– Świetnie – Theresa uśmiechnęła się łagodnie. – Madragowie to naprawdę fantastyczne istoty.
– My też tak uważamy.
– I pomyśleć, że w naszym starym świecie byliby traktowani jak niezdarni idioci, a może jeszcze gorzej. Nie mogliby pokazywać się wśród ludzi, żeby jacyś przesądni durnie, dużo od nich głupsi, nie zrobili im krzywdy.
– Niestety, to prawda, ale oto nadchodzi Mariatta. Posłuchajmy, czego zdołała się dowiedzieć.
Serce Villemanna tłukło się mocno w piersi. Miał nadzieję, że nikt nie będzie pogardzał Mariattą, jeśli jej próby się nie powiodły.
Ona zaś uśmiechała się nieśmiało.
– Nie do końca to wszystko rozumiem, ale udało mi się przywołać obraz…
– Tak?
– Miałam rację. Musimy się śpieszyć. Ten mały biedak długo już nie pożyje. Znajduje się w prawdziwej potrzebie. Myślę… myślę, że został schwytany i ukryty.
– Schwytany i ukryty? – powtórzył Ram. – Ale przecież w tym kraju nikt nie kradnie…
Spojrzał w stronę osady niezadowolonych.
– Z wyjątkiem może tego miejsca.
– Właśnie! – zawołał Mariatta. – Ja też tak myślę. Cielątko leży ukryte w jakiejś ciemnej komórce i jest mu tam bardzo niedobrze.
– Zaprowadź nas do niego – poprosił Strażnik Słońca z goryczą i wsiadł do gondoli. Wszyscy poszli za jego przykładem i wkrótce pojazd znalazł się nad osadą.
– Nie jestem pewna, gdzie ta komórka się znajduje – powiedziała Mariatta. – Może Nero mógłby mi pomóc?
– Znakomicie – rzekł Strażnik Słońca.
Gondole leciały tak blisko siebie, że Nero słyszał, co mówią. Miał bardzo dumną, wyrażającą zadowolenie z siebie minę. Kolejne zadanie!
Wylądowali na rynku i wysiedli.
– Jak tu pięknie! – zachwycała się Theresa. – Prawie tak jak w domu.
– Przeprowadzamy się tutaj – mruknęła Taran.
– Postanowione – odparła Tiril cicho.
Mieli przed sobą miasteczko o prawdziwych ulicach, w którym bochenek chleba na szyldzie oznajmiał, gdzie znajduje się piekarnia, a wymalowany pięknie but informował o warsztacie szewskim. Chodniki zostały wyłożone kamieniami, a pod ścianami domów rosły kwiaty. Na dziedzińcach kobiety rozwieszały pranie. Teraz niektóre sztuki spadały na ziemię, ponieważ kobiety z zaciekawieniem przyglądały się przybyszom.
Nic nie wskazywało na to, że Ram jest szczególnie popularny wśród mieszkańców miasteczka. Na jego widok kobiety odwracały wzrok. Nero biegał po chodniku z nosem przy ziemi, by odnaleźć trop.
– No, Mariatto, jak tam? – zapytał Strażnik Słońca.
Dziewczyna przystanęła i zaczęła się rozglądać. Nieco dalej na ulicy bawiły się dzieci.
– Chyba straciłam ślad – rzekła spłoszona.
Ram podjął decyzję.
– Trzeba porozmawiać z Rozalindą. To jedyna rozsądna osoba w tej osadzie.
Zastukali do drzwi małego domku przy rynku. Czyjś zachrypnięty głos zawołał: „Proszę!”
Wszyscy nie mogli wejść do małego wnętrza, poszły więc z Ramem tylko kobiety. Strażnik Słońca, Villemann, Uriel i inni mężczyźni zostali na zewnątrz i pilnowali Nera, który wciąż próbował odnaleźć trop.
Ram otworzył drzwi, a wtedy panie cofnęły się gwałtownie, bo powietrze wewnątrz było aż gęste od tytoniowego dymu i innych zapachów. W małym saloniku siedziały przy stole cztery kobiety. Przesłaniały je kłęby dymu tak gęste, jakby strzelano tutaj z armat.
– Och, czyż to sam główny pasterz Ram przyszedł do nas w odwiedziny? – zawołała wesoło jedna z obecnych, z pewnością Rozalindą, gospodyni tego domu, starając się jednocześnie ukryć grube cygaro. – Wchodźcie, wchodźcie, siedzimy tu sobie i plotkujemy.
– Nie plotkujemy – mruknęła inna z pań. – Dyskutujemy!
Sąsiadki Rozalindy taksowały Theresę od stóp do głów. Nie przypuszczały, że nowi przybysze rozumieją każde wypowiadane przez nie słowo.
– Nowi, jak widzę – stwierdziła jedna z nich. – Czy nikt nie powiedział tej damulce, że jest za stara na taki strój?
Theresa, która ze względu na swój wiek otrzymała bluzę o dłuższych rękawach oraz dłuższą spódnicę, poczerwieniała.
Jedna z kobiet nie okazywała żadnego zainteresowania temu, co się dzieje.
– Czy nikt nie słyszy, co ja mówię? – powtarzała raz po raz. – Mówię, że złamałam paznokieć. Co mam teraz zrobić? Rozalindo, nie masz jakichś nożyczek?
Ram zwrócił się do gospodyni:
– Mogłabyś wyjść z nami na chwilę?
– Zwariowałeś? Moje zdrowie nie znosi powietrza – roześmiała się, ale wstała nie zwlekając. Ledwo zdążyła zamknąć drzwi, dwie z siedzących przy stole kobiet pochyliły do siebie głowy i zaczęły coś z ożywieniem szeptać. „Czy widziałaś…?” Trzecia zajmowała się swoim złamanym paznokciem.
Po drugiej stronie ulicy dwaj sąsiedzi kłócili się, stojąc każdy po swojej stronie płotu. Najpierw wymyślali sobie głośno, potem zaczęli rzucać w siebie kawałkami drewna, w końcu w ruch poszły ogrodowe krzesełka.
– Czego sobie życzycie? – zapytała Rozalindą przymilnie. Była to dama o pełnych kształtach, w nieokreślonym wieku jak wszyscy ludzie, których dotychczas spotykali. Zaniedbana i brudna, ale nie pozbawiona pewnego stylu.
Ram wytłumaczył jej, z czym przychodzą, i zapytał, czy nie widziała albo nie słyszała gdzieś w pobliżu cielęcia. Rozalinda otworzyła drzwi i głośno powtórzyła jego pytanie swoim gościom.
Po krótkiej wymianie zdań usłyszeli w odpowiedzi:
– Niech on sobie sam pilnuje swoich krów! Nas nie obchodzą sprawy chłopów!
Ram pospiesznie chwycił za rękę Taran, która sprawiała wrażenie, że zaraz wpadnie do domu i nawymyśla kobietom.
Rozalinda powiedziała, że rzeczywiście przed kilkoma dniami słyszała w pobliżu jakieś zwierzę, a później w nocy przerażone pobekiwania. W końcu jednak wszystko ucichło.
– Skąd mogły pochodzić te dźwięki? – dopytywał się Ram.
Popatrzyła na niego czułym wzrokiem.
– Uważam, że to niezwykłe, iż sam najwyższy pasterz wszystkich zwierząt przychodzi tutaj, żeby szukać nieszczęsnego cielęcia.
Nie, nie umiała powiedzieć, skąd pochodziło beczenie. Poradziła im natomiast, żeby przepytali tych przeklętych smarkaczy z ulicy Małej. To strasznie rozpuszczone bachory. Podziękowali jej, a ona pospieszyła do mieszkania. „Zanim zamarznę na śmierć”, burknęła. Tiril nie pojmowała, że ktoś może marznąć w tym łagodnym powietrzu.
Odszukali pozostałą na dworze grupę i wszyscy razem poszli na ulicę Małą. Nero tropił nieustannie i z wielkim zapałem. Taran nie wierzyła, że coś znajdzie, ale nie przeszkadzała mu.
Rodzice dzieci byli głęboko poruszeni tym, że ktoś tak wysoko postawiony oskarża ich pociechy o niecne czyny. Rzeczywiście przed kilkoma dniami dzieci przyprowadziły tu jakiegoś cielaka, ale przecież trzeba im pozwolić na trochę zabawy. Gdzie się teraz cielę podziewa, to chyba mogłyby powiedzieć same dzieci. Bawiły się z nim gdzieś tu niedaleko, karmiły je, dawały mu trawę i kawałki chleba, cielę jednak nie chciało jeść, więc cóż biedactwa miały robić? Zostawiły je w końcu własnemu losowi. Najlepiej by dla niego było, gdyby zdechło.
Strażnik Słońca i Ram nakrzyczeli na rodziców i tamci wyraźnie spokornieli.
– Gdzie jest zwierzę? – dopytywali się Strażnicy nieoczekiwanie ostrymi głosami.
Rodzice niestety tego nie wiedzieli. Wyglądało jednak, że Nero natrafił w końcu na jakiś trop. Ciągnął Uriela w stronę ogrodu, gdzie znajdowały się jakieś szopy i komórki.
Znaleźli cielaka dokładnie w takim miejscu jak to, które opisała Mariatta. W niedużej szopie pełnej starych gratów. Zwierzę było wychudzone i tak przerażone, że musieli do niego długo przyjaźnie przemawiać, zanim mogli je zabrać. Było maleńkie i Uriel niósł je na rękach. Z troską oglądał sterczące żebra i zmierzwioną sierść. Poszli razem z cielęciem na rynek i tam wsiedli do swoich gondoli.