzednie pomieszczenia.

Dlaczego oni są tacy tajemniczy? zastanawiała się Taran. Jest w tym wszystkim coś podejrzanego. Mogłabym przysiąc, każdy napięty do ostateczności nerw w moim ciele mi o tym mówi.

Czy to jest piekło, to miejsce, w którym się znaleźliśmy? Jeśli tak, to wszyscy ludzie na Ziemi powinni grzeszyć, jak tylko potrafią. Nie, trudno uwierzyć, że to piekło. W takim razie co?

– Powiedz mi – zapytała ostrożnie przewodniczkę. – Powiedz mi, czy my się znajdujemy w innym wymiarze?

Lia wahała się przez chwilę, niepewna, co powiedzieć.

– Nie – rzekła w końcu.

– W takim razie niczego nie rozumiem – westchnęła Taran. – Nie umarliśmy, nie znaleźliśmy się w piekle ani w innym wymiarze, w takim razie w niebie pewnie także nie, bo nie sądzę, że ja mogłabym sobie na to zasłużyć. Urielu, ty przecież w pewnym sensie byłeś już w niebie, w każdym razie miałeś okazję zerknąć na raj. Czy to ci niczego nie przypomina?