Выбрать главу

Trzy kobiety o imionach zaczynających się na T spoglądały po sobie i kiwały głowami. Dobrze jest nam w naszych nowych domach, zdawały się mówić ich spojrzenia, a o to, żeby były przytulne, zatroszczymy się same.

Szukający pamiętali, w którym miejscu widzieli stado bydła. Gondole wzięły kurs w tamtą stronę i po niedługim czasie wylądowały w pobliżu pasących się zwierząt. Uriel i Ram zanieśli cielątko do matki, a wszyscy ze wzruszeniem oglądali scenę powitania. Cielę było zbyt słabe, by utrzymać się na nogach, więc obaj mężczyźni podpierali je, gdy spożywało swój pierwszy od trzech dni posiłek.

Ludzie na długo mieli zapamiętać wielkie, zdumione i przerażone oczy cielaka, kiedy odkryli go w zagraconej komórce.

Ram poprosił młodego chłopaka z najbliższej zagrody, by doglądał matki i cielęcia przez kilka dni, dopóki malec nie wydobrzeje. Potem Strażnik Słońca zarządził kurs w kierunku stolicy. Wylądowali na wzgórzach ponad miastem i wysiedli.

– Teraz już naprawdę zasłużyliście sobie na to, by dowiedzieć się, gdzie rzucił was los – powiedział ów Obcy, o którego pochodzeniu ani Cień, ani Lemurowie nic nie wiedzieli. – Mam jednak wrażenie, że przynajmniej Villemann zdążył już odkryć prawdę.

– Nie do końca – odparł młody człowiek. – Chociaż sądzę, że posuwam się we właściwym kierunku.

– Jestem tego pewien.

Taran słuchała, co mówią, a jednocześnie pochłaniały ją własne myśli. W tym kraju nigdy nie wieje wiatr, stwierdziła. Nigdy nie poczułam nawet najlżejszego powiewu. Zawsze jest tak jak trzeba, ani nie za chłodno, ani nie za ciepło.

Strażnik Słońca oznajmił:

– Muszę zacząć od wyjaśnienia sprawy tej wysokiej wieży, która zdaniem Taran nie ma końca. Rzeczywiście Taran była bliska prawdy. Wieża jest nieprawdopodobnie wysoka. Jak wiecie, w naszym świecie nie ma słońca. Wiecie jednak również, że my, Obcy, pewnego razu otrzymaliśmy wielki dar…

– Tak, tak – wtrącił Villemann. – Dostaliście płomień będący częścią Wielkiego Światła, tego, który posiada największą władzę nad wszystkim. Światła Miłości.

– Słusznie, Villemann. Rzeczywiście otrzymaliśmy ogromnie dużo tej płonącej miłości, owego łagodnego światła ze skraju wieczności. Podzieliliśmy je na wiele świętych słońc. W swoim czasie Lemurowie otrzymali jedno z nich. O tym wiecie. Było to owo Święte Słońce, z którym zawarliście znajomość na dobre i na złe. Złe reprezentował w tym wypadku zakon Świętego Słońca. Wielka część świętego światła, które otrzymaliśmy, została przeniesiona tutaj, tu bowiem okazało się ono bardzo potrzebne.

Teraz nareszcie cała prawda dotarła do Villemanna. Patrzył z niedowierzaniem na Strażnika Słońca, odpowiadającego uśmiechem na jego zdziwione spojrzenie.

– Widzę, że rozwiązałeś zagadkę, Villemannie. Tak jest, rzeczywiście tak jest, ale czy pojąłeś również tajemnicę wysokiej wieży?

Villemann z ożywieniem kiwał głową.

– Chyba tak. Ponieważ nie macie słońca krążącego po niebie i dającego światło oraz ciepło, to pozatykaliście święte płonące blaskiem kule na szczytach owych… minaretów.

– Otóż to! Z tą tylko różnicą, że mają one niewiele wspólnego z minaretami. Musieliśmy jednak umieścić kule tak wysoko, by mogły rozjaśnić świat ciemności możliwie jak najbardziej. Na najwyższej wieży znajduje się największa kula.

– Zaczekajcie, zaczekajcie! – wykrzyknęła Taran cierpliwie. – Villemann twierdzi, że pojął prawdę. My natomiast nie. Możemy się jedynie domyślać, że znajdujemy się na jakiejś ciemnej planecie lub innym pogrążonym w mroku ciele niebieskim.

– Nie, nie – zaprotestował Villemann. – Czy nie pamiętasz, jak ktoś powiedział: jesteście bliżej Ziemi, niż wam się wydaje? Myślę, iż rzeczywiście nie można znajdować się bliżej.

Taran wytrzeszczała oczy.

– Chcesz powiedzieć, że… Nie, nie mogę w to uwierzyć!

– Ale to prawda, Taran – rzekł Strażnik Słońca łagodnie. – Posunęliście się w swojej wiedzy bardzo daleko. Ludzkość odkryje to wszystko dopiero w przyszłości. Zwłaszcza fizycy będą tu mieli dużo do powiedzenia. Powinnaś jednak zrozumieć, że wiele dużych i małych ciał niebieskich zostało zbudowanych mniej więcej w ten sam sposób…

Wszyscy starali się nadrabiać minami, ale nie było to łatwe. Zostali przytłoczeni takim mnóstwem niepojętych informacji…

– Nie, nie będę was już więcej dręczył – oświadczył Strażnik Słońca. – Czy wystarczy, jeśli powiem, że wiele ciał niebieskich zostało zbudowanych wokół pustej przestrzeni? To wielkie uproszczenie, rzecz jasna, może nawet zbyt wielkie, jeśli jednak zastanowicie się nad tym, że Ziemia również została ukształtowała według tej samej zasady, to z pewnością zrozumiecie prawdę.

I rzeczywiście. Nareszcie zaczynało do nich docierać, co się stało. Podróż w dół. Kraj pozbawiony słońca. Kraj, w którym nigdy nie wieje wiatr. Linia horyzontu…

– Podziemne korytarze nigdy nie wiodły w górę – stwierdziła Mariatta.

– Czasami tylko tak się wydawało. Przeważnie jednak szliśmy po równym terenie.

– Znajdujemy się w centralnym punkcie Ziemi – szepnął Erling.

– Otóż to – przyznał Strażnik Słońca z łagodnym uśmiechem.

10

W milczeniu, jakie zaległo po tych słowach, ludzie wyczuwali ową wielką, totalną ciszę, jaka zawsze panowała w ich nowym świecie.

– Oko cyklonu – szepnął Uriel.

Wszyscy popatrzyli na niego, wciąż nie mogąc wykrztusić słowa po szokujących informacjach Strażnika Słońca.

Uriel próbował wytłumaczyć, co ma na myśli.

– Mówi się, że w samym centrum każdej wielkiej burzy, w środku szalejącego sztormu, znajduje się miejsce absolutnej ciszy. Nazywa się je okiem burzy lub okiem cyklonu. I myślę, że chyba właśnie coś takiego… że znajdujemy się w czymś podobnym, prawda?

Włączyła się Theresa:

– Chodzi ci o to zamieszanie wokół? O wichury, deszcze i niepogodę, a także o nieustanne walki prowadzone przez ludzi, prawda? I że my znajdujemy się teraz w całkowicie wyciszonym centrum?

– A czyż tak nie jest? – zapytał Villemann.

Wszyscy kiwali głowami na znak, że się zgadzają.

– No, Urielu, bardzo niegłupia definicja – rzekł Strażnik Słońca. – W każdym razie do naszej krainy słońca się to odnosi.

Na zewnątrz, pomyślała Taran zdjęta dreszczem. Na zewnątrz poza tą osadą i jej najbliższą okolicą znajdują się tylko ciemności.

Przez chwilę w całkowitym milczeniu zastanawiali się nad tym, co zostało powiedziane, a potem posypały się pytania.

Zadawano je Strażnikowi Słońca bardzo długo, on próbował odpowiadać najlepiej, jak potrafił.

– Tak, Erlingu, istnieje wiele Wrót i prowadzi do nich wiele dróg, ale nie wszystkie wiodą do Królestwa Światła.

– Co chcesz przez to powiedzieć?

– Pusta przestrzeń we wnętrzu Ziemi ma średnicę długości tysięcy mil.

Słuchający go ludzie wychowali się i żyli w XVIII wieku, dlatego Strażnik musiał czynić wiele dygresji i wyjaśniać im mnóstwo spraw, jak choćby to, jaką długość ma mila. Zabrało to sporo czasu, a i tak trudno im było pojąć, jaka to naprawdę droga wiedzie z powierzchni Ziemi do Królestwa Światła. W ogóle trudno było to wytłumaczyć, ponieważ wnętrze Ziemi to nie gładka równina, znajdują się w nim masywy górskie znacznie wyższe od wszystkiego, co poznali na powierzchni.

Kiedy wyjaśniono już najważniejsze wątpliwości, Strażnik Słońca podjął opowiadanie: