Выбрать главу

– Nie odchodźcie!

– My nie odchodzimy, ale nie bój się, oni już nie wrócą i nie będą cię szukać, są przekonani, że znajdujesz się po drugiej stronie muru.

– Rozumiem.

– Wkrótce do ciebie zawołamy.

– Tak, dziękuję.

Odwrócili się i poszli, zostawiając mur za sobą.

– Berengaria, byłaś wspaniała – rzekł Jaskari.

– Tak, rzeczywiście – potwierdzali inni.

Dziewczynka rozpromieniła się, słysząc tyle pochwał. Ujęła dłoń Oka Nocy tak samo, jak robiła to w czasach dzieciństwa, i tym razem on swojej ręki nie cofnął.

– Naprawdę byłam dzielna? – zapytała rozjaśniona niczym słoneczko.

– Byłaś fantastyczna – odpowiedział Oko Nocy.

Och, kocham was wszystkich, myślała Berengaria, jesteście takimi cudownymi przyjaciółmi i wytrzymujecie ze mną tyle czasu. Tym razem jednak chyba naprawdę zrobiłam coś ważnego. Życie jest cudowne.

Kocham cię, rozkoszowała się tymi słowami tak, jak to czyniła co najmniej sto razy przedtem. Nigdy nie wymawiała ich, myśląc o kimś szczególnym. Chciała tylko sprawdzać, jaką te słowa mają władzę, lubiła, gdy wprawiały ją w oszołomienie.

Kocham cię, kocham cię, kocham…

Szła teraz rozdarta pomiędzy chęcią pojechania gondolą razem z Jorim a obowiązkiem zostania z Siską, wiedziała, że inni mocują się z tym samym problemem, czytała to w ich twarzach, ale Siska bardziej potrzebowała wsparcia niż Jori.

– Mam nadzieję, że Jori go odnajdzie – westchnęła.

– Tak, chociaż może mieć niejakie problemy – odparł Oko Nocy.

– On był taki sympatyczny – uśmiechnęła się Berengaria szeroko.

Oko Nocy zachichotał.

– Sympatyczny? To jest mała bestia, ale zasłużył sobie na naszą przyjaźń.

– Absolutnie. Oko Nocy, czy ja naprawdę dzisiaj byłam dzielna?

20

JORI

Jori gnał ponad krajem w swojej nowej gondoli. Wszystkie napomnienia taty Uriela uleciały z wiatrem, czy raczej, ściślej biorąc, z tym strumieniem powietrza, który wzbudzał pojazd Joriego. Rzeczywiście była dobra okazja, by przekonać się, co ta gondola potrafi osiągnąć.

Potrafiła sporo. Jori pędził, urzeczony szybkością, lecz także gnany strasznymi wyrzutami sumienia. Ale co tam, nikogo nie było na dworze, mógł szaleć jak tylko chciał w kryształowo czystym powietrzu nocy.

W pobliżu wielkiego miasta zwolnił nieco i wykonał kilka okrążeń nad wielką budowlą, w której przechowywano cudowne skarby kraju. Nad wielką świątynią. Rzeczywiście, Armas mówił prawdę. Wysoko ponad ulicami znajdowało się coś w rodzaju powietrznych kanałów. O ile mógł się przekonać, żaden człowiek nie byłby w stanie się tamtędy przedostać.

Wyglądało na to, że owe wentyle wiodą wprost do najświętszych sal. Jori zwiedzał je kiedyś ze szkolną wycieczką i nauczyciel, pewien uczony Lemur, opowiedział im co nieco o cudownych klejnotach. Uczniom nie pozwolono wejść do pomieszczenia, w którym przechowywano szafir i farangil, Jori jednak widział kamienie poprzez szklaną ścianę. Gdyby ktoś znajdował się w tamtym pomieszczeniu, z łatwością mógłby je wziąć.

Owego dnia kamienie leżały spokojnie, lecz Jori, który słyszał o nich znacznie więcej niż nauczyciel, wiedział, iż kiedy je stosować, ożywają. Niebezpieczny farangil, obrońca, atakuje wszystko co złe, może płonąć intensywnym czerwonym blaskiem oraz wysyłać rozżarzone promienie śmierci i unicestwiać każdego, kto nosi w duszy zło.

Szafir, ów piękny niebieski klejnot, leczy rany, ratuje życia i dokonuje prawdziwych cudów. Na Ziemi po tamtej stronie Wrót potrafił również przedłużać ludziom życie. Oba kamienie były wielkie jak dłonie Joriego i przezroczyste. Gdyby jednak znalazły się w posiadaniu kogoś niegodnego, zmętnieją i staną się bezużyteczne, w przeciwieństwie do Świętego Słońca, którym może się posługiwać również zło i które w takim wypadku staje się śmiertelnie niebezpieczne, bowiem Słońce wzmacnia to, co ochrania.

A gdyby tak teraz kamienie były zmętniałe? I gdyby nie można by ich użyć do wykonania zadania?

Jori, pogrążony w rozmyślaniach, opuścił już okolice stolicy. Gnał przed siebie w tempie, którego mama i ojciec z pewnością by nie pochwalali… no, zresztą mama to może jeszcze, ona zawsze chętnie popierała jego szaleństwa. Z pewnością jednak martwiłaby ją samotna wyprawa nieposłusznego syna.

Jori chichotał pod nosem.

Od czasu do czasu jednak mimo wszystko doznawał wyrzutów sumienia. Wiedział, że czeka ich rozwiązanie co najmniej dwóch mało zabawnych problemów. Po pierwsze, jak zdołają naprawić mur, kiedy będzie już po wszystkim? A poza tym, jakim sposobem odłożą szafir na miejsce w szczelnie zamkniętej sali?

Ale co tam, przyjdzie czas, znajdzie się i rada.

Było to ulubione powiedzenie Joriego, które zresztą przejął od matki.

W dole ukazała się stara twierdza duchów, twierdza Silinów, którzy wymarli dawno temu. Teraz przejęli ją… Jak to Armas ich nazwał? Jakiś rodzaj istot natury czy też elfów. Odpowiedniejsza byłaby chyba nazwa „istoty ziemi”. Cokolwiek się tam kiedyś stało, to te właśnie istoty najpierw zagarnęły twierdzę, potem ją opuściły i wróciły do swoich ziemianek.

Z wyjątkiem może jednej.

Co stwór, którego spotkali, robił wtedy, przed czterema laty, sam w twierdzy? Dlaczego pomógł im, swoim arcywrogom? Ojciec Armasa mówił, że oni wszyscy są niezwykle wrogo usposobieni do innych mieszkańców Królestwa Światła, które niegdyś stanowiło część ich pogrążonego w mroku świata. Otrzymali Światło, to prawda, ale obszary ich władztwa skurczyły się do jednej doliny.

Nic dziwnego, że złościli się na intruzów.

Gondola zatoczyła krąg nad twierdzą. Jori nie miał odwagi polecieć nad jej zapleczem, jeszcze nie teraz, najpierw chciał zbadać ruiny.

Cicho zawołał w ich stronę:

– Tsi-Tsungga?

Gdy nie doczekał się reakcji, powtórzył imię, tym razem głośniej:

– Tsi-Tsungga! Masz jeszcze nasz aparat? Do diabła, włóż go!

Czy będę musiał wylądować poza twierdzą? myślał zaniepokojony. Pamiętał, jak szybko poruszają się istoty ziemi, spotkanie z nimi w tym ich gnieździe os, czy raczej mrowisku, mogłoby być bardzo nieprzyjemne.

Jednak muszę wylądować, nie mogę przecież tak krążyć bez końca.

Wylądować w tym samym miejscu co przedtem? A potem niepostrzeżenie przemknąć do osady?

Uff!

Nagle do jego uszu dotarło intensywne brzęczenie. Wściekłe: „Dlaczego zapomnieliście o mnie na tyle lat? Czy myślisz, że teraz będę się czołgał na pierwsze zawołanie”?

Jori odpowiedział:

– Uważam, że ty nie będziesz się czołgał przed nikim Tsi-Tsungga. My wszyscy tęskniliśmy za tobą, ale nie mogliśmy nikomu opowiedzieć o naszym spotkaniu. Teraz jednak potrzebujemy twojej pomocy.

„Aha, więc teraz jestem dobry?”

– Zamknij się, ty ponuraku! Mówię, że tęskniliśmy za tobą, nie słyszałeś? A może należysz do takich płaczków, którzy są najszczęśliwsi, kiedy mogą się nad sobą rozczulać? Tutaj chodzi o ratowanie życia. Ale jeśli nie chcesz, to…

Jori uświadomił sobie, że chyba nie jest najodpowiedniejszą osobą do załatwiania takich interesów. Zamiast niego powinien tu przyjechać ktoś bardziej opanowany.

Od strony Tsi-Tsunggi rozległo się parskanie, prychanie i syczenie. Kiedy już wyładował pierwszy gniew, powiedział z uporem:

„A ja za wami nie tęskniłem. Ani przez chwilę”.

– Oczywiście, że nie – rzekł Jori sucho. – To jasne. Czy mogę wylądować?

„W tym samym miejscu co przedtem. To znaczy, dla mnie możesz wcale nie lądować, nie interesuje mnie to”.

Jori odszukał znajomą polankę, wylądował i czekał. Starał się ocenić sytuację…