Выбрать главу

– Jezu – jęknął któryś z robotników.

– Nieprawdopodobne – powiedziała Jenny.

– Tak, ale nie dość na tym. Na kilka dni przedtem w okolicy kręcili się jacyś obcy. Dziwni mężczyźni w szerokich opończach niczym magowie albo czarnoksiężnicy, poza tym orszak jeźdźców podobnych do rycerzy. A potem tej jednej nocy wszystko zniknęło.

– Rany boskie – szepnął inny z robotników. – Ale to, oczywiście, tylko takie gadanie?

Peter nie był tego pewny.

– Sądzisz, że wymysły przetrwałyby ponad dwieście lat? To bardzo interesujące, co mówisz – zwrócił się do majstra, a potem do najmłodszego, czyli Ernsta: – Do jakich to wniosków doszedł twój wuj Kalle? Powtórz jeszcze raz. Jakiś egzorcysta w Norwegii?

– No, to podobno jest cała rodzina – wyjaśnił Ernst. – To wszystko brzmi dosyć fantastycznie, ale ta bibliotekarka o nich słyszała.

– Wymieniła jakieś nazwisko… albo adres?

– Tego nie wiem, ale mogę zapytać.

Peter podjął decyzję.

– Nie. Zrobię to sam, daj mi tylko telefon tej dziewczyny, która słyszała o egzorcyście z Norwegii. Może się okaże, że jacyś jej krewni uzyskali kiedyś od niego pomoc, na przykład uwolnił ich dom od nieprzyjemnych dźwięków albo coś podobnego.

Wkrótce okazało się, że bibliotekarka zapomniała, jak się egzorcysta nazywa, pamiętała tylko, że to jakieś krótkie nazwisko.

Peter stracił wszelką nadzieję, ale wtedy Jenny zapytała dziewczynę:

– No a może twoi krewni wiedzą coś więcej?

Bibliotekarka rozjaśniła się.

– Tak, no pewnie! Mieszkają przecież w Norwegii, to powinni wiedzieć…

Telefonowanie do Norwegii i czekanie trwało kilka dni. W końcu Peter dostał numer telefonu lektora Gabriela Garda.

W tym czasie już sytuacja na działce pogorszyła się do tego stopnia, że jeden z robotników zamierzał zrezygnować z pracy. Nerwy miał w strzępach i po prostu nie był w stanie więcej znieść. On to bowiem kładł dach na części domu skierowanej w stronę lasu i mógłby przysiąc, że ktoś go nieustannie wzywa. „Chodź” – błagalne wołanie dochodziło raz po raz z lasu. – „Chodź, czas nagli! Nie odchodź, pomóż nam! Pomóż!”

Robotnik był przekonany, że to prosi owa zaginiona kobieta i jej dzieci.

Peter odważył się sam pójść do lasu za domem. Dotychczas nigdy tego nie robił. Jenny też nie. Dziwne, bo przecież cóż jest bardziej naturalnego niż dokładne zwiedzanie okolic swego przyszłego obejścia? Zwłaszcza że świetnie znali tu każdą małą uliczkę, wszystkie zaułki, byli też na wzgórzach zarówno po prawej, jak i po lewej stronie osiedla, zwiedzili piękną dolinę, tylko ten las omijali. W każdym razie nigdy nie wchodzili między drzewa tuż za swym domem. Peter znał też dróżkę, o której opowiadał majster. Owszem, zdarzało się, że chodzili również przez las, ale zawsze zataczali wielkie kręgi, jak najdalej od terenu osiedla.

Dlaczego, na Boga, tak właśnie się zachowywali?

Teraz się to wyjaśniło. Podświadomie unikali nieprzyjemnych miejsc.

Tak, bo on sam zawsze czuł się jakoś dziwnie na tyłach swego domu. Unikał również przylegającej do lasu części przyszłego ogrodu. „Założymy tam trawnik” – zdecydowała kiedyś Jenny. – „I postawimy suszarkę do bielizny”. A on potwierdził: „Tak będzie najlepiej”.

Później nie wspomnieli o tej sprawie ani jednym słowem.

Dziwne!

Żadne okna też na las nie wychodziły, tylko małe okienko z łazienki i jeszcze jedno takie samo z pomieszczenia przeznaczonego na pralnię. Cieszyli się w duchu z takiego rozwiązania, sami nie wiedząc czemu.

Tego dnia, kiedy Peter zdecydował się pójść do lasu, poprosił Jenny i robotników, by trzymali się gdzieś w pobliżu. Nikogo nie nakłaniał, by mu towarzyszył, nikt sam też mu tego nie zaproponował.

Zastanawiał się, dlaczego planujący osiedle akurat w tym miejscu wytyczyli granicę. Był to przypadek czy też…?

Peter nie wierzył w przypadek.

Co, na Boga, kryje ten las, że atmosfera tak przeraża ludzi?

Kiedy zbliżał się do pierwszych drzew, starał się przypomnieć sobie dzień, kiedy oboje z Jenny wędrowali starą leśną dróżką. Było to jakiś rok temu, brnęli w roztopionym marcowym śniegu, a w koronach drzew śpiewały ptaki. Dróżka wiodła równolegle do granicy lasu, może jakieś trzysta metrów od niej.

Czy wtedy już coś wyczuwał? Nie potrafił sobie przypomnieć, minęło tyle czasu.

Nie, nic nie pamiętał. Miał tylko niejasne wspomnienie czegoś nieprzyjemnego, ale trudno powiedzieć, czy prawdziwe. Może sobie to tylko teraz wyobrażał. Kiedy się jednak dłużej nad tym zastanawiał, nabrał pewności, że jakoś bardzo szybko zeszli wtedy z tej starej drogi. Niegdyś służyła konnym jeźdźcom, ale mogły też po niej jeździć powozy. Tego typu transport wyszedł z użycia chyba na krótko przed drugą wojną światową. Jazda wierzchem jako sposób pokonywania odległości została zarzucona dużo dawniej, może nawet jakieś sto lat.

Byłoby więc rzeczą naturalną, że droga do tego celu wykorzystywana zarosła. Ale droga dla ruchu kołowego? Prowadząca z zachodu na wschód? Dlaczego zbudowano ją tu sto lat temu, a prawdopodobnie jeszcze dawniej? Czy były po temu jakieś powody? Co takiego oznaczało to miejsce? Może tędy, przez wielkie lasy, jeździło się do Norwegii?

Peter zdał sobie sprawę z tego, że od dłuższej chwili stoi na skraju lasu, a tamci na działce przyglądają mu się zaniepokojeni.

Dlaczego nie poszedł dalej?

Nie wyczuwał żadnego oporu, wprost przeciwnie, odnosił wrażenie, że coś go pcha naprzód. Z wielką, przerażającą silą i to on się opiera.

Peter nasłuchiwał. Dał znak robotnikom, by zachowali milczenie. Zupełnie niepotrzebnie, bo i bez tego stali cichuteńko jak myszy.

I wtedy również Peter usłyszał owo rozpaczliwe, ciche: „Chodź! Pomóż!” Dokładnie takie, o jakim opowiadał robotnik.

Jestem zbyt słaby, pomyślał Peter i zawrócił tak szybko, że wyglądało to na ucieczkę. Mam nadzieję, że nawiążemy kontakt z tymi strachami.

Bo przecież wszyscy chcemy im pomóc, nie tylko się ich pozbyć.

23

– Nie – odpowiedział Gabriel Gard w telefonicznej rozmowie. – Ja sam nie jestem egzorcystą. Ale w naszej rodzinie mieliśmy wielu posiadających takie zdolności.

„Mieliśmy”? Nie brzmi to zbyt obiecująco, pomyślał Peter.

Lektor Gard mówił dalej:

– Teraz zostało chyba tylko troje, którzy zajmują się takimi sprawami, a i to tylko w razie absolutnej konieczności. Poza tym oni, mój wuj Nataniel Gard, jego żona Ellen oraz dalsza krewna, Tova Morahan, są już dość starzy. Wszyscy troje po sześćdziesiątce…

– To przecież żaden wiek – zaprotestował Peter.

– No nie, zwłaszcza w ich przypadku. Mamy chyba jeszcze jedną osobę… Chociaż nie, ona jest za młoda.

– Kto taki? – zapytał Peter.

– Nie, nie, proszę o tym zapomnieć. Miałem na myśli moją młodszą córkę, ale ona z pewnością przesadza, kiedy opowiada, że ma nadprzyrodzone zdolności. Mówi czasem, że widuje istoty z innych wymiarów, ale tego rodzaju głupstwa były w mojej rodzinie znane od dawna.

– Sądzi pan, że to głupstwa? – zapytał Peter cicho.

Po drugiej stronie przewodu zaległa cisza.

– Nie – dało się słyszeć w końcu. – Nie, to nie to, ale przywykłem do szyderczych uśmieszków, jeśli nie zaprzeczam wszystkiemu bez namysłu. Przepraszam, pan sobie na to nie zasłużył.

– Ale rozumiem pana bardzo dobrze. Trzeba chwytać byka za rogi – stwierdził Peter.

Odpowiedział mu krótki śmiech.

– Peterze Johansson, jesteś, jak widzę, niezłym psychologiem. Myślę, że wuj Nataniel wyrazi zgodę na spotkanie, kiedy mu o tobie opowiem. Więc powiadasz, że to była kobieta i dwójka jej dzieci?