Strażnicy bardzo im współczuli, ale cóż mogli zrobić? I tak zwlekali bardzo długo ze złymi wiadomościami. Wciąż też mieli nadzieję, że Dolg i Móri zdołali się jakimś cudem uratować. Kiedy jednak oczekiwanie się przeciągało, Strażnicy byli po prostu zmuszeni wyjawić brutalną prawdę.
Wielokrotnie wysyłali zwiadowców do starego świata, ale Móriego i Dolga jakby zmiotło z powierzchni Ziemi. Poza tym na Ziemi minęło już tymczasem ponad sto lat. Śmiertelni czy nieśmiertelni, nie należało oczekiwać rzeczy niemożliwych.
Tiril, która mieszkała sama w domu przeznaczonym dla niej i Móriego, nie chciała w to uwierzyć. I ją, i jej dwoje dzieci, Taran i Villemanna, kilkakrotnie przyłapywano na próbach powrotu do starego świata. Ale przecież kto raz przekroczył Wrota, nie ma już możliwości, żeby się cofnąć. Taran i Villemann poddali się w końcu. Z Tiril było gorzej. Zamknęła się we własnym, fantastycznym świecie, z którego Móri i Dolg wyszli jedynie na chwilę. Na nic się nie zdało przemawianie jej do rozsądku, doszło więc do tego, że Strażnicy musieli ją zabrać do stolicy i poddać specjalnym zabiegom. Przez jakiś czas pozostawała w zamkniętym pokoju, w blasku jednego z mniejszych świętych słońc. Trwało to tak długo, aż ponownie odzyskała chęć życia.
Wtedy wróciła do domu. Czuła się znacznie lepiej, zawsze jednak miała w oczach tęsknotę i smutek. Nabrała teraz zwyczaju wychodzenia z Nerem na długie spacery. Strażnicy zawsze śledzili ją dyskretnie i pilnowali, by znowu nie podjęła próby ucieczki.
Jak powiedzieliśmy, od tamtych smutnych wydarzeń minęło kilka lat.
Owego wyjątkowego dnia, o którym chcemy opowiedzieć, panował jakiś dziwny nastrój. Greta chodziła zamyślona, jakby nieobecna duchem, i nie miała czasu dla młodego rodzeństwa. Zakochała się w pewnym młodym chłopcu ze stolicy, a jej uczucia były w najwyższym stopniu odwzajemniane. Mariatta uważała oczywiście, że dziewczyna jest jeszcze bardzo młoda, i prosiła ją, by nie śpieszyła się z niczym, w tym wieku uczucia są przecież takie zmienne. Greta kręciła się więc po domu z nieobecną miną i wyrazem błogości w oczach, a chłopcy, teraz kilkunastoletni, czuli się odrzuceni.
Poza tym tego dnia babcia Tiril bardzo długo pozostawała poza domem i rodzina się niepokoiła. Wielu wyszło, żeby jej szukać. Mariatta próbowała nawet odnaleźć Tiril za pomocą telepatii.
Najmłodsze dzieci nie znały Móriego ani Dolga, słyszały tylko mnóstwo historii o ich niezwykłych dokonaniach. Greta spotkała obu i od tej pory żywiła dla nich podziw graniczący z uwielbieniem.
Chłopcy czuli się niepotrzebni, zabawy przestały ich interesować, zresztą pewnie już z nich wyrośli. Mieli przecież obaj po piętnaście lat. Rozpogodzili się dopiero, kiedy przyjechali goście: Armas i jego matka Fionella.
Fionella nigdy nie opowiadała o północnych rejonach nie miała do tego prawa. Armas także nic nie mówił, chociaż chłopcy wypytywali go zaciekawieni.
Tego dnia witali przyjaciela szczególnie serdecznie, ponieważ Armas osobiście kierował powietrzną gondolą. To on przywiózł matkę. Nie było z nimi żadnego kierowcy, uznano bowiem, że chłopiec jest na tyle dorosły, by móc wykonywać skomplikowane manewry bez niczyjej pomocy.
Armas wyrósł na niezwykłego młodego chłopca. Był bardzo wysoki, ale proporcjonalnie zbudowany. O jego matce Fionelli powiadano, że nadrabia serdecznością, czułością i zrozumieniem dla ludzi wszystko, czego nie pojmuje lub nie potrafi. Zresztą w ostatnich latach, mieszkając w kraju swojego ukochanego, Strażnika Góry, nauczyła się wiele. Armas odziedziczył po niej łagodny charakter, po ojcu zaś inteligencję. Wyglądem natomiast przypominał i jedno, i drugie. Był zarówno podobny do normalnych ludzi, jak i do Obcych. Nie miał wprawdzie sześciograniastych palców, odziedziczył natomiast po ojcu głęboko osadzone, przenikliwe oczy i owe niezwykłe jedwabiste włosy, które niczym peleryna spływały mu na ramiona. Sylwetkę miał prostą, uśmiechał się z powagą, jakby w zamyśleniu, umiał jednak, jeśli to konieczne, działać bardzo szybko. Pozostałe dzieci wiedziały, że Armas przyniósł też na świat pewne umiejętności, które różnią go od normalnych ludzi. Nigdy jednak nie odważyły się rozmawiać o tym głośno.
Jori i Jaskari nie posiadali się z zachwytu na wieść o tym, że Armas sam potrafi prowadzić gondolę. Przepychali się na miejscu kierowcy, obaj bowiem chcieli dokładnie obejrzeć wszystkie instrumenty. Armas tłumaczył im cierpliwie.
Jori podobny był i do ojca, i do matki, chociaż nie odziedziczył ani czarnych włosów Taran, ani blond loków Uriela. Wziął od każdego po trochu, włosy bowiem miał brązowe, lekko faliste i teraz chyba trochę zbyt długie. Patrzył na świat łagodnym spojrzeniem swego ojca, ale przejął też wiele beztroski matki. Bardzo chciał być przywódcą w grupie rówieśników, nigdy mu się to jednak nie udawało. Silny, pogodny Jaskari z jasnymi lokami miał dużo więcej autorytetu niż on. Nie mówiąc już o Armasie, który pod tym względem przewyższał Joriego co najmniej dziesięciokrotnie.
Wszyscy trzej chłopcy i Elena byli prawie rówieśnikami. Jedynie dwa miesiące dzieliły najstarszego od najmłodszego.
Teraz już nie wiadomo, kto pierwszy wpadł na szalony pomysł, ale natychmiast wszyscy się z nim zgodzili: pobiegli do znajdujących się jeszcze w domu dorosłych i poprosili, by pozwolono im udać się na poszukiwanie Tiril. Oczywiście gondolą.
Taran i Fionella popatrzyły na siebie. Owszem, dlaczego nie, dobra myśl. Poszukiwania z powietrza zawsze są dużo skuteczniejsze, a ta gondola wznosi się wszak bardzo wysoko…
– I Tiril ma przecież ze sobą Nera – rzekł Jori z ożywieniem. – Dwoje nietrudno będzie odnaleźć.
Taran zaproponowała nieśmiało, że może ona również mogłaby się wybrać, ale chłopcy stanowczo zaprotestowali. Bo co by się stało, gdyby Tiril wróciła do domu podczas ich nieobecności? Ktoś przecież musi tutaj na nią czekać.
Zanim Taran zdążyła powiedzieć, że jest Mariatta, Armas już poderwał gondolę z ziemi, zatoczył elegancki krąg nad ogrodem, w którym stały obie panie, i pojazd zniknął.
– Do licha – rzekła Taran.
– Nie martw się. Armas wie, co robi – uspokajała Mariatta, chyba troszkę zanadto optymistycznie.
Bo tego właśnie nie można było o chłopcach powiedzieć. Szczerze mówiąc, nie wiedzieli, co robią.
Przez jakiś czas krążyli nad łąkami i zagajnikami, widzieli z góry szukających Tiril członków rodziny i wreszcie postanowili pojechać do Zachodnich Łąk, żeby zaimponować mieszkającym tam kuzynkom.
Bardzo podnieceni dotarli na miejsce. Podczas lotu zarówno Jori, jak i Jaskari próbowali prowadzić maszynę dokładnie wbrew napomnieniom, których Strażnik Góry nie szczędził synowi. Obaj chłopcy postanowili, że będą się tak długo naprzykrzać rodzicom, aż także dostaną własne gondole.
Dostał Armas, to oni też chcą!
Pojazd nie należał wprawdzie do Armasa, dano mu go tylko na tę jedną podróż, ale co szkodzi spróbować?
Elena, spokojna, pewna siebie i sympatyczna, choć nie przesadnie urodziwa, była zachwycona. Wszyscy razem pobiegli do Berengarii, która z podziwu nie mogła wykrztusić słowa. Naprawdę bardzo jej to zaimponowało, że chłopcy mają prawdziwą gondolę powietrzną.
– Chcecie się przejechać? – zapytał Armas i cała gromadka pospiesznie wsiadła do pojazdu.
– Ale czy nam wolno? – zastanawiała się Berengaria o wielkich oczach.
Elena pomyślała chwilę, pokusa była jednak zbyt wielka.
– Nasi rodzice przecież wyszli i szukają cioci Tiril, więc… Zresztą zaraz wrócimy.