W dotarciu tam jednak musieli mu pomóc Obcy, ponieważ tylko oni znali drogę. To zresztą ta sama droga, którą rodzina czarnoksiężnika przybyła do Królestwa Światła.
Z grona Obcych towarzyszył chłopcu Strażnik Słońca i jeszcze jeden o imieniu Rok. Obaj uczestniczyli też w licznych ceremoniach przygotowawczych i obaj wysoko cenili Indian za ich wiedzę i rozsądek oraz poczucie godności, a także za to, że żyją tak blisko natury oraz licznych duchów.
Ojciec Bezimiennego, Ptak Burzy, również przybył tą drogą do Królestwa Światła, lecz jej nie poznał, albowiem i on, i jego krewni pokonali ją w głębokim śnie.
Zgodnie z rachubą czasu stosowaną w Królestwie Światła Indianie pojawili się tutaj stosunkowo niedawno. W świecie zewnętrznym obowiązywały jednak inne miary i według nich wydarzyło się to dawno temu. Około roku 1690 pewne plemię indiańskie zostało przepędzone ze swoich terenów przez Czirokezów. Ptak Burzy, który był wtedy młodym chłopcem i dopiero co otrzymał dorosłe imię, towarzyszył swoim rodzicom i innym członkom plemienia w ucieczce. Grupa liczyła nie więcej niż dwadzieścia siedem dusz. By przebłagać duchy, udali się do Świętej Góry, nigdy tam jednak nie dotarli, ponieważ zgubili się w otoczonej złą sławą Jaskini Mamuciej w Kentucky, jednej z najdłuższych jaskiń świata, liczącej prawdopodobnie około trzystu sześćdziesięciu kilometrów długości. Indianie nie wiedzieli, gdzie się znajdują, zrozpaczeni schodzili wciąż głębiej i głębiej. Krążyli całymi dniami po ciemnych grotach, aż w końcu kompletnie stracili orientację. Wyczerpani głodem i zmęczeniem poddali się, ułożyli na ziemi i czekali na śmierć. I wtedy pojawiły się przed nimi wysokie jasne istoty, które nakazały im iść za sobą. To one doprowadziły Indian do Królestwa Światła.
Tutaj zadomowili się szybko, korzystali zresztą z wielkiej swobody.
Bezimienny był pierwszym młodzieńcem, któremu miano nadać imię zgodnie z indiańską tradycją. Całe plemię bowiem przestrzegało w nowym świecie swoich starych zwyczajów.
Nadeszła wreszcie oczekiwana chwila. Ptak Burzy pożegnał się ze swoimi gośćmi, zabrał syna oraz dwóch Obcych, a także wszystko, co Bezimiennemu mogło być potrzebne na pustkowiu.
Nie było tego wiele, przede wszystkim narzuta i fajka. Owa fajka, której chłopiec nienawidził, ponieważ kiedy raz zaciągnął się dymem, poczuł się kompletnie chory. Fajka jest jednak niezbędna podczas męskiej próby. Dzięki niej młody człowiek może nawiązać kontakt z duchami. Prócz tego Bezimienny miał jeszcze koszyk z wysuszonej trawy, pełen różnych małych przedmiotów, pomocnych przy odpędzaniu złych duchów, gdyby takie się pojawiły.
I to wszystko.
Matka chłopca płakała cicho, gdy opuszczał dom. Nigdy żaden Indianin nie był zmuszony odbyć swojej męskiej próby w takiej budzącej grozę okolicy. W dawnym świecie na powierzchni Ziemi też czyhały na młodych ludzi niebezpieczeństwa, ale były one na ogół znane. Tutaj nie wiadomo nic. Królestwa Ciemności lękali się wszyscy.
Matka wiedziała, że dziadek Bezimiennego pragnie, by chłopiec został szamanem znającym się na uzdrawianiu chorób, ponieważ nikogo takiego Indianie w Królestwie Światła nie mieli. Ona jednak tego nie chciała. W osadzie znajdują się przecież doświadczeni lekarze, zawsze gdy trzeba, można uzyskać u nich pomoc. Dziadek złościł się i nazywał ją głupią squaw, która nie powinna porównywać białego doktora z indiańskim szamanem, ponieważ pracują oni w zupełnie odmienny sposób i w innych wymiarach.
Zresztą dopiero na pustkowiu miało się okazać, czy Bezimienny zostanie szamanem.
Ptak Burzy i jego syn zostali pogrążeni w głębokim śnie i przewiezieni tajemnymi tunelami do Królestwa Ciemności. Bezimienny nigdy tam nie był. Myślał teraz o swoich przyjaciołach. Co by oni powiedzieli o lesie, w którym się znalazł, czy też by się lękali? Panował tutaj głęboki mrok. Obcy poruszali się mimo to pewnie i zdecydowanie wiedli ich w górę. Bezimienny czuł pod obutymi w mokasyny stopami grube korzenie, rozpoznawał surowy zapach ziemi i mokrych od deszczu drzew.
Nikt nic nie mówił.
Zupełna cisza panowała do chwili, gdy Bezimienny przystanął gwałtownie. Inni zatrzymali się również.
– Widzę jakieś światło w oddali – szepnął. – Słaby strumień światła.
– To blask odbity znad naszego królestwa – odparł jeden z Obcych z uśmiechem. – Teraz widzisz, jak daleko od domu jesteśmy.
Po chwili Bezimienny znowu przystanął.
– Ja coś słyszę…
– To te istoty, które mieszkają w lesie. Nie bój się, znajdujemy się wysoko ponad nimi.
W końcu doszli do stromej góry. Powietrze stało nieruchome, ciemności były gęste, nieprzeniknione.
Oprócz…
Znowu dostrzegał jasny promień znad Królestwa Światłości. Widział jednak coś jeszcze.
Czarne góry. Tam, ponad sterczącymi szczytami i górskimi przejściami, od czasu do czasu przetaczały się jakieś świetlne zjawiska. Gwałtowne niczym błyskawice.
– Ojcze – szepnął Bezimienny pobladłymi wargami. – To burza. Jestem zgubiony.
Zgodnie z indiańską tradycją burza podczas męskiej próby oznaczała kompletną porażkę. Młody człowiek został wystawiony na pogardę i lekceważenie wszystkich.
– Spokojnie, chłopcze – powiedział Rok. – To trwa przez cały czas, bez przerwy, światło jednak nie może się do ciebie zbliżyć, jeśli nie będziesz wzywał złych duchów, które tam mieszkają.
– Czy to te, które krzyczą tak żałośnie w ciche noce?
– Tak, to właśnie one. To są pokutujące dusze z Ziemi.
Bezimienny nie słyszał nigdy o chórze umarłych czarnoksiężników. Móri jednak, gdyby tu był, rozpoznałby podobieństwo w brzmieniu skarg. Chociaż chór czarnoksiężników zawodził żałosną pieśń, a ci tutaj wydawali jedynie wysokie, głuche okrzyki. Ptak Burzy stał przygnębiony. Nie chciał zostawiać syna w takim strasznym miejscu.
Dawno temu Ptak Burzy rozmawiał z synem o swoim imieniu. Nie miało ono nic wspólnego z burzą ani piorunami podczas jego męskiej próby. Zostało mu nadane na pamiątkę Wielkiego Ptaka, który istniał w Starym Świecie, na powierzchni Ziemi.
Bezimienny wciąż jeszcze zachował ciepłą i gładką skórę po gorącej kąpieli, jakiej musiał się poddać w domu, ty się oczyścić przed spotkaniem z duchami. Teraz miał na sobie jedynie mokasyny i otulił się ową piękną narzuta matki. Kąpiel w parze była straszliwie gorąca. Wiedział jednak, że owe białe gorące obłoczki w specjalnie w tym celu zbudowanym szałasie to mowa duchów. Dlatego wytrzymał i wdychał możliwie jak najwięcej gorącej pary.
W Krainie Ciemności było chłodniej niż w Królestwie Światła, ale trudno to nazwać zimnem. Trzej dorośli mężczyźni wyszukali miejsce, na którym miał siedzieć, osłonięte ze wszystkich stron. Usadzili go, pomogli otulić się narzutą i poszli. Mieli powrócić po czterech dniach.
Ostatnie słowa ojca do syna brzmiały:
– Zwracaj uwagę na wszystko, co widzisz. Twoje imię zostanie utworzone na podstawie tego, co tu przeżyjesz.
Bezimienny, przejęty powagą chwili, w milczeniu skinął głową.
Tak więc został sam.
Ciemność podpełzała coraz bliżej. A za ciemnością podchodziło pustkowie. Wkrótce stał się jego częścią. Dźwięki dochodzące z położonego w dole lasu przerażały go. Starał się ich nie słyszeć. Skulił się i naciągnął narzutę na głowę.
Po jakiejś godzinie wyjął fajkę oraz tytoń sporządzony z czerwonej kory, ojciec przyniósł go ze Starego Świata. Gliniana fajka również miała czerwoną barwę. Przechodziła ona z pokolenia na pokolenie, a używanie jej było wielkim honorem. Fajka stanowiła więź pomiędzy Wielkim Duchem Wakan Tanka i ze wszystkimi dobrymi duchami. Dym, który teraz chłopiec wydychał, był jego mową skierowaną do duchów, a ten, który wciągał do płuc, był ich głosem i ich siłą