Выбрать главу

– Ale święte słońca nie oświetlają aż tak ogromnej przestrzeni liczącej sobie tysiące mil, nie są w stanie rozjaśnić całego tego wewnętrznego świata. Dlatego byliśmy zmuszeni do ograniczenia naszego królestwa.

– I dlatego wciąż mówicie o ciemnościach? – szepnęła Taran.

– Tak. Niedługo zrobimy wycieczkę do granic naszego królestwa, więc sami zobaczycie. Moi przodkowie wykonali tutaj nieprawdopodobną pracę. Wznieśli coś w rodzaju kopuły, której właściwie nie można zobaczyć, ale która mimo to istnieje. Wszystko po to, by zatrzymać światło w jej obrębie.

– To musi być ogromna kopuła – rzekła Theresa w zamyśleniu.

– Rzeczywiście, bardzo wielka. Nasze królestwo obejmuje setki tysięcy kilometrów kwadratowych. Powiedzmy mniej więcej tyle, ile… no, ile wynosi powierzchnia Islandii

– Niezły kawałek – przyznał Villemann spokojnie.

– Rzeczywiście, sporo – westchnęła Tiril.

– Macie rację – potwierdził Strażnik Słońca. – Sporo, ale i tak nasze królestwo zajmuje jedynie niewielki fragment wnętrza Ziemi.

Taran milczała. W tym jest coś więcej, myślała. Sens, zagadka, tajemnica, jedno wielkie dlaczego.

Villemann zastanawiał się marszcząc czoło.

– Nasza powierzchnia Ziemi, to znaczy powierzchnia po tamtej stronie, zewnętrzna, zawiera w sobie…, no, jest w tym jakaś konsekwencja. Wiedzie… Uff, jak mam to wyrazić? Otacza ona całą Ziemię, jeśli nie brzmi to zbyt głupio…

– Rozumiemy.

– Dziękuję. Natomiast ta, nazwijmy to tak, powierzchnia wewnętrzna ma kształt muszli. W takim razie nad nami musi się wznosić coś w rodzaju sufitu.

– Słusznie. Znajduje się on jednak tak wysoko, że nie ma żadnego znaczenia – uspokoił go Strażnik Słońca.

– Czy tam wysoko… ktoś mieszka?

– Nie. To są niedostępne masywy górskie.

Mimo woli Taran spojrzała w górę.

– Mam nadzieję, że żadna skała nie spadnie nam na głowy – szepnęła.

– Nie ma obawy, siła odśrodkowa tutaj również działa i nic nie zmieni miejsca. A poza tym jest przecież ów dach… Kopuła.

Uriel spoglądał zamyślony na zlocistożółte niebo.

– Ale światło może z pewnością rzucać blask na góry?

– Nieznaczne. Odległości są zbyt wielkie i, jak powiedziałem, zamknęliśmy nasze święte słońce we wnętrzu kopuły.

– Aha. Tak, rozumiem, że umieściliście mniejsze słońca w każdej osadzie na terenie całego kraju – rzekł Uriel. – Natomiast główne słońce zostało ulokowane na najwyższej wieży.

– Otóż to właśnie. Znajduje się ono niezmiernie wysoko i obejmuje swym zasięgiem cały kraj.

– Ale jakaś część światła musi się chyba przedzierać przez mury – wtrąciła Taran, która nie mogła zapomnieć o ciemnościach. – Czy może poza murami jest zupełnie ciemno?

– Nie, nie tak zupełnie, w każdym razie nie w pobliżu murów. Tam panuje szary mrok.

– I ludzie tam mieszkają? A może… jakieś inne istoty, wyrzucone z naszego świata do wiecznego mroku?

Strażnik Słońca wahał się przez chwilę, lekko uśmiechnięty.

– Chyba nigdy nie przywyknę do twojego sposobu wyrażania się, Taran, ale tak, rzeczywiście mieszkają tam inne plemiona.

– Dlaczego nie pozwolicie im przenieść się do światła?

– Już to mówiłem. Wiele dróg prowadzi tutaj z powierzchni Ziemi, ale nie wszystkie wiodą do Królestwa Światła. Ta droga, którą my przybyliśmy, była tak stara, że musieliśmy się przedzierać przez Królestwo Ciemności, wy również. Plemiona, które mieszkają tam od dawna, rozwinęły w sobie… konieczne zdolności.

Wszyscy pamiętali spotkanie z tym jakimś dziwnym stworzeniem w głębi ciemnego lasu.

Urodziwa, trochę surowa twarz Strażnika Słońca spoważniała. Zastanawiał się nad czymś i wyglądało, jakby zapomniał o swoich podopiecznych. Po chwili otrząsnął się i powiedział:

– W takim razie pojedźmy do granicy, sami zobaczycie mur.

Ponownie więc znaleźli się w tych niezwykłych powozach, które młodzi mężczyźni i dzieci zdążyli już polubić. Villemann i Uriel ostrożnie wypytywali, czy prywatne osoby mogą posiadać coś takiego, i dowiedzieli się, że oczywiście, jest to możliwe, ale że trzeba się wiele nauczyć, żeby móc się z nimi obchodzić.

To zrozumiałe, obaj młodzi ludzie patrzyli na siebie rozradowani. W tajemnicy studiowali uważnie wszystko co robił kierowca, oglądali wszelkie niepojęte instrumenty i przyciski.

Łagodnie ruszyli z miejsca i znowu lecieli nad pięknymi dolinami oraz niezwykle urodziwymi kotlinami. Kiedy z daleka oglądali dość duże miasto, Strażnik Słońca wyjaśnił:

– To jest miasto Lemurów. Jak wiecie, był taki czas, kiedy przybyło tutaj bardzo wielu Lemurów. Większość ich potomków mieszka teraz w stolicy, część jednak żyje tutaj.

– Ojej, od czasu kiedyśmy przybyli do Królestwa Światła, nie widziałam Cienia – poskarżyła się Taran. – Bardzo mi go brakuje.

– Cień też mieszka tutaj, właśnie w tym mieście – wyjaśnił Strażnik Słońca bardzo spokojnie. – Odwiedzi was, kiedy nadejdzie odpowiednia pora.

– Tak, on pewnie potrzebuje sporo czasu, żeby się tutaj zaaklimatyzować – zaśmiała się Taran. – I pewnie bardzo się cieszy, skoro nareszcie dotarł do celu.

– Z pewnością – zgodził się Strażnik Słońca.

Nie chciał mówić swoim podopiecznym, że Cień przeżywa głęboką depresję i potrzebuje szczególnych zabiegów, by odzyskać równowagę. Cień wiedział mianowicie, że Dolg i Móri zostali po tamtej stronie Wrót, i tęsknił za Dolgiem, którego kochał jak syna. Cierpiał bardziej, niż można to sobie wyobrazić. Uważał, że to z jego winy tamci dwaj zostali zatrzymani, i to w chwili, na którą wszyscy czekali od tak wielu lat.

Strażnik Słońca otrząsnął się z ponurych myśli.

Kierowca prowadził powóz ponad jedną z najstarszych części królestwa i Taran mogła zobaczyć budowle o rozległych dachach z wysokimi wieżami, połączone ze sobą mostami wznoszącymi się łukowato w powietrzu. Pomiędzy poszczególnymi budowlami widać było wymarłe, na wpół zarośnięte ścieżki i wąskie uliczki osady.

– Tutaj mogłabym się osiedlić – oznajmiła.

– Nie jestem tego taki pewien – odparł Strażnik Słońca.

– Czy nikt tam nie mieszka?

– Owszem, ale to stara, zupełnie ci nieznana rasa, tak samo nieznana jak niegdyś byli Madragowie, Silinowie i Lemurowie. Oni w ogóle nie potrafią mówić, nie mają organu mowy, wydają z siebie jedynie ostre syknięcia. Byli jednak tutaj przed nami i dlatego mimo wszystko mogli pozostać. Niektórzy z nich są bardzo, bardzo starzy.

Gondola powietrzna ponownie zawróciła, opuszczali teraz okolice z pięknymi starymi budowlami.

Kiedy powóz brał kurs na wschód, wszyscy pomyśleli to samo… W całym tym niezwykłym królestwie widzi się tylko dorosłych mężczyzn i dorosłe kobiety. Można również spotkać dzieci. Nie ma jednak zupełnie ludzi starych.

Theresa i Erling poczuli się troszkę niepewnie. Czy będą jedynymi osobami w starszym wieku? A poza tym, co się dzieje ze starymi? Czy są eliminowani, czy może umieszcza się ich w tych starych wsiach z na wpół zrujnowanymi domami, które by znakomicie pasowały do Prowansji albo Toskanii?

Theresa poszukała dłoni Erlinga i mocno ją ścisnęła. Połączył ich niepokój.

Strażnik Słońca kazał zatrzymać gondolę na wysokim wzniesieniu. Stąd rozciągał się piękny widok na ogromne połacie kraju.

– Tam jest nasza osada, prawda? – pokazywał ręką Villemann. – Wschodnia Łąka.

– Zgadza się. Przejdźmy jednak na drugą stronę wzniesienia.

Stamtąd mieli nowy widok, długo stali i przyglądali mu się w milczeniu. Na prawo od nich znajdował się Srebrzysty Las. Był dużo bardziej rozległy, niż przypuszczali, rozciągał się daleko ku jakiemuś dziwnemu… jakby to nazwać? Ogrodzenie? Płot?