Jori, najmniejszy i najmniej szanowany z czterech chłopców, starał się rekompensować braki największą odwagą i szalonymi pomysłami. Po części odziedziczył te cechy po Taran, ale najważniejsze było to, że nie zniósłby, gdyby trzej przyjaciele pod każdym względem go przewyższali. No i rzeczywiście, jego radość życia bardzo się podobała dziewczętom.
Teraz jednak czuł, że chyba posuwa się za daleko. Ale co tam, cóż warte jest życie bez ryzyka i śmiałych przygód.
Nie musiał czekać długo, po chwili z lasu przy murze twierdzy wyłonił się Tsi-Tsungga z wiewiórką na ramieniu. Nie była to zwyczajna wiewiórka, chyba ze dwa razy większa niż te żyjące na Ziemi i sprawiała wrażenie oswojonej.
– Muszę wszędzie nosić swojego przyjaciela – powiedział Tsi-Tsungga tonem usprawiedliwienia.
– Oczywiście – Jori uśmiechnął się szeroko. – W naszym gronie zwierzę jest zawsze serdecznie witane. Miło znowu cię widzieć!
– Hm – mruknął Tsi-Tsungga, wdrapując się do gondoli. Wahał się trochę, bo z pewnością nigdy jeszcze w czymś takim nie siedział. Przytulał do siebie wiewiórkę i szeptał jej uspokajające słówka, żeby zwierzę nie przestraszyło się i nie uciekło. Ci dwaj mieli bardzo podobny sposób wyrażania się.
Tsi-Tsungga wyrósł w ostatnich latach, Jori zresztą również. W jego przypominającej elfa twarzy pojawiła się jakaś powaga i smutek, których przedtem Jori nie dostrzegał. Nie było w nim też tej łobuzerskiej chęci psot, co dawniej. Jori odnosił wrażenie, że w ciągu tych ostatnich lat nie wiodło mu się zbyt dobrze.
Poza tym miał teraz wyraźnie szersze ramiona. Czy w tej sytuacji zdoła przedostać się przez powietrzny wentyl?
Gondola uniosła się i Tsi-Tsungga, siedzący obok Joriego, zesztywniał. Jedną rękę zaciskał na oparciu pojazdu tak mocno, że palce mu zbielały, drugą obejmował wiewiórkę i wciąż przemawiał do niej uspokajająco.
– Mieszkasz w twierdzy? – zapytał Jori.
– Tak, w ruinach.
– Dlaczego? Dlaczego nie jesteś razem ze swoimi?
Tsi-Tsungga znowu prychnął gniewnie.
– Bo ci przeklęci idioci nie chcą zostawić w spokoju moich zwierząt. Strzelają do nich, zabijają je i potem zjadają. Teraz został mi już tylko Czik.
– W takim razie świetnie cię rozumiem – westchnął Jori. – I jednego możesz być pewien: wszyscy moi przyjaciele są przyjaciółmi zwierząt.
– Ale dlaczego nigdy potem do mnie nie przyszliście?
– Bo nie wolno nam przebywać w twojej dolinie. Poprzednim razem zostaliśmy surowo ukarani.
Wtedy nareszcie Tsi-Tsungga się roześmiał. Szeroko, bardzo zadowolony.
– Mnie też nie wolno przebywać w waszym świecie! Dokąd jedziemy?
– Na dość niebezpieczną wycieczkę. Widzisz, na pewną małą dziewczynkę po tamtej stronie muru polują kanibale. Żeby ją uratować, musimy zdobyć cudowny szafir, a tylko ty jesteś na tyle mały i drobny, by się do niego dostać.
– Co to jest szafir?
– Magiczny kamień, który potrafi dokonywać cudów. Jest bardzo czujnie strzeżony w jednym z budynków w stolicy. W najświętszym pałacu, zwanym świątynią.
– Czy wam rozum odebrało? – wrzasnął Tsi-Tsungga. – Ukraść coś, co jest tak strzeżone?
– Pożyczyć – sprostował Jori. – Nikt nie musi o tym wiedzieć. Trzeba się spieszyć, bo zaraz rozpocznie się czas pracy. Czy tylko z powodu zwierząt mieszkasz w ruinach?
– Nie – odparł Tsi-Tsungga cicho. – Nie tylko dlatego. Mój ojciec był Lemurem i tamci nie chcą mnie znać. Nawet własna matka mnie porzuciła.
– Mnie się też wydawało, że jesteś jakby większy i bardziej, powiedziałbym, ludzki z wyglądu niż tamci, którzy mieszkają w ziemiankach. No nic, nie bój się. Armas też jest tak zwanym bastardem. Kimś pośrednim między ludźmi a Obcymi, natomiast brat mojej matki, Dolg, miał w swoich żyłach krew i ludzi, i Lemurów. Ale jego już nie ma.
Zdawało się, że te słowa uspokoiły Tsi-Tsunggę. Jori odsunął na bok urodzinowe prezenty, by jego gość mógł posadzić na podłodze wiewiórkę Czika. Żadne z jego przyjaciół nie chciało się rozstać z prezentami. Dziewczęta dostały wspaniale ubrania, chłopcy natomiast różne wynalazki techniczne. Armas na przykład otrzymał pistolet miotający promienie, nie wolno mu jednak było go wypróbować, dopóki nie zapozna się z instrukcją, zastrzeżono zresztą, że w żadnym razie nie wolno mu używać pistoletu jako broni. Nie do takich celów został przeznaczony. Jori dostał, jak wiadomo, tę gondolę, Oko Nocy zaś wiele świętych przedmiotów swojego plemienia, został bowiem wyznaczony na nowego wodza i miał objąć panowanie, kiedy obecny wódz już odejdzie. Ze stanowiska, oczywiście, nie ze świata, bo o tym każdy może sam decydować. Jaskari dostał bardzo skomplikowaną maszynę do liczenia, również absolutną nowość techniczną.
Dla białych dziewiętnaste urodziny to ważny moment. Od tej chwili uważa się człowieka za dorosłego. Oko Nocy przeżył inicjację już przed wieloma laty, poza tym on i Berengaria urodzin teraz nie obchodzili, ale również dostali prezenty.
O, tak, to była wielka uroczystość i chyba nie można się dziwić temu, co się stało po przyjęciu. Niełatwo przerwać, kiedy zabawa jest znakomita.
W stolicy obaj pasażerowie gondoli przeżyli rozczarowanie, okres pracy już się rozpoczął, wszędzie spotykali mnóstwo ludzi i pojazdów.
– Nigdy nam się nie uda – mruknął Jori. – Skoro już jednak jesteśmy…
Koło wspaniałej budowli czekał ich kolejny cios. Tsi-Tsungga w żaden sposób nie byłby w stanie przecisnąć się przez wąski otwór, okazał się za duży. Przez moment zastanawiali się, czy by nie wysłać do świątyni Czika, bowiem Tsi-Tsungga znakomicie potrafił nim kierować na odległość. Szafir był jednak zbyt ciężki dla małego bądź co bądź zwierzątka.
Chwilę stali przy wentylu i zaglądali do wnętrza.
– Ten czerwony jest o wiele ładniejszy – westchnął Tsi-Tsungga przejęty.
– Miej się na baczności! – ostrzegł Jori. – Schyl się! Zbliża się jakaś gondola, musimy zwiewać!
Mieliby się z pyszna, gdyby ich ktoś odkrył w pobliżu skarbów.
Pozostawało im tylko powrócić do Srebrzystego Lasu. Niczego nie osiągnęli. Jori był okropnie zawiedziony i zmartwiony. Czy powinni spróbować następnej nocy? Jak długo Siska poradzi sobie sama? I na co się zda czekanie do nocy, skoro i tak nie zdołają dostać się do świątyni?
A może chociaż…?
Mieli już przed sobą Srebrzysty Las i nagle Joriemu przyszedł do głowy pewien pomysł.
– Podaj mi ten pistolet – zwrócił się do Tsi-Tsunggi. – Nie, nie, tamten czarny futerał. Ten, tak. Muszę przeczytać instrukcję obsługi. Potrzymaj tymczasem kierownicę! Po prostu trzymaj, nie ruszaj ani w jedną, ani w drugą stronę.
Sztywny z napięcia i wzruszenia Tsi-Tsungga zamienił się z Jorim na miejsca i w tej chwili odkrył, że taka będzie jego przyszłość. Zanim Jori bezlitośnie odebrał mu kierownicę, zdążył wykonać kilka odważnych ewolucji.
Jori odłożył pistolet do futerału i spokojnie zajął się prowadzeniem pojazdu.
– Żebym zbyt wiele z tego zrozumiał, to nie powiem – rzekł z wolna. – Chyba jednak warto spróbować. Absolutnie warto.
Urządzenie, z którym się właśnie próbował zapoznać, było pistoletem laserowym.
Dwadzieścia lat przed opisanymi wydarzeniami rodzina czarnoksiężnika przybyła do Królestwa Światła.
W świecie zewnętrznym minęło tymczasem lat dwieście czterdzieści.
Na Ziemi dokonał się postęp techniczny niemal równy temu w kraju Joriego. Większość ziemskich osiągnięć można z pewnością przypisać faktowi, że Obcy stosunkowo często wchodzili w związki krwi z ludźmi.
21
Zdumienie młodych na widok Tsi-Tsunggi było ogromne. Oczekiwali, że zobaczą małą, brzydką, ale zręczną niczym łasica istotę. Tymczasem wygląd starego znajomego kompletnie ich zaskoczył.