Выбрать главу

– A dokąd polecimy? – chciała wiedzieć Berengaria.

– Tylko tak polatamy sobie tu i tam. Trochę pomożemy szukającym – odparł Jori beztrosko. Chłopcy czuli się teraz silni i niepokonani.

Dziewczynki chciały zaprosić na przejażdżkę również swego indiańskiego przyjaciela.

– Nic nie stoi na przeszkodzie – zapewniali kuzynowie. – Chętnie.

Zbliżała się właśnie inicjacja młodego Indianina. Miał zostać wprowadzony do świata dorosłych i otrzymać prawdziwe imię podczas trwającej cztery dni i nocy ceremonii. W tym czasie będzie musiał pozostawać na pustkowiu sam, bez jedzenia, bez żadnego towarzystwa. To próba męskości. Dziewczynki nie były więc pewne, czy zechce teraz pojechać z nimi.

Młody Indianin wyrósł na bardzo ładnego chłopca, który, gdyby mu było dane żyć na Ziemi, zostałby pewnie dzielnym wojownikiem. Włosy miał długie i proste, czarne z niebieskim odcieniem, oczy ciemne jak noc, a profil niezwykle szlachetny. Berengaria podziwiała go. Był kilka lat starszy od reszty dzieci. To, czego on nie wiedział na temat śladów i różnych znaków w naturze, nie było warte poznania.

Podczas lotu do domu, w którym mieszkała indiańska rodzina, Berengaria siedziała z tyłu i rozkoszowała się tym, że może przebywać ze starszymi od siebie kuzynami. Dla jedenastoletniej dziewczynki bowiem piętnastoletni chłopcy są prawie dorośli. A swoich kuzynów Berengaria traktowała jak idoli, bohaterów godnych najwyższego szacunku. Z promiennym wzrokiem pobiegła do domu przyjaciela, zapytać jego rodziców, czy mógłby się z nimi przejechać. Niczym młoda kózka wbiegła na marmurowe schody ozdobione kwiatami. W ogrodzie wzniesiono niewielki wigwam, a obok niego znajdowały się dekoracyjne totemy.

Ponieważ chłopiec miał jeszcze tylko swoje dziecięce imię, którego bardzo nie lubił, wszyscy nazywali go Bezimienny. Berengaria zadzwoniła, rzucając raz po raz ukradkowe spojrzenia na czekającą przed domem gondolę.

Córka Rafaela w pełni zasługiwała na swoje romantyczne imię. Miała długie, brązowe i kędzierzawe włosy tak jak jej ojciec, po nim też i po delikatnej ciotce Danielle odziedziczyła wiotkie ciało i promienne ciemne oczy. Charakter dziewczynki był mieszaniną wszystkich ludzkich cnót i słabości. Wciąż jeszcze była dzieckiem, ale mama Amalie zamartwiała się, która z cech małej dziewczynki zwycięży w przyszłości.

Drzwi otworzyły się, Berengaria dygnęła grzecznie przed matką chłopca i przedstawiła swoją prośbę, zdyszana ze szczęścia i niepokoju, czy pozwolą wyjść jej przyjacielowi. Ojciec chłopca, Ptak Burzy, jak zwykle pozostawał poza domem. Podobnie jak Ram, który odpowiadał za cały inwentarz w kraju, Ptak Burzy był również osobą publicznego zaufania. Powierzono mu zarząd nad wszystkimi lasami w Królestwie Światła.

Z tyłu za plecami matki pojawił się Bezimienny. Berengaria zarumieniła się i coraz bardziej zdyszana powtórzyła prośbę.

Ciemne, niezgłębione oczy szesnastolatka natychmiast dostrzegły przed domem machających mu przyjaźnie gości, siedzących bez opieki dorosłych w gondoli. Między matką i synem wywiązała się krótka wymiana zdań. Spokojna, ale stanowcza.

Bezimienny był chłopcem samotnym, zamkniętym w sobie. W tej części Zachodnich Łąk nie miał rówieśników z wyjątkiem dwóch białych dziewczynek, Eleny i Berengarii.

Ta ostatnia, która dosłownie w ostatniej chwili powstrzymała się od pytania, czy Bezimienny może wyjść i bawić się z nimi, czekała z sercem w gardle. Była dumna z siebie, wiedziała bowiem, że Bezimienny bardzo nie lubi wyrażenia „wyjść i bawić się z nami”. Coś takiego było rzecz jasna poniżej godności szesnastoletniego Indianina. Elena już dawno to Berengarii wytłumaczyła.

W końcu matka chłopca skinęła głową i synowi, i stojącej w progu dziewczynce. Bezimienny może pójść.

Mała podskakiwała radośnie, ucieszona, że tak znakomicie załatwiła sprawę. Trzymała Bezimiennego mocno za rękę, niepewna, czy nie zostanie odwołany z powrotem do domu albo sam się nie rozmyśli.

Bezimienny powściągliwie, jak to on, przywitał się z chłopcami i z Eleną, a potem, nie zdradzając najmniejszym grymasem zainteresowania, wsiadł do gondoli. Berengaria już była na górze, za młoda jeszcze, by po kobiecemu czekać, aż chłopiec jej pomoże. Przyjaznym gestem wskazała mu miejsce obok siebie, Jori jednak był bezlitosny.

– Elena, zrób miejsce Bezimiennemu. On powinien zobaczyć instrumenty sterownicze.

Tak więc dziewczęta zostały odesłane na tył pojazdu. Nie pierwszy to raz w historii tak potraktowano pasażerki i chyba nie ostatni.

Przez dłuższy czas krążyli ponad doliną i osadami, aż w końcu któreś zaproponowało:

– A może przyjrzeć się z góry tej starej osadzie?

– Osadzie Duchów? Czyś ty zwariował? Przecież tam nawet zbliżać się nie wolno! – zawołała Elena.

– Nie, no oczywiście, wiem, ale skoro teraz nikt z dorosłych nas nie widzi…

Wszyscy uznali, że propozycja brzmi nader interesująco. Oni przecież nie zostali przez Strażników zahipnotyzowani. Nie wierzyli więc, że odwiedzanie starej osady może być niebezpieczne. Poza tym akurat w tej chwili czuli się niezwykle odważni, bo Jonas i jego przyjaciele widzieli ich, jak wyruszają na wycieczkę. Jonas wpatrywał się w pojazd i pewnie był wściekły, że to nie on, prawie dorosły mężczyzna, otrzymał prawo prowadzenia pojazdu.

W dorastającej gromadce trudno by się doszukać jakichś nieprzyjaznych uczuć, wszyscy jednak nieustannie ze sobą konkurowali. Właśnie dlatego, że Jonas nazywał ich młodszych dziećmi.

Nasza gromadka, czterej chłopcy i dwie dziewczynki, bardzo przejęta leciała ponad skąpanym w złocistym świetle krajem. Łagodny blask świętych słońc dodawał krajobrazom przyjemnego ciepła, pojazd sunął absolutnie bezszelestnie. Mogli spokojnie ze sobą rozmawiać i z dołu nikt ich nie widział. Rozkoszowali się pędem.

Tymczasem Tiril i Nero wrócili do domu, gdzie przyjęto ich z radością. Młodzi w gondoli interesowali się co prawda bardziej swoją przygodą niż poszukiwaniem Tiril, wspominali jednak o niej, lecąc nad szerokim strumieniem.

– Przecież wasza babcia wie, że nie można stąd powrócić do świata zewnętrznego – irytował się Armas.

– Tak, wie – przyznał Jori. – Ale nigdy nie zapomniała dziadka ani wuja Dolga, w każdym razie nie całkiem.

– Tak to właśnie z nią jest – westchnął Jaskari i przekazał kierowanie pojazdem Bezimiennemu. Przelecieli nad kolejną doliną, mieli przed sobą zupełnie nieznane tereny. Sprawiały one wrażenie nie zamieszkanych, zeszli więc niżej, żeby lepiej się przyjrzeć.

– Zawsze mi się jednak wydawało dziwne, że oni tak mało tęsknią do przeszłości. Często wprawdzie opowiadają o świecie zewnętrznym, o tym, jakie życie tam było trudne i beznadziejnie staromodne, czasami bywają smutni i sentymentalni, ale wracać by nie chcieli. Chodzi mi o to, że człowiek przecież zawsze powinien tęsknić do miejsc swego dzieciństwa, prawda?

– Tak, tak – zgadzali się kuzyni.

Przypominali sobie teraz, co prababka Theresa i inni opowiadali o białym śniegu, padającym cicho na ziemię, o świętach Bożego Narodzenia w Theresenhof z zapachem pysznego jadła i płonącymi świecami. O koniach zaprzężonych do sań i dzwoniących dzwoneczkach, o ciepłych napojach w zimne dni. To wszystko brzmiało tak przyjemnie. Dorośli malowali przeszłość w niezwykłych barwach i często miewali przy tym błyszczące oczy. Ale tylko na chwilę.

– Ojciec mówi, że Wrota oczyszczają – wtrącił Jori, syn Uriela. – Że kto przez nie przejdzie, nie tęskni za tym, co stracił.

– Z pewnością tak jest – przyznał Jaskari, jasnowłosy i niebieskooki potomek Villemanna i Mariatty.

– Ale czy nie jest również tak, że człowiek sam stwarza własne tradycje? Chodzi mi o to, że przecież mamy wiele tradycji tutaj w Królestwie Światła. Ty, Bezimienny, również znasz wiele waszych dawnych rytuałów, prawda?