– Czy będziemy mogli ich od czasu do czasu spotykać? – zapytała Theresa przestraszona.
– Oczywiście, komunikacja pomiędzy osadami nie jest trudna.
– Czy my mieszkamy w stolicy? – zapytała Tiril.
– Nie. Stolica leży w centrum kraju.
– Ano tak, prawda. Przecież znajdujemy się w części wschodniej, w pobliżu Ciemności – przypomniała sobie Taran. – Ta część osady nazywana jest Wschodnią Rzeką, prawda?
– Tak jest – potwierdził Strażnik Słońca z powagą. Nagle umilkł, ponieważ dał się słyszeć cichuteńki, dzwoniący sygnał. Ram odpiął od swego pasa jakiś czarny przedmiot i przyłożył go sobie do ucha. Najwyraźniej rozmawiał z kimś, kogo oni ani nie widzieli, ani nie słyszeli.
Spoglądali po sobie, wytrzeszczając oczy. Mimo że byli razem i że w tym nieznanym świecie otaczał ich komfort oraz same piękne przedmioty, znowu ogarnął ich głęboki niepokój. Czy rzeczywiście wszystko jest takie wspaniałe, jak Obcy chcą im wmówić? Pamiętali przecież, że i Heinrich Reuss, i mały Jonas wpadli w panikę i chcieli uciekać do starego, bezpiecznego świata, który zresztą już od dawna bezpieczny nie był. I wiedzieli, że muszą walczyć z tym nieustannym lękiem, który niekiedy zaczynał się przeradzać w histerię.
Po każdej chwili spokoju nieuchronnie pojawiał się znowu podstępny lęk przed nieznanym. Czym zajmuje się Strażnik? Nie pomagało to, że siedzieli na wspaniałych białych kanapach i mieli przed sobą tyle pyszności, że w narożnikach stały bukiety pięknych kwiatów, że powietrze w pokoju było świeże i ciepłe. To przecież mogła być pułapka.
Lemur Ram zakończył swoją niezwykłą rozmowę i odłożył dziwny czarny przedmiot. Przez chwilę Strażnicy szeptali coś między sobą, a reszta czekała w niepokoju.
Wreszcie Ram uniósł głowę i popatrzył na nich.
– Otrzymałem wiadomość od moich zleceniodawców. Jestem im potrzebny, a ściślej biorąc, potrzebne im są moje powozy. Pewien rolnik ma problem, którego nie potrafi sam rozwiązać. Mianowicie przed kilkoma dniami zgięło mu nieduże cielę. A tutaj inwentarz jest niesłychanie ważny, ponieważ nie możemy sprowadzić nowych zwierząt. To zbyt trudne. Moi zwierzchnicy życzą sobie, bym wyruszył na poszukiwanie cielęcia. Ktoś mógł porwać zwierzątko, jest ono zresztą takie młode, że długo samo nie da sobie rady.
Wszyscy byli wzruszeni, że ów władczy człowiek okazuje tyle troskliwości bezbronnemu zwierzęciu.
– Powozy znalazły się tutaj ze względu na was – ciągnął Ram. – Miałem was zaprosić na małą wycieczkę…
W głowach ludzi zaświtała pewna myśl. Strażnik Słońca popatrzył na nich i uśmiechnął się.
– Świetny pomysł – skinął głową. Wszyscy wstali.
– A matka? To znaczy krowa… – zapytała Tiril. – Czy ona nie mogłaby znaleźć cielęcia?
– Zwierzęta rozłączyły się z winy kilku bezmyślnych dzieciaków – wyjaśnił Strażnik Słońca. – Dzieci z osady nieprzystosowanych goniły cielę dla zabawy i oddzieliły je od stada, a potem zostawiły własnemu losowi.
Mimo że jego głos brzmiał bezbarwnie, wszyscy domyślali się, co sądzi o mieszkańcach tamtej osady.
– A ja wierzyłam, że wszystko tutaj jest doskonałe – rzekła Taran z odrobiną złośliwości.
Strażnik Słońca uśmiechnął się cierpko.
– To pewnie Cień tak mówił, prawda? Że wszystko będzie jak w raju, wystarczy, że przekroczycie Wrota.
– Ależ, Taran, musisz chyba przyznać, że tu jest naprawdę fantastycznie. Po prostu niewiarygodnie pięknie – rzekła Tiril z wyrzutem w głosie.
– Oczywiście, oczywiście, ale przypominam sobie, że miało być idealnie. Wrota miały przecież oczyścić nas, grzeszne stworzenia.
Strażnik Słońca wolno potrząsnął głową.
– Nic nie będzie doskonałe, dopóki pozostaniecie żywymi ludźmi, Taran. A jeśli chodzi o owo oczyszczenie, to odnosiło się ono jedynie do waszych charakterów. Dzięki temu wszystko tutaj wyda wam się łatwiejsze i prostsze. Stare zmartwienia i niepokoje znikną. Tak to właśnie miało być.
– I chyba rzeczywiście tak jest – przyznała Taran. – Ale przecież nie staliśmy się dzięki temu od razu sympatycznymi aniołami, prawda?
– Chyba rzeczywiście nie – uśmiechnął się Strażnik i wszyscy wybuchnęli śmiechem.
Villemann wrócił do sprawy zaginionego cielęcia:
– Sądzicie więc, że moglibyśmy wziąć udział w poszukiwaniach? Bardzo chętnie.
– Jeśli ktoś chciałby zostać w domu, to oczywiście może.
Ale nikt nie zamierzał zostawać, któż by nie chciał spróbować odnaleźć bezradnego zwierzęcia?
Nagle zapomnieli o niedawnych lękach. Teraz chodziło o ratowanie zagrożonego życia.
– Wspaniale – ucieszył się Strażnik Słońca, a Ram kiwał głową. – W takim razie połączymy przyjemne z pożytecznym: wyruszymy na poszukiwanie zaginionego cielęcia, a jednocześnie wy będziecie mogli obejrzeć swoją nową ojczyznę i poznać ją bliżej. Pojedziemy aż do granicy.
– Której nie wolno przekraczać! – zawołała nieznośna Taran.
– Której wy nie możecie przekraczać – sprostował Strażnik Słońca.
– A zatem jesteśmy więźniami?
– Nie, kraj jest duży, będziecie tutaj bardziej wolni, niż byliście kiedykolwiek przedtem, ale masz rację, stąd drogi powrotnej na zewnątrz nie ma.
Coś w jego głosie sprawiło, że Taran nie do końca mu wierzyła. Bardzo jestem ciekawa tych granic, myślała uparta jak zawsze.
W jakiś czas potem wyruszyli na poszukiwania połączone z oglądaniem nowego kraju. Przybysze spodziewali się, że przy bramie wspaniałego ogrodu zobaczą konie. Ale niczego takiego nie było. Poproszono ich natomiast, by wsiedli do jakichś dość dziwnych wozów. Bardzo pięknych i bardzo wygodnych, ale pozbawionych kół.
Na przedzie usiadł woźnica, natomiast Strażnik Słońca zajął wraz ze wszystkimi miejsce z tyłu.
– Niemal jak w łodzi – zdziwił się Villemann zakłopotany. – Ale przecież stąd daleko jest do Złocistej Rzeki, która płynie przez osadę.
Villemann zdążył już wyjść i rozejrzeć się po okolicy, w czym nikt mu nie przeszkadzał.
W jednym powozie by się nie zmieścili, podstawiono więc dwa, i każdy z nich miał swojego woźnicę. Ram wsiadł do drugiego pojazdu.
Wszystko wokół nich było cudownie piękne, harmonijne i zadbane. Taran niemal zaczynała tęsknić za widokiem jakiejś rozpadającej się ruiny na jednym z zielonych, pełnych kwiatów wzgórz. Za czymś, co zakłóciłoby ten wspaniały porządek.
Nie omieszkała poinformować o tym zebranych, a w jej głosie pobrzmiewała agresja.
Strażnik Słońca uśmiechał się z pobłażaniem.
– Wiesz, Taran, spodziewałem się, że powiesz coś podobnego. Mogę cię jednak pocieszyć, że istnieją tego rodzaju okolice również w naszym państwie, zwłaszcza w starych jego częściach. Ta osada jest stosunkowo nowa.
– W to akurat wierzę – mruknął Villemann, rozglądając się uważnie wokół. – Chciałem powiedzieć, że to wszystko sprawia na mnie wrażenie utopii, jakbyśmy się znaleźli w świecie z odległej przyszłości.
Strażnik Słońca znowu uśmiechnął się tajemniczo.
– A ja bym bardzo chciała zobaczyć stare części kraju – powtarzała Taran z uporem.
– Jeszcze zobaczysz.
Muszę się trochę opanować, myślała Taran. Czy ja naprawdę nigdy nie mogę być zadowolona?
Woźnica, jak go nazywali, ubrany był w niebieską bluzę i spodnie. Upewnił się, czy pasażerowie siedzą wygodnie, po czym zakręcił półkolistym przedmiotem, który miał przed sobą, i ludzie krzyknęli głośno z lęku i zdumienia. Nero szczeknął krótko, zaniepokojony.
Powóz albo łódź, czy jak to nazwać, uniósł się lekko z ziemi i popłynął ponad jej powierzchnią na wysokości mniej więcej łokcia.