Выбрать главу

– To bóstwo mieszkańców twierdzy – mruknął Armas. – W końcu wiemy, jak oni wyglądają.

– Zgadzam się z Tsi-Tsunggą, że musiały to być bardzo złe istoty – szepnęła Elena z przerażeniem pomieszanym z szacunkiem. – Ale czy już gdzieś nie widzieliśmy czegoś podobnego?

– W każdym razie słyszeliśmy o tym – rzekł Jori z nie wróżącym nic dobrego spokojem.

– Tak jest – potwierdził Jaskari. – Ojciec opowiadał o takich istotach. One są straszne.

– Owszem, to Silinowie – oznajmił Jori. – Mama i ojciec ich spotkali. To właśnie oni więzili Madragów.

Roztrząsali te sprawy jeszcze przez jakiś czas i stwierdzili, że rodzice prawie każdego z nich, albo ojciec, albo matka, albo oboje, spotkali kiedyś Silinów. Ojciec Jaskariego Villemann, mama i ojciec Joriego, Taran i Uriel, matka Eleny, Danielle, oraz ojciec Berengarii, Rafael. Tylko rodzice Armasa i Bezimiennego nie mieli do czynienia z nikim z jaszczurzego plemienia.

– Ale jakim sposobem oni dostali się tutaj? – zastanawiał się Armas.

– Twierdza Silinów została zniszczona podczas wielkiej katastrofy światowej całą wieczność temu – wyjaśnił Jaskari. – I pewnie od tamtej pory przedstawiciele tego plemienia znajdują się również tutaj. Sigilion i kilku innych zostali z resztkami swojej twierdzy wyrzuceni wysoko ponad ziemię i wylądowali w Himalajach. Inni Silinowie też mogli ocaleć. Ziemia się otworzyła albo też wpadli w jakąś rozpadlinę w morskim dnie. Przecież właściwie oni żyli w morzu. W każdym razie kilku z nich prawdopodobnie odnalazło drogę tutaj.

– Bogom niech będą dzięki za to, że lud Tsi-Tsunggi zdołał ich unicestwić – rzekł Bezimienny.

Jori potwierdził z ożywieniem:

– Tak, i kiedy opowiadał o tym, jak pozbawili ich płodności, a tym samym możliwości rozmnażania się, przyszło mi do głowy, że już kiedyś coś takiego słyszałem, bo przecież dokładnie to samo uczynili Madragowie z ostatnimi Silinami w Himalajach, a zwłaszcza z tym… jak to on się nazywał?

– Sigilion – podpowiedział Jaskari. – Prawdziwa stara świnia, erotoman i…

Właśnie wtedy chłopcy odkryli, że statua przedstawia kogoś pochodzącego z tej samej rasy co Sigilion. Ona też miała ogromny organ płciowy. Całe szczęście, że Berengaria zawołała:

– Ja nie chcę tutaj stać! Pomyślcie, gdyby tak on ożył?

– Phi! – roześmiał się Jori.

Zarówno jednak on, jak i cała reszta zawróciła pośpiesznie, wdzięczna Berengarii, że przerwała nieprzyjemne rozważania. Żaden z chłopców nie miał odwagi spojrzeć na Elenę, pozostawała tylko nadzieja, że dziewczyna niczego nie zauważyła.

Ale ona widziała wszystko. Płomiennie czerwona gapiła się na posąg bóstwa, zafascynowana tym, co widzi. Potem również odwróciła się na pięcie i pobiegła do wyjścia. Czuła jednak, że coś dziwnego dzieje się z jej ciałem, i bardzo jej się to nie podobało.

Powoli weszli po schodach na jeszcze wyższe piętro, ale ta wspinaczka bardzo działała im na nerwy. Wszędzie w murach ziały ogromne otwory po blokach kamiennych, które obluzowały się i spadły w dół. Schody zaś były tak zniszczone, że właściwie trudno było mówić o jakichś stopniach.

Na szczęście wkrótce znaleźli się na czymś w rodzaju galeryjki otaczającej całą twierdzę. Wydawało się, że są pod główną wieżą, tym bardziej że balkon został solidnie zbudowany z kamieni i otoczony balustradą.

Przed ich oczyma rozciągał się wspaniały widok na dolinę, z której przyszli. Okolica była porażająco piękna, chociaż całkowicie wymarła. Po chwili Jori podszedł wygiętego łukowato mostu łączącego galerię z mniejszą częścią twierdzy, zakończonej niższą wieżyczką.

– Nie rób tego – poprosiła Elena.

– Ale on wygląda bardzo pewnie.

– Żebyś się tylko nie oszukał.

Jori przyglądał się uważnie mostowi. Przejście na górze było proste i równe, dolną część mostu stanowił pięknie wygięty łuk.

Armas, z zachwytem podziwiający piękne widoki, zaczął nagle podśpiewywać z radości, że znalazł się tak wysoko, a pewnie też i po to, by usłyszeć, jak jego głos niesie się ponad doliną. Berengaria dołączyła do niego, a po chwili również Jaskari.

Bezimienny natomiast wciąż uważnie oglądał balkon. I nagle zawołał:

– Cii! Do licha, uciszcie się i chodźcie tutaj popatrzeć.

Pobiegli natychmiast.

– Oj – jęknęła Elena.

Znajdowali się teraz w tylnej części twierdzy. W tej zwróconej ku górom. Na zboczach poza obrębem zrujnowanej osady rozciągały się starannie uprawione pola i łąki, a wśród drzew, których nigdy przedtem nie widzieli, rozłożyła się osada małych budynków o okrągłych dachach. Budowle wzniesiono z ziemi i trawy, tak że stapiały się z krajobrazem i trzeba było czasu, żeby je dostrzec, obudowano ich jednak mnóstwo i leżały blisko siebie.

– A więc to tam oni mieszkają – szepnął Jaskari.

– „Nie chcieliśmy mieszkać w twierdzy” – powtórzyła Elena słowa Tsi-Tsunggi.

– Jakie śliczne małe domki – zachwycała się Berengaria. – Z pewnością żyją w nich krasnoludki.

– Nie, to domy ludu Tsi-Tsunggi – odparł Bezimienny. – Spójrzcie, kilku z nich chodzi po polu.

Nawet z tak daleka widzieli wyraźnie, że ciała tamtych mają te same barwy ziemi co Tsi-Tsungga.

Nagle Bezimienny zawołał:

– Padnij! Zostaliśmy odkryci!

Wszyscy schowali się za balustradą, ponad którą Jori ostrożnie wyglądał.

– Tak jest, zobaczyli nas! A może usłyszeli naszą pieśń? Widzę jednego, który stoi przed domem i z przejęciem pokazuje w naszą stronę. Musimy zwiewać, i to szybko!

Armas także wyjrzał sponad balustrady.

– Oj! Wychodzą z ziemianek. Ruszają w naszą stronę. Och, ratunku, jak oni szybko biegają!

– No właśnie, widzieliście przecież, jak zręcznie potrafi się poruszać Tsi-Tsungga – rzekła Elena, kiedy uciekali galeryjką ku schodom.

– Nie, zatrzymajcie się! – zawołał Bezimienny. – Oni są już przy twierdzy. Chyba zostaliśmy otoczeni.

– Wszyscy na most! – nakazał Jori.

– Nie, my… – zaczął Jaskari, lecz również on uznał, że to jedyne wyjście. Tsi-Tsungga był do nich usposobiony wrogo, ale działał sam, więc nic nie mógł zrobić. Teraz wrogów jest kilkuset i wszyscy znajdują się już na terenie twierdzy.

Nie wahając się dłużej, młodzi wędrowcy weszli na most. Tylko Berengaria stała przez chwilę przerażona wysokością i tym, że most jest taki stary. Ale Bezimienny pociągnął ją za sobą tak mocno, że o mało nie wyrwał jej ręki ze stawu. Zamknęła oczy, by nie widzieć bezdennej głębi pod sobą.

Pośrodku mostu Jori zachwiał się i spod jego stóp wypadł kamień, który zleciał w dół do przepaści. Pozostali obchodzili ostrożnie niebezpieczne miejsce.

– Żebyśmy się znowu nie znaleźli w tej sali z posągiem bóstwa – mruknęła Elena – bo teraz już byśmy się chyba nie wydostali.

– Nie bój się – uspokajał ją Jaskari, gdy schodzili na inny, położony niżej balkon. – Nasza wieża nie ma połączenia z tamtą częścią twierdzy. Chodźcie szybko, nie ma chwili do stracenia.

Schody wiodące w dół były bardzo wąskie i okrążały wielokrotnie wieżę, wyglądały jednak na dość stabilne.

Zeszli już prawie na sam dół do ostatniej hali. Tam jednak okazało się, że schodów, którymi mogliby uciec na wolność, nie ma.

Słyszeli pościg coraz bliżej. Nie było wyjścia. Jori zeskoczył na dół, wysokość w końcu nie była zbyt duża. Bezimienny popchnął Berengarię w ślad za nim i sam skoczył również. Elena wahała się, ale Jaskari był już na dole i wołał do niej, że nie ma się czego bać. Armas popchnął dziewczynę z całej siły i sam skoczył za nią.