W oczach Joriego zabłysło światełko.
– Mam pewien pomysł – rzekł z wolna. – Najpierw myślałem o samym słońcu, że mogłoby utworzyć przejście, ale przecież ono właśnie jest chronione przez ten mur, więc to się pewnie nie uda, natomiast szlachetne kamienie…
Armas spoglądał na niego zdumiony.
– Szafir i farangil? Czyś ty zwariował?
Jori nie ustępował. I w końcu nawet Armas zaczął się interesować jego planami. Farangila nie odważyliby się nawet tknąć. Jest zbyt niezbezpieczny dla kogoś, kto nie wie, jak się z nim obchodzić, ale szafir…? Szafir posiada wielką moc, sądząc po tym, co mówią rodzice i inni dorośli. Żeby tylko jakoś się do niego dostać.
Pożyczyć go nie mogli. To pewne. Wszyscy jednak wiedzieli, gdzie przechowywane są cudowne klejnoty. W wielkim budynku w największym mieście. Budynek nazywa się świątynia i jest niedostępny.
Ale…?
– Ja krążyłem ponad świątynią w mojej gondoli – rzekł Armas. – Znajduje się tam wiele powietrznych kanałów oraz wyraźne szczeliny w ścianie przy dachu. Nikt się jednak nie zdoła przez nie przecisnąć, musiałby być szczuplejszy niż Berengaria.
Krzyki i wycie dzikich myśliwych rozlegały się coraz bliżej, a tymczasem cała szóstka dyskutowała z ożywieniem, nie znajdując rozwiązania. Spojrzeli sobie w oczy i nagle chyba wszyscy pomyśleli to samo.
– Ja od tamtego czasu często go wspominałem – powiedział Jori cicho.
– I ja również – potwierdziła Elena. – Sprawiał wrażenie strasznie samotnego.
– Jakby został odepchnięty przez wszystkich – skinął głową Armas.
– Ale też był dosyć złośliwy – wtrącił Jaskari.
– No, powiedzmy niezbyt życzliwie usposobiony – przyznał Oko Nocy.
– Ale jest szczuplutki – rzekła Berengaria. – Szczuplejszy niż ja i nieprawdopodobnie zwinny.
– Tak jest – potwierdziła Elena.
– Mogę wziąć gondolę – zdecydował Jori, a pozostali się z nim zgodzili.
– W jaki sposób zamierzasz nawiązać z nim kontakt? – zawołał Armas za odchodzącym Jorim. – Czy pomyślałeś, że on może już nie mieć swojego aparatu?
– To zmartwienie zostaw mnie – odparł Jori zarozumiale. – Szkoda tylko, że nie będę mógł zobaczyć tych dzikich myśliwych. Pokażcie im język w moim imieniu.
Po tych słowach zniknął.
Wszyscy patrzyli w ślad za nim z ulgą.
– Tyle razy o nim rozmyślałam – rzekła Berengaria z rozjaśnioną twarzą. – Wciąż miałam wrażenie, żeśmy go w jakiś sposób zawiedli.
– Ja też nie mogłam się pozbyć wyrzutów sumienia – powiedziała Elena z błyszczącymi oczyma. – Mam nadzieję, że Jori go znajdzie.
– Dzicy nadchodzą! – zawołał Armas. – Co robimy?
– Będziemy ich drażnić – zaproponował Jaskari.
– Nie! – wykrzyknęła Elena. – Berengaria, rozbieraj się! Oszukamy ich.
– Rozbierać się?
– Tak, tak, pośpiesz się! Nie, nie, majtki możesz zostawić, ale nic więcej. A my wszyscy powinniśmy się ukryć.
Błysk zrozumienia pojawił się w oczach Berengarii. Nie zastanawiając się dłużej, zdjęła z siebie krótką sukienkę, a także buty i stała teraz tylko w cielistego koloru majteczkach. Przez gruby mur z pewnością trudno je zauważyć.
Stanęła tuż przy przezroczystej tafli. Czekała…
Wreszcie się pojawili.
Parskający, wściekli, że wciąż jeszcze nie dopadli zdobyczy, pędzili przed siebie. Wrzeszczeli coś podnieceni i nagle odkryli, że stoją przed znienawidzonym murem. Na chwilę zaległa śmiertelna cisza, a potem po drugiej stronie zobaczyli Berengarię.
Byli straszni, nie tylko dlatego, że wyglądali ohydnie, obdarci i brudni ponad wszelkie wyobrażenie, tak że nie można było określić koloru ich skóry, ale nie to przerażało najbardziej. Największą grozę budziła dzika zaciekłość w ich twarzach. Owa zwierzęca nienawiść wobec wszystkiego, co nie jest podobne do nich samych. Nie ma bardziej niebezpiecznych indywiduów niż te, które uważają, że tylko one mają rację.
Przez kilka sekund Berengaria była jak sparaliżowana ze strachu i ponad wszystko pragnęła uciec, ukryć się gdzieś, pamiętała jednak o zadaniu, którego sama się podjęła. Miała odwrócić uwagę bestii od małej bezbronnej Siski, schowanej w koronie drzewa. Podeszła więc bliżej, wsadziła kciuki w uszy i machając dłońmi przy twarzy, pokazywała prześladowcom język.
Oni również nareszcie ocknęli się ze zdumienia. Znowu zaczęli wydawać z siebie wściekle wojenne okrzyki, rzucali się na mur, tłukli w niego kijami i siekierami, próbowali ciąć nożami, rozzłoszczeni tak, że Berengaria zaczynała się ich bać, bo co by się stało, gdyby mur nie wytrzymał.
Mur jednak trwał niewzruszony. Dzicy próbowali też wyrwać rury ułożone na dnie strumyka. A przez cały czas Berengaria podskakiwała i tańczyła, żeby ich jeszcze bardziej rozdrażnić.
Kiedy zdyszani dali na chwilę spokój rurom, usłyszała, że jeden z nich ryknął:
– Jeśli ona mogła przejść na drugą stronę, to my też przejdziemy!
Wtedy Berengaria zrozumiała, że dzicy tak szybko stąd nie odejdą. Dla Siski nie oznaczało to niczego dobrego. Berengaria zresztą też nie mogła teraz po prostu odejść. Musiała coś wymyślić, i to zaraz.
Kiedy dzicy ponownie zbliżali się do muru, tym razem z wielkim kamieniem, którym zamierzali zaatakować przeszkodę, wyprostowała się i zawołała:
– Nie! Wy tędy nie przejdziecie, bo powinniście wiedzieć, że ja jestem boginią i otworzyłam mur za pomocą magii jednym jedynym ruchem dłoni. Wy tego nie potraficie. Nie dokonacie tego nawet za sto lat!
Dopiero teraz przystanęli zdumieni tym, że dziewczyna rozumie, co mówią, a także tym, że oni rozumieją jej słowa. Berengaria trzymała przecież wciąż w dłoni najnowszy wynalazek Madragów.
Kamienny blok upadł na ziemię z hukiem, który usłyszała, a także poczuła.
Zawołała głośno do dzikich prześladowców, skoro już zaczęli jej słuchać:
– I mogę przywołać z lasu wojowników, żeby mnie ochronili, popatrzcie tylko!
Strzeliła palcami. Wyjdźcie teraz, pokażcie się, moi przyjaciele! Wyjdźcie do cholery!
To było brzydkie słowo, ale w tej chwili bardzo go potrzebowała. Pomyśleć, co się stanie, jeśli przyjaciele nie usłyszą…?
Ale, oczywiście, usłyszeli. Armas i Oko Nocy, i Jaskari wyszli z lasu, próbując wyglądać jak potężni wojownicy. Wysocy i przystojni chłopcy robili ogromne wrażenie, zwłaszcza że dzicy byli niewielkiego wzrostu.
– Brawo, Berengario – mruknął Armas. – Daj mi aparat. Teraz ja z nimi porozmawiam.
Oddała mu z wdzięcznością, że będzie mogła choć na chwilę odetchnąć. Zauważyła teraz, że drży na całym ciele.
– Nędznicy! – wołał Armas, największy z chłopców, władczym głosem. – Wracajcie do swoich siedzib, zanim dosięgną was promienie świętego Światła.
Tamci drgnęli, ale najwidoczniej Armas ich jeszcze nie przekonał.
Wtedy wyjął z kieszeni małą szkatułkę, w której przechowywał przewodnie światło swojego ojca, małe słońce.
Skierował jego promienie ku napastnikom, którzy z przeraźliwym wyciem odwrócili się i po chwili zniknęli w Srebrzystym Lesie.
Teraz również Elena wyszła ze swojej kryjówki, nie mogła już przecież zepsuć wrażenia „dzielnych wojowników”.
– Siska! – zawołał Armas. – Pozostań jeszcze w kryjówce. Musimy na chwilę odejść, ale tylko na chwilę, i nie pójdziemy daleko. Musimy przygotować wszystko tak, żeby pomóc ci przedostać się przez mur.
Nie obiecuj zbyt wiele, pomyślała Berengaria.
W koronie drzewa rozległ się cichutki pisk: