Dawniej okolicę porastał gęsty las, ale granice miasta poszerzały się nieustannie i drzewa stopniowo karczowano. Jenny i Peterowi przypadła ostatnia działka pod samym lasem. Zdołali też uprosić, by oszczędzono kilka najpiękniejszych sosen.
Często odwiedzali swoją nową posiadłość i patrzyli, jak dom nabiera kształtów. Pomagali przy budowie, oczyszczali teren przyszłego ogrodu, który, niestety, nie wyglądał zbyt obiecująco, wciąż jeszcze był to po prostu kawałek kamienistej, leśnej ziemi.
Robotnicy budowlani nie sprawiali wrażenia zadowolonych. Raz nawet Peter zapytał, czy może przeszkadzają im te odwiedziny właścicieli, może przychodzą tu zbyt często. Ale nie, tamci mamrotali w odpowiedzi, że to nie to.
– Zbudowałem już wiele domów – powiedział w końcu majster. – Nigdy mi się nic podobnego nie przytrafiło, nie wiem, jak to nazwać, ale z tą ostatnią działką jest coś nie w porządku.
Pozostali robotnicy byli podobnego zdania.
– Coś tu jest nie tak jak trzeba – stwierdził najstarszy.
– Ale co takiego? – dopytywali się Peter i Jenny trochę zirytowani i urażeni. – Czy w planach coś się nie zgadza?
– Z domem wszystko w porządku.
Po tych słowach zaległa cisza.
– No… To w takim razie, co? – nie dawał za wygraną Peter.
– My… nie wiemy. Czujemy się po prostu na tej działce źle.
Peter i Jenny popatrzyli po sobie, potem rozejrzeli się wokół. Spoglądali na dom, który rozrastał się z każdym dniem, na sosny, na rozległy widok poniżej oraz na swoje niezbyt udane próby uporządkowania porośniętego mchem terenu.
Po chwili znowu popatrzyli sobie w oczy. Robotnicy wyrazili jedynie to, co oni sami od dawna odczuwali i o czym rozmawiali. Oni również natrafiali tu na coś, jakby opór…
Nie, opór to nieodpowiednie słowo. Raczej jakby niecierpliwość, niepokój…
Dziwne określenia, ale też i dziwne odczucia.
W końcu Peter rzekł:
– My też to zauważyliśmy. To nie jest sympatyczne miejsce, niezależnie od tego, jak bardzo chcemy wyobrażać sobie coś przeciwnego. Ale wyłożyliśmy na ten dom wszystkie nasze pieniądze, to marzenie życia, a z czegoś takiego nie rezygnuje się przecież ot tak sobie.
Robotnicy świetnie ich rozumieli. Majster zarządził przerwę śniadaniową i odbyła się poważna rozmowa. Wszyscy po kolei mówili o swoich przeżyciach.
Wyglądało na to, że sam dom leży jakby poza zasięgiem owego niepokoju czy jak to nazwać. Jego źródło znajdowało się chyba na skraju lasu. Każdy, kto przeszedł na tyły domu, czuł się w jakiś sposób obserwowany. Niektórzy mieli wrażenie, że słyszą przemawiający cicho głos, bez słów, ale jakby w błagalnej prośbie.
Po zebraniu opowieści wszystkich obecnych tyle zdołano ustalić. To trochę pomogło, nastrój się poprawił, nikt nie chce czegoś takiego przeżywać w pojedynkę.
– No i co o tym myślicie? – zapytała Jenny drżącym głosem.
Robotnicy spoglądali na siebie. Większość z nich zapewniała, że nie wierzy „w takie sprawy”, ale nawet oni nie mogli zaprzeczyć, że na tyłach domu dzieje się coś nieprzyjemnego.
– Czy ktoś zna historię tego miejsca? – zapytała znowu Jenny.
– Nieee – odparł najmłodszy z nich, jeszcze właściwie chłopiec, z wahaniem. – Mieszkam w okolicy całe życie, ale tutaj zawsze był tylko las.
– Nikt nigdy tu nie mieszkał?
– Nigdy. Wuj mojej dziewczyny pracuje w bibliotece i on się interesuje lokalną historią, mówi, że tu zawsze były lasy, zresztą to widać. Tylko niegdyś, dawno temu, wiodła przez las droga. Wąska dróżka dla konnych…
Wszyscy zwrócili głowy w stronę lasu. Najpierw z nadzieją, później ze sceptycyzmem.
– Czy w lesie mogą być niedźwiedzie? – zapytał Peter.
– Ale skąd, mowy nie ma! – roześmiał się majster.
Rozmowa wygasła.
Wieczorem jednak Peter i Jenny powrócili do przerwanego tematu.
– Czy mielibyśmy zaczynać od nowa? – wzdychała Jenny, wpatrując się w mrok pokoju, który wypożyczyli im jej rodzice.
– To okropne, nie dalibyśmy już rady.
Znowu zastanawiali się, co robić.
– A może powinniśmy poszukać jakiegoś magika od duchów, egzorcystę czy jak się to nazywa? – powiedział nagle Peter.
– Nie gadaj głupstw! Mnie wcale nie jest do śmiechu.
– Ale ja mówię poważnie.
Jenny milczała przez chwilę.
– Znasz może kogoś takiego? – zapytała w końcu.
– Nie znam, ale wiem, że sprawy tak zostawić nie można. Nie będziemy przecież mieszkać w miejscu, w którym czujemy się źle.
– Albo się boimy.
Peter przewrócił się na drugi bok.
– Musimy to dokładnie przemyśleć.
Jenny nie mogła spać. Ssało ją w dołku. Tyle lat tęsknili za własnym domem i co, mieliby teraz zrezygnować?
– Może powinniśmy porozmawiać z sąsiadami? Może inni też coś zauważyli?
Peter westchnął zaspany.
– Ale nie wolno się wystawić na pośmiewisko – mruknął.
Na to Jenny nie miała odpowiedzi.
Z sąsiadami rozmawiać nie musieli, bo w kilka dni później rozwiązanie znalazło się samo. A przynajmniej nadzieja na rozwiązanie.
Peter i Jenny próbowali usunąć wielki kamień leżący przed domem, pracowali jednak bez zapału, jakby nie mieli nigdy tutaj zamieszkać. I wtedy przyszli robotnicy.
– Rozmawialiśmy trochę z ludźmi w okolicy – powiedział majster.
Młodzi właściciele działki wyprostowali plecy. Byli to dość zwyczajni ludzie, nie zwracali na siebie uwagi ani wyglądem, ani sposobem bycia, ale robotnicy lubili ich i chcieli im pomóc.
Peter zaprosił wszystkich, by usiedli na stosie desek.
– No i co? – zapytał.
Majster zdjął swoją czapeczkę z daszkiem i rękawem otarł czoło.
– No więc nasz Ernst – wskazał ręką na najmłodszego kolegę. – Ernst rozmawiał z Kallem, tym, który pracuje w bibliotece, a mnie przyszedł do głowy pewien pomysł.
– Tak, no więc wuj Kalle, to znaczy nie mój wuj, tylko mojej dziewczyny, ale to nieważne, on rozmawiał z jedną swoją koleżanką, a tamta zna rodzinę egzorcystów. Tylko że to jest w Norwegii.
– A ja pytałem o radę moją starą matkę – wtrącił majster. – I też się dowiedziałem tego i owego.
– Świetnie – ucieszyła się Jenny.
– Otóż moja matka słyszała bardzo dziwną historię o ludziach, którzy zniknęli z powierzchni ziemi…
Słuchacze w napięciu czekali na dalszy ciąg. Peter bez słowa częstował zebranych piwem w puszkach, które przyjmowano również w milczeniu, dziękując jedynie skinieniem głowy.
– Ale to się stało dawno temu. I nie dokładnie tutaj.
Zainteresowanie przygasło.
– Sprawa może mimo wszystko mieć jakiś związek z naszą okolicą – ciągnął majster ostrożnie.
W końcu zdecydował się opowiedzieć im całą historię od początku do końca.
– Podobno kiedyś, w osiemnastym wieku, zniknęła pewna matka z dwojgiem małych dzieci. Kompletnie bez śladu. Na imię jej było Mariatta czy jakoś tak. I miało się to przydarzyć kilkadziesiąt kilometrów stąd. Na południe od Tiveden.
– Ale to przecież nie tak daleko! – wołali zdumieni mężczyźni. – Nietrudno uwierzyć, że zabłądzili i doszli gdzieś tutaj, a potem już nie mieli sił…
– Moja mama też tak mówi, tylko że wtedy, kiedy się to stało, tam działy się i inne dziwne rzeczy.
– Opowiadaj! – ponaglał Peter.
– To była niesamowita noc – rzekł majster przepraszającym tonem, ponieważ nie chciał się ośmieszać, z drugiej jednak strony pochlebiało mu zainteresowanie słuchaczy. – Ludzie widzieli na północnej stronie nieba jakąś potworną błyskawicę i słyszeli straszne grzmoty, chociaż nie było wcale burzy. A w środku nocy tabun bezpańskich koni przeleciał koło jednego gospodarstwa. Widziano te konie jeszcze wielokrotnie w innych miejscach.