Jak na przykład to: w Królestwie Światła i ludzie, i inne istoty żyły setki lat. Rodziły się dzieci, nikt jednak nie przekraczał wieku trzydziestu, trzydziestu pięciu lat. Śmierć była osobistą decyzją każdego. Kto chciał, mógł żyć niemal nieskończenie. Powinno więc panować straszne przeludnienie
Niczego takiego jednak nie zauważali.
Wreszcie Uriel znalazł odpowiedź na dręczące ich pytania. Kiedy oboje z Taran bez powodzenia próbowali mieć drugie dziecko, Uriel zaczął się czegoś domyślać. Poszedł wtedy do jednego ze Strażników w stolicy i usłyszał jak się rzeczy mają.
Praktykowano tutaj coś w rodzaju kontroli urodzin. Wszystko zależało od tego, ile właśnie ludzi żyło w Królestwie Światła. Akurat teraz było ich sporo, wobec czego każda rodzina mogła mieć tylko jedno dziecko. Gdyby liczba ludności w państwie się zmniejszyła, wtedy rodziny uzyskają prawo do posiadania dwojga dzieci. Nigdy jednak więcej, ponieważ ciągle trwa imigracja do Królestwa Światła. Nieustannie przychodzą tutaj ludzie i inne stworzenia z zewnątrz. Trzeba to trać pod uwagę.
Po tej rozmowie Uriel zastanawiał się nad nową kwestią. Nad tym, co powiedział Strażnik, że wszystko zależy od tego, ile ludzi znajduje się właśnie w Królestwie Światła… To by świadczyło, że niektórzy z nich w jakiś sposób znikają. Ale jak? Co się z nimi dzieje? Uriel wiedział, że w pobliżu stolicy znajduje się cmentarz. Grobów jednak było tam mało.
A przecież nie ma drogi powrotnej na powierzchnię Ziemi… Uriel już chciał o to zapytać Strażnika, ten jednak popatrzył na niego z życzliwym uśmiechem, ale stanowczo odmówił dalszej rozmowy. Nie, nie, żadnych więcej pytań.
Tak więc Uriel musiał szukać odpowiedzi na własną rękę.
Wielu z tych, którzy mieszkali w pobliżu wschodniej granicy, przeżywało czasem nocami dziwne rzeczy.
Pierwsza zwróciła na to uwagę Tiril.
Pewnej nocy w pierwszym roku pobytu w Królestwie Światła obudziła się pod wpływem koszmarnego snu. Usiadła na posłaniu, nie mogąc się otrząsnąć ze strasznego wrażenia. Śniło jej się coś okropnego, jakieś wysokie góry tonące w mroku, które niewyraźnie majaczyły tuż przed nią. Poza górami jednak dostrzegała chybotliwie falujące światło, pojawiało się i znikało, pojawiało i znikało. Słyszała przy tym jakieś straszne odgłosy. Wysokie, przeciągłe, pełne skargi jęki i wycia. A za łańcuchem gór czaił się wielki strach. We śnie czuła to wyraźnie. Coś naprawdę potwornego, co trwało, jakby czekając na zdobycz.
Tiril długo wciągała powietrze. Nagle uświadomiła sobie, że chociaż już nie śpi, wciąż słyszy te nieludzkie zawodzenia.
Tiril mieszkała sama w domu przeznaczonym dla niej i dla Móriego, który miał przyjść „jutro”. Teraz jednak była samotna i potwornie przerażona, jak się bywa w koszmarnym śnie. Mimo to opanowała lęk i wyszła na werandę.
Jak zwykle na zewnątrz panowało światło, chociaż trwała pora snu i nigdzie nie widziało się ludzi. Wioski i łąki ciche, oblane tym samym światłem, co za dnia, ale zdaniem Tiril nastrój był zupełnie inny.
I nagle znowu usłyszała owe budzące grozę jęki. Odwróciła się i pospiesznie weszła do domu. To tak jakbym słyszała duchy Móriego, pomyślała.
Zawodzące krzyki pochodziły z bardzo daleka. Wydawało się co prawda dziwne, że słyszała je tak wyraźnie w swojej sypialni. Prawdopodobnie jednak zostały wzmocnione przez senny koszmar.
Z osady nie widziała granicy ani tego, co znajdowało się poza nią. Mimo to wyczuwała, że krzyki nie pochodzą ze wzgórz położonych najbliżej muru. Płynęły z dużo większej odległości. Była niemal pewna, że muszą docierać z tych wysokich czarnych szczytów ledwo widocznych z jej domu. Dokładnie tak, jak to przeżywała we śnie. Co to powiedział pewnego razu Strażnik Słońca? Że tam nie wolno im się wyprawiać. Oni zaś zapytali: dlaczego? Wtedy odpowiedział, że nic ważnego, ale krążą na temat tych miejsc jakieś głupie pogłoski.
Tiril nie wierzyła już, że to tylko głupie pogłoski.
Kiedy usłyszała, że inni również mówią o niesamowitych, pełnych rozpaczy krzykach, podzieliła się swoimi doświadczeniami, a wtedy okazało się, że wszyscy przeżyli to samo. Próbowali przejść nad tym do porządku dziennego, nigdy jednak nie zdołali się przyzwyczaić.
Jeszcze jedna sprawa mogła budzić wątpliwości, ale w tym przypadku sami Strażnicy popełnili błąd. Spostrzegli mianowicie, że ciekawości Taran i Villemanna nie da się zlekceważyć. Dlatego Strażnik Słońca zebrał wszystkich nowo przybyłych na terytorium wschodnim i tam dokonał rytuału podporządkowania ich swojej woli. W stanie przypominającym hipnotyczny sen przekazał im, że nigdy nikomu nie wolno odwiedzać ani nawet pytać o północne terytorium należące do Obcych, ani o Srebrzysty Las, ani też o stare wsie ze zrujnowanymi budowlami. I oczywiście nigdy nikomu nie wolno przekraczać granicznego muru. Nie mogą też starać się rozwiązać wielkiej zagadki.
Taran i Uriel, Villemann i Mariatta, i wszyscy pozostali obiecali solennie, że nigdy nie będą wykazywać zainteresowania zakazanymi rejonami.
Później Strażnik Słońca to samo zrobił z Tiril i mieszkańcami Zachodnich Łąk, chociaż nie przypuszczał, by Theresa i Erling czy któreś z ich dzieci chciało złamać obietnicę złożoną w chwili przybycia do Królestwa Światła. Heinrich Reuss również nie.
Strażnicy zapomnieli jednak o nowej generacji…
CZĘŚĆ TRZECIA
12
Z okresu dorastania dzieci warto wspomnieć jedynie o wydarzeniach w czasie, kiedy najstarsze miały po piętnaście, a mała Berengaria jedenaście lat.
Nikomu, jak wiadomo, nie było wolno odwiedzać rejonów północnych, natomiast Fionella miała prawo wyjeżdżać stamtąd i zwykle zabierała ze sobą Armasa, najlepszego kolegę chłopców z rodziny czarnoksiężnika. Elena i Berengaria mieszkały nieco dalej i nie mogły się zbyt często z chłopcami spotykać, ale wszystkie dzieci przyjaźniły się ze sobą serdecznie. Większość zresztą łączyły więzy krwi.
Poza tym Elena i Berengaria miały w sąsiedztwie kolegę, pewnego indiańskiego chłopca. Szczerze powiedziawszy, to on najchętniej odwiedzał swoje małe sąsiadki, kiedy Jori i Jaskari bawili u nich z wizytą. Niekiedy zastawał tam również Armasa.
Dla wszystkich najmłodszych wspaniałą starszą siostrą była Greta. To do niej przybiegali, kiedy chcieli zwierzyć się z jakiejś tajemnicy, smutku lub radości. Greta wyrosła na dobrą i sympatyczną panienkę. Nerwowość, która tak wyraźnie cechowała ją w dzieciństwie, ustąpiła dzięki poczuciu bezpieczeństwa w nowym świecie. Dziewczyna zachowała fińskie cechy urody, miała wystające kości policzkowe i ładną, pociągłą twarz, była łagodna i kochana przez wszystkich, zarówno dużych, jak i małych.
Jej młodszy brat, Jonas, chodził natomiast własnymi drogami. Miał kolegów wśród dzieci sąsiadów i żył odrębnym życiem, niezależnym od tego, co robił Jaskari i jego przyjaciele. Uważał ich zresztą za zbyt dziecinnych, po prostu za małych na towarzystwo dla siebie.
Rzecz jasna co jakiś czas ktoś w rodzinie zaczynał się zastanawiać nad wciąż powtarzanym zdaniem: „Jutro kiedy Móri i Dolg przybędą…” Nie można było dłużej oszukiwać Tiril. Strażnicy uznali, że ci dwaj nie zdołają już nigdy przekroczyć Wrót. Widocznie wtedy na skraju lasu w Tiveden rycerze zamordowali ich obu.
W tej sytuacji Strażnicy postanowili odbyć poważną rozmowę z dorosłymi członkami rodziny. Miało to miejsce na kilka lat przed opisywanymi tu wydarzeniami i większość zdążyła się już otrząsnąć z dojmującego smutku i bólu. Tamtego dnia, kiedy dowiedzieli się o tragedii i o tym, że dłużej nie powinni się łudzić, wszyscy szukali odosobnienia, każdy pragnął zostać sam ze swoim smutkiem. Tylko Taran i Villemann nie chcieli zrezygnować i zamierzali wyprawić się na poszukiwania. Dla Tiril świat się po prostu zawalił.