Widziała, że mężczyźni są gotowi. To przepełniało ją obrzydzeniem i niewypowiedzianą wściekłością, która zdawała się zagłuszać nawet strach. Nie poddam się dobrowolnie, powtarzała w duchu. Ta myśl rozpaliła się w niej niczym ogień i dodawała sił, których istnienia Siska przedtem nawet nie podejrzewała.
Nagle zerwała się z miejsca i wskoczyła na oparcie tronu, ponieważ za jej plecami znajdowało się znacznie mniej mężczyzn niż przed nią. Zanim zdążyli się zorientować, o co chodzi, Siska wyskoczyła w powietrze ponad ich głowami, przewróciła dwóch, którzy stali jej na drodze, upadła na ziemię, stoczyła się w wielkim pędzie po zboczu, po czym natychmiast zerwała się na równe nogi i pobiegła przez płaskowyż.
Z ponurym wyciem tłum mężczyzn rzucił się w pogoń. Siska chwyciła pochodnię przygotowaną do rozpalenia ogniska i rzuciła nią w ścigających. Wycelowała precyzyjnie. Najbliżsi uskoczyli w tył, zatrzymując całą gromadę. Siska skorzystała z zamieszania i co tchu pobiegła w las. Mignęło jej kilka postaci kobiet, które się tam ukryły, ale nie miały teraz odwagi mieszać się w wydarzenia. Ani po to, żeby jej pomóc, ani po to, by ją powstrzymać. Stały tylko z otwartymi ustami i patrzyły, kiedy je mijała.
Słyszała, że mężczyźni się zbliżają. Ożywiona nową siłą dobiegła do wysokiej skały i zaczęła się po niej wspinać. Gołe stopy i ręce same wynajdywały punkty oparcia. Przypominała leśne zwierzę, które instynktownie wie, jak się zachować.
Mężczyźni byli od niej ciężsi i bardziej niezdarni. Stracili dużo więcej czasu, żeby wspiąć się na górę. Ich obute w skórzane mokasyny stopy ślizgały się po gładkiej skale. Jeden ze ścigających odpadł od ściany, stoczył się w dół i pociągnął za sobą innych. Ale Siska umknęła już wtedy daleko w las, w którym rosły drzewa o srebrzystych liściach.
Długo jeszcze słyszała przejmujące, wściekłe nawoływania ścigających, ale docierały do niej z coraz większej i większej odległości.
W końcu musiała się zatrzymać. Czuła, że siły ją opuszczają. Oddychała z wielkim wysiłkiem, w piersiach czuła bolesną ranę. Opadła na ziemię. Wiedziała jednak, że mężczyźni za nic nie zrezygnują z pościgu. Próbowała rozejrzeć się wokół, czy nie znajdzie jakiejś drogi ucieczki. Wzrok jej się mącił ze zmęczenia, krew pulsowała w skroniach, całe ciało było wiotkie, zupełnie pozbawione sił, jakby nie chciało jej słuchać.
Co ja zrobiłam? Zbuntowałam się przeciw prawu, pomyślała przestraszona, ale natychmiast odrzuciła od siebie lęk. Gdyby postąpiła zgodnie z prawem, teraz już by nie żyła. Jej zmaltretowane, zbroczone krwią ciało płonęłoby prawdopodobnie na stosie. Dziewica złożona w ofierze…
Chociaż wyrzuty sumienia nie ustawały i wciąż wracało pytanie: „Co ja zrobiłam? Co ja zrobiłam?” – to wiedziała, że ze swojego punktu widzenia postąpiła słusznie.
Teraz chodziło o to, by przeżyć, by znaleźć kryjówkę, do której tamci nie dotrą.
Ale jak może dokonać czegoś takiego ktoś, kto nigdy nie wyszedł poza granicę osady? Kto właściwie nigdy nie opuszczał swojej chaty.
Nie było jej zimno, ponieważ w lesie zawsze panowało ciepło. Pochodziło ono od Światła. Siska wiedziała o tym, tylko że to święte Światło znajdowało się strasznie daleko.
W świecie Siski nie istniała noc ani dzień, tylko nieustanny wieczny półmrok. Ale tutaj, gdzie znalazła się teraz, w tej ciasnej, porośniętej lasem dolinie, ciemność była głębsza niż ta, do której przywykła w rodzinnej osadzie. To ją przerażało, chociaż nie aż tak bardzo jak ścigający mężczyźni. Musi uciekać, tutaj zostać nie może. Gdy tylko natężyła słuch, natychmiast docierały do niej ich wrzaski. Znajdowali się daleko, ale z pościgu nie zrezygnowali.
Gdyby tylko mogła utrzymać się na nogach…
Nic dziwnego, że jest tak śmiertelnie zmęczona. Ona, która nigdy nie wychodziła poza drzwi własnego domu. Wyrosła na bladą i szczupłą dziewczynę, przypominała ziele wyhodowane w piwnicy. Na początku tej szalonej ucieczki gnała ją nieznana dotychczas siła woli. Pędziła przed siebie, nie zwracając uwagi na to, że wielkie korzenie drzew czają się na nią podstępnie, nie zauważając, że stopy ma coraz bardziej poranione, że trawa i rozrzucone wszędzie gałęzie kaleczą jej skórę. Nie zważała na to, że przewraca się raz po raz, chciała uciekać, znaleźć się stąd jak najdalej.
Teraz zdała sobie sprawę ze wszystkiego. Czuła, że jej nie przyzwyczajone do wysiłku płuca o mało nie pękną. Każdy oddech był straszną udręką. Musiała kaszleć, ale próbowała to tłumić. Zasłaniała usta rękami przerażona, że ścigający ją usłyszą. Bała się tak, jak musi się bać tropione leśne zwierzę. Pomóż mi, pomóż mi, błagała w duszy, choć wiedziała, że nie ma nikogo, do kogo mogłaby się modlić. Przecież to ona właśnie była boginią swojego ludu. To do niej inni zwracali się z prośbą o pomoc.
Teraz już nikt nie prosił jej o radę. Pragnęli natomiast ją schwytać i złożyć w ofierze.
Światła prosić o pomoc nie mogła. Światło ją zdradziło, a ona zdradziła Światło. Światło nie chciało nic wiedzieć o jej powołaniu. Osada nadal trwała pogrążona w ciemnościach, opuszczona przez Światło.
Opuszczona? Przecież nigdy go tam nie było.
Mieszkańcy osady żądali od niej tak wiele. I chociaż zrobiła właściwie wszystko, czego oczekiwali…
Nawoływania w lesie.
Czy nie brzmią jakby bliżej? Nie była w stanie tego określić. Nie wiedziała, czy to wyobraźnia, zresztą jak mogłaby coś takiego wiedzieć, skoro krew pulsowała jej w skroniach z głośnym hukiem, a oddech wydobywał się z piersi ze świstem?
Udręczona podniosła się z trudem i oparła o pień drzewa. Rozglądała się, szukając drogi ucieczki. Po chwili ruszyła dalej, wciąż mając osadę za plecami. Nagle zrozumiała, dlaczego tutaj, gdzie się znalazła, jest tak ciemno. Zbliżyła się przecież do gór, które zasłaniają drogę ku Światłu. I tutaj ich cień jest bardziej intensywny niż w Srebrzystym Lesie.
Ale jakie znaczenie mogły mieć dla niej góry? Wszyscy przecież wiedzieli, że są niedostępne, że nikt nie zdoła się przez nie przedrzeć.
Mimo to kierowała się w ich stronę. Po prostu nie miała innej drogi. Wszystko wokół niej było nowe, obce i przerażające. Siska, której nigdy nie pozwolono radzić sobie na własną rękę, której usługiwano od rana do wieczora, uświadomiła sobie teraz, jak bezradną i bezbronną istotą uczynili ją poddani.
Z trudem zrobiła jeszcze kilka kroków i nagle zatrzymała się, bo dotarł do niej jakiś głos.
Oddech w dalszym ciągu rozrywał jej piersi. Skórę poocierała i podrapała do krwi, ale rany nie wyglądały zbyt groźnie, piekły tylko. Całe ciało miała poobijane i obolałe.
Dźwięk, czy to nie… Czy to nie sącząca się woda?
Siska nie znała lasu. Wiedziała jednak, że na skraju osady płynie szeroki potok. I wiedziała, gdzie bierze on swój początek. Tak, czyż opiekunki i doradczynie nie opowiadały, że potok wypływa z gór?
Bez konkretnego celu, nie wiedząc nawet, dlaczego tak robi, skierowała się ku szemrzącej wodzie. Była kompletnie nie przyzwyczajona do poruszania się w otwartej przestrzeni. Większość czasu spędzała przecież siedząc w drzwiach swojej chaty, gdzie przyjmowała ludzi, przychodzących do niej po radę.
Nikt oprócz tych starych kobiet, które jej usługiwały, nie mógł jej nigdy dotknąć. Nikomu nie wolno było się do niej zbliżyć. Służące jej kobiety nie miały w osadzie żadnego znaczenia. Nikt się nimi nie przejmował. To mężczyźni reprezentowali siłę i to oni panowali. Kobiety znały się co prawda na różnych sprawach, ale to się nie liczyło. Prawdziwe wartości to siła i odwaga.
Bogini-dziewica była wyrocznią. To ona miała uratować swój lud, wyprowadzić go z wiecznego mroku.