Armas przypominał sobie taką rozmowę z Theresa nie tak dawno temu, kiedy co najmniej przez godzinę opowiadała mu o tym, jak jest na Ziemi. Theresa twierdzi, że bardzo lubi z nim rozmawiać. „Ponieważ jesteś bardzo inteligentny, Armasie” – tak powiedziała ostatnio z łobuzerskim błyskiem w oku. – „Ty umiesz słuchać. Ludzie, którzy umieją milczeć i słuchać, są mądrzy”.
Po tych słowach oboje wybuchnęli śmiechem.
Armas zapytał ją potem, czy nigdy nie tęskni do tej bajecznej krainy na zewnątrz. Tak, ponieważ dla Armasa i jego rówieśników zewnętrzny świat był krainą z baśni. Theresa westchnęła wtedy ciężko i odparła, że jej stary świat w swojej katastrofalnej niedoskonałości jest z pewnością czymś unikatowym, ale że oczywiście często, bardzo często odczuwa za nim głęboką tęsknotę.
„Bo widzisz, Armasie, tęsknota jest czymś, co ludzie przynoszą ze sobą na świat. Człowiek, który za niczym nie tęskni, jest tylko w połowie sobą. Ja na przykład wcale nie mam ochoty opuszczać Królestwa Światła, ponieważ wszystko tutaj jest takie cudowne. Muszę jednak mieć prawo do tęsknoty. Ty przecież także tęsknisz do tamtego świata, prawda?”
„Oczywiście” – przyznał wtedy. – „Ale ja chyba tęsknię najbardziej za odkryciami, jakich mógłbym tam dokonać. Domyślam się bowiem, że ten zewnętrzny świat jest dużo większy od naszego i dużo bardziej zróżnicowany. Z pewnością istnieją jeszcze tereny zupełnie nie odkryte”.
„Jasne, że istnieją. Ale na tamtym świecie istnieje też bardzo wiele zła, nie zapominaj o tym! Wiele barbarzyństwa. Wiele ucisku ludzi i zwierząt. Wojny religijne, których ja nigdy nie byłam w stanie zrozumieć, ale to nie jest moja sprawa. Nie, nie, ja tęsknię za znacznie mniejszymi sprawami, za powiewem wiatru wczesną wiosną nad przysypanym śniegiem Theresenhof, za moim wygodnym fotelem przy kominku…”
Armas długo się nad tym zastanawiał. „Wszyscy, których znam, za czymś tęsknią. Ojciec również, ale nie wiem, za czym, zresztą ja sam także tęsknię za czymś bardzo nieokreślonym”.
Theresa uśmiechnęła się leciutko.
„Rozumiem cię. To jest wieczna, głęboka tęsknota młodości, Armasie”.
Nagle coś się musiało stać w pobliżu miejsca, w którym siedział.
Gwałtownie odwrócił głowę tak, że jego długie jedwabiste włosy uniosły się w powietrzu. Ciemne oczy w doskonale ukształtowanej twarzy spostrzegły, że z lasu w strasznym pośpiechu wypada Oko Nocy.
Trójka czekająca na brzegu zerwała się z okrzykiem:
– Co się stało?
Oko Nocy pospiesznie wyjaśnił sytuację.
– Musimy sprowadzić pomoc – zakończył zdyszany. – Musimy powiedzieć Strażnikom.
– Oczywiście, ja mogę pojechać moją gondolą… – zaczął Jori, lecz Armas mu przerwał.
– Nie, zaczekaj! Trzeba się dobrze zastanowić. Ojciec powiada, że istoty, znajdujące się po tamtej stronie muru, robią co mogą, by przedostać się do Królestwa Światła. Oszukują i używają podstępów na wszystkie możliwe sposoby. Musimy więc mieć pewność.
Oko Nocy patrzył na niego z wielką powagą.
– Armas, to jest mała dziewczynka, blada jak kreda, chuda i bezradna. Jeśli kiedykolwiek widziałem prawdziwą rozpacz i śmiertelny lęk, to właśnie w jej oczach.
– Nie ma w sztuce aktorskiej niczego, co łatwiej i prościej wyrazić niż właśnie przerażenie i rozpacz – upierał się Armas.
– W takim razie chodźcie i przynajmniej zobaczcie sami. Oceńcie, czy ona oszukuje!
– Oczywiście!
Pomogli Joriemu ukryć łódź wśród drzew i pobiegli przez las.
– Poza tym słyszeliśmy jej prześladowców – poinformował Oko Nocy. – W ich głosach brzmi żądza mordu.
– To też może być gra – powiedział Armas. – Och, wybaczcie mi, ale musimy być ostrożni. Zdarzały się okropne rzeczy, kiedy niepowołani przedarli się do Królestwa Światła. Działo się to dawno, zanim jeszcze my się urodziliśmy, ale miały tu miejsce prawdziwe rzezie niewinnych mieszkańców… Jeśli jednak na dziewczynie można polegać, to oczywiście powinniśmy zrobić wszystko co można.
Pojmowali jego niechęć, nawet Jori, który sam miał nieczyste sumienie z powodu gondoli. Zdawali sobie sprawę z tego, że weszli na zakazany teren i że Armas postępuje wbrew rozkazom swego ojca.
Nie przebyli jeszcze nawet połowy drogi, gdy zatrzymali się przerażeni, a zaraz potem ukryli się bez słowa za grubymi pniami drzew.
Poprzez piękny las szły dwie groteskowo wyglądające istoty pogrążone w rozmowie.
Oko Nocy i Armas byli wstrząśnięci. Nigdy przedtem nie widzieli nikogo takiego i w przeciwieństwie do swoich towarzyszy nie rozumieli, z kim mają do czynienia.
Widzieli oto przed sobą dwie potężne sylwetki okropnie niezdarne, mimo to poruszające się z niezwykłą lekkością. Stworzenia te miały duże, ciężkie głowy i po trzy palce u rąk zamiast pięciu. Zmierzwione włosy opadały na szerokie czoła nad fantastycznie pięknymi, zwierzęcymi oczyma i szerokimi płaskimi nosami. Chociaż chodziły na dwóch nogach, poruszały się i rozmawiały ze sobą niczym ludzie, to najbardziej przypominały zwierzęta. Zwierzęta kopytne?
Jori wyszedł ostrożnie ze swojej kryjówki.
– Ludzie-bawoły? Bawoli ród, Madragowie! – wykrzyknął zachwycony. – Przyjaciele mamy i ojca, i wszystkich naszych staruszków. Nigdy przedtem ich nie widziałem, chociaż słyszałem mnóstwo opowieści o ich geniuszu i w ogóle.
Reszta młodych również opuściła kryjówki, choć czyniła to nie bez obawy.
Madragowie zatrzymali się zdumieni.
– Ależ, drogie dzieci, co wy tutaj robicie? – odezwał się jeden w dziwnym języku Madragów. – Przecież nie wolno wam tutaj przebywać.
– Wiemy o tym – przyznał Oko Nocy i ukłonił się onieśmielony. – Chodzi jednak o to, że musimy uratować życie pewnej małej dziewczynki.
W kilku słowach wyjaśnił całą sprawę. Madragowie spoglądali to na jedno, to na drugie.
– Ty musisz być synem Taran – uśmiechnął się jeden z nich do Joriego. – Taran i Uriela. Jesteś podobny do nich obojga.
– Dziękuję. Traktuję to jako komplement, ale…
– A ty jesteś córką… Rafaela czy Danielle?
– Rafaela. Mam na imię Berengaria – szepnęła dziewczynka spłoszona i dygnęła głęboko.
– Piękne imię, ale reszty z was nie rozpoznaję. Ty, który wyglądasz, jakbyś źle się czuł w tym lesie, musisz mieć w żyłach krew Obcych.
– Częściowo – odparł Armas sztywno. Stał jak na szpilkach.
– A ty pochodzisz chyba z tego dumnego ludu – rzekł Madrag do Oka Nocy przestępującego niecierpliwie z nogi na nogę, ale pragnącego zachować się uprzejmie.
Drugi z Madragów rzekł:
– Ja ciebie poznaję, ty jesteś Oko Nocy, prawda?
– Owszem, jestem, ale jakim sposobem…?
– Wiele się od ciebie oczekuje. Tak, rozumiem was bardzo dobrze, ale, niestety, dla tej małej dziewczynki nic nie można zrobić. Mur został wzniesiony w pradawnych czasach z niezniszczalnego materiału, do tego potrzebna jest magiczna siła.
– Gdybyśmy tylko mogli się z nią jakoś porozumieć – powiedział Oko Nocy, który widział dziewczynkę. – Próbowaliśmy nawiązać z nią kontakt, jedyne słowa, jakie zrozumieliśmy z tego, co powiedziała, to „ratunku” i „oni mnie złapią!”
Wymawiał słowa w dziwnym języku dziewczynki.
Madragowie zmarszczyli czoła.
– Nie znamy tej mowy. To nie jest jeden z tych języków, którymi mówiono po tamtej stronie muru. Ona musiała przyjść z bardzo daleka. Być może z krainy, w której panuje jeszcze większy mrok… A w takim razie, Oko Nocy, masz rację, ona potrzebuje pomocy.