– No jasne – przyznał młody Indianin. – Ojciec pieczołowicie je chroni.
– Moim zdaniem, określenie „świat zewnętrzny” brzmi niedobrze – stwierdziła Elena, sympatyczna, nieco powolna córeczka Danielle. Była bardziej podobna do swego ojca, chłopskiego syna Leonarda, niż do delikatnej matki. Elena swoją troskliwością o wszystkich najbardziej chyba przypominała Gretę. Wyglądem jednak się różniły. Elena, krępa i silniej zbudowana, poruszała się też bardziej niezdarnie.
– Pamiętajcie, co Taran i Villemann opowiadają o wszystkich złych, ponurych ludziach, o rycerzach Zakonu Świętego Słońca i przestępcach, których w tamtym świecie było tak wielu.
– Masz rację – przyznał Jori i nagle twarz mu się rozjaśniła. – Z drugiej jednak strony brzmi to wszystko niezwykle podniecająco.
– Tutaj też mamy mnóstwo okropnych rzeczy – rzekł Jaskari. – Zwłaszcza poza granicami Królestwa Światła. Wszyscy chyba słyszeliście te zdławione wycia, które docierają do nas z tak daleka?
Grupa młodych ludzi umilkła.
– Myślę, że zbliżamy się już do prastarej osady – oznajmił Armas cicho.
W oddali, w samym centrum doliny, majaczyły wysokie wieże wsparte na wygiętych łukowato fundamentach. Przypominało to jakiś zamek rycerski ze złej baśni. Cała osada sprawiała takie wrażenie. Ponure miejsce, otoczone złą sławą i podaniami o ukrytych wśród ruin strasznych tajemnicach.
Nic dziwnego, że młodych podróżników przenikały dreszcze.
13
Właśnie w tym momencie w gondoli rozległ się delikatny dźwięk dzwonka. Wszyscy podskoczyli na swoich miejscach. Wszyscy, z wyjątkiem Armasa.
– To mama – oznajmił spokojnie. – Zastanawia się pewnie, gdzie się podziewamy.
I rzeczywiście Fionella niepokoiła się nieobecnością młodzieży. Poprosiła Armasa, żeby natychmiast wracali, tym bardziej że Tiril i Nero już się odnaleźli.
– Zaraz będziemy, mamo – obiecał Armas, patrząc spokojnie na swoich towarzyszy. – Chcieliśmy tylko jeszcze zejść nieco w dół nad rzekę i przyjrzeć jej się z góry.
To nie było kłamstwo, tylko inaczej wyrażona prawda.
Poprosił matkę, by porozmawiała sobie jeszcze z przyjaciółkami, i jego propozycja padła, zdaje się, na bardzo podatny grunt.
– Tylko nie wałęsajcie się tam zbyt długo – upomniała na koniec Fionella i Armas obiecał, że postarają się wrócić tak szybko jak to możliwe.
Cokolwiek to oznaczało, obietnica brzmiała dość uspokajająco.
– Co my właściwie wiemy o tej osadzie? – zapytała Elena, kiedy zbliżyli się już do celu. – Wszystko tu wygląda groźnie. Niegdyś pewnie było wspaniale, ale teraz mury się rozpadają, przejścia pomiędzy budynkami zawalone gruzem. Okienka na wieżach gapią się niczym puste oczy, a zwieńczenia murów, poszczerbione, wyglądają jak zepsute zęby. Wiele łuków, które dawniej musiały się wznosić wysoko, również popadło w ruinę.
– Czy ktoś tutaj jeszcze mieszka? – zastanawiała się Elena.
– Za dużo pytań jak na jeden raz – odparł Armas. – Ojciec opowiadał mi o tej osadzie, ale tylko trochę. Zbyt wiele więc nie wiem.
Wszystkich bardzo interesowała osoba ojca Armasa, czyli Strażnika Góry, który z pewnością miał też normalne imię, tyle tylko że nikt go nie używał. Syn jednak, pomny ojcowskich zakazów, milczał jak zaklęty, nigdy nie mówił nic na temat spraw związanych z należącym do Obcych obszarem królestwa, to znaczy z jego północnymi rejonami. Była to największa część kraju i mieli tam słońce umieszczone niemal tak wysoko, jak w stolicy. Zresztą sam Armas także nie znał dobrze północnych części królestwa, a wyłącznie rejon, w którym mieszkali. Jego ojciec często przebywał poza domem, pracował w okrytych szczególną tajemnicą okolicach jeszcze dalej na północ albo wyprawiał się w jakieś tajemne podróże, Armas nie wiedział dokąd.
Niegdyś obiecywano dzieciom, że będą mogły odwiedzić Armasa. Jakoś jednak nigdy do tego nie doszło. Pewnie dorośli ufali, że w końcu dzieci same wykażą rozsądek i przestaną prosić.
Wszyscy uważali, że Armas bardzo ładnie odnosi się do swojej matki. Wiadomo przecież, że Fionella, kiedy spotkana Strażnika Góry, była, najdelikatniej mówiąc, prostą dziewczyną. On zaś, obojętnie przecież nastawiony do ziemskich kobiet, zainteresował się nią ze względu na jej dobroć, prostolinijność i zaufanie, jakim go obdarzyła, a także ze względu na te wszystkie piękne ludzkie cechy, których miała tak wiele. Sądząc po tym, co mówił Armas, ich osobliwe małżeństwo było bardzo szczęśliwe. Pewnie dlatego, że Obcy zatroszczył się również o rozwój Fionelli i nauczył ją wielu rzeczy, nie niszcząc jednocześnie jej łagodności i ufności. Dzieci wiedziały, że Armas szanuje i kocha swoją matkę.
Teraz chłopiec opowiadał im, co wiedział o osadzie duchów.
Kiedyś dawno, dawno temu, w praczasach, Obcy przybyli tutaj przez ukryte przejście, czyli ich własne Wrota, których nikt inny nie znał, i osiedlili się w północnej części kraju. Działo się to na długo przedtem, zanim na Ziemi zapanował gatunek ludzki. Tutaj, w centrum Globu, wszystko tonęło w ciemnościach i Obcy w zajmowanej przez siebie części ulokowali jedno ze swoich słońc. To najmniejsze. Mieli jednak zamiar zbadać całą okolicę i kiedy przesunęli się bardziej na południe, dostrzegli tam słabe światło.
Nieśli ze sobą własne słońce, widzieli więc, że wędrują przez bardzo piękną okolicę. Poza tym jednak krajobraz spowijał mrok. Przed nimi tliło się tylko to jedno jedyne słabe źródło światła.
Kiedy podeszli bliżej, przekonali się, że pochodzi ono z ogniska i sączy się na zewnątrz przez otwory okienne jakiejś budowli właśnie w tym grodzie, w którym teraz znalazła się gromadka młodych.
Obcy byli ludem życzliwie usposobionym do świata, posiadali jednak groźną broń. Mogli z łatwością uśmiercić mieszkańców twierdzy. Uznali to jednak za zupełnie bezsensowne, ponieważ mieszkańcy grodu znajdowali się tutaj przed nimi…
– Gdyby tak biali, którzy przybyli do kraju Wakan Tanka, okazali się równie wielkoduszni – mruknął Bezimienny, a inni kiwali w milczeniu głowami. Wiedzieli, że przodkowie Indian pojawili się w Królestwie Światła stosunkowo niedawno. Przedstawiciele pokolenia dziadka Bezimiennego trafili tutaj zupełnie przypadkowo.
Tak więc Armas opowiadał, że Obcy oraz tajemniczy lud ze zrujnowanej osady, oczywiście w tamtych czasach była to wspaniała twierdza, a nie ruiny jak teraz, doszli do porozumienia. Obcym pozwolono zająć kraj poza obrębem twierdzy, natomiast mieszkańcy otrzymali światło i rozległa dolina, nad którą dopiero co przelatywała gromadka młodych przyjaciół, miała stać się ich terytorium. Obcy zapewnili, że nikt im tam nie zakłóci spokoju.
Tak też się stało. Mieszkańcy twierdzy pogrążali się jednak w stagnacji, przestali się rozwijać i raz po raz dochodziło do napięć między nimi a tymi, którzy mieszkali poza doliną.
– Czy myślicie, że oni będą do nas wrogo nastawieni? – zapytała Elena nerwowo.
– Tego nikt nie wie – odparł Armas. – Na wszelki wypadek jednak nie powinniśmy im się pokazywać.
– Phi, oni nas już z pewnością widzieli – prychnął Jori.
– Nie sądzę. Sam widzisz, że w murze od tej strony nie ma zbyt wielu otworów, a nigdzie też nie widzieliśmy żadnego wartownika. Wykonaj jeszcze jedno okrążenie nad lasem, Bezimienny, a potem zejdziemy w dół.
Młody Indianin uznał, że najlepiej jest oddać kierowanie pojazdem Armasowi, który bez trudu wylądował na polanie w lesie w pobliżu osady tak, by pojazd nie mógł być zauważony przez ewentualnych obserwatorów z wież.
– Myślę, że byłoby najlepiej, gdyby dziewczęta zaczekały w gondoli – zaproponował Jaskari.