Jej osada znała jedynie półmrok. Odwieczny i nieustanny.
W niektórych miejscach łatwo było pełznąć naprzód pod prąd. Kilkakrotnie mogła nawet stanąć i wyprostować się. Wkrótce jednak uderzała głową o wystające nad nią kamienie i znowu musiała brnąć dalej na czworakach. Dygotała z zimna, ale nie płakała już i przestała się nad sobą rozczulać. Stare kobiety w osadzie mówiły, że ani płacz, ani użalanie się niczego dobrego nie przynosi. Mądre słowa, teraz to pojmowała.
W pewnym momencie usłyszała plusk wody z innej strony, a wkrótce potem natrafiła na jeszcze jeden strumień – mniejszy. Niepewna, co zrobić, siedziała w kucki i wymacywała w mroku rękami, żeby się przekonać, który z potoków jest szerszy i bardziej godzien zaufania.
Przez cały czas nie opuszczał jej lęk. W każdej chwili przecież droga mogła zostać zamknięta. W każdej chwili mogło się okazać, że otwór stał się zbyt ciasny i Siska przez niego nie przejdzie.
Ale właściwie dokąd zmierzała? Nie wiedziała nic. Stare kobiety nigdy jej nie mówiły o drogach strumieni. Nie mówiły ani skąd się biorą, ani w ogóle nic. Wiedziała tylko, że za osadą płynie strumień i że bierze on początek w górach. To wszystko.
Nieoczekiwanie ogarnęło ją leciutkie uczucie triumfu. Teraz wiedziała na temat strumienia więcej niż ktokolwiek inny w osadzie.
Chociaż, czy to jej w czymś pomoże? Oni nie chcieli już nic o niej słyszeć. Potrzebna im była tylko jako dziewica, którą można złożyć w ofierze i być może skłonić Światło, by do nich powróciło. Mogła im się przydać jeszcze po to, żeby mieli się na kim zemścić. Za to, że zawiodła.
Przygnębiająca myśl, odebrało jej to resztki odwagi.
Siska zdawała sobie sprawę, że musi się przez cały czas poruszać, że jeśli się zatrzyma, to jej ciało zesztywnieje. Bolały ją wszystkie członki, ręce i nogi nie chciały jej dźwigać. Musiała mieć zupełnie sine wargi, bo dzwoniła zębami, a jej długie włosy, mokre i lodowate, lepiły się do skóry. Rany piekły, czuła się okropnie.
Zawsze przecież mogę zawrócić, myślała. Ale to była niewielka pociecha.
W końcu zdarzyło się to, co absolutnie zdarzyć się musiało:
Okazało się, że skała nad nią schodzi skośnie w dół. Tak nisko, że Siska musi położyć się w korycie strumienia. Przejście stawało się coraz węższe, mimo to wciąż posuwała się naprzód, przeciskała pod wiszącą ścianą… I nagle wpadła w panikę. Poczucie zamknięcia w ciemności. Świadomość ciężaru wiszących ponad nią skał, jej własna małość i samotność… Nikt nie wiedział, co się z nią stało, nie mogła się wydostać z pułapki. Znajdowała się w potrzasku. Czuła, że rozpacz mąci jej rozum.
Zaczęła krzyczeć dziko i rozdzierająco, szarpiąc jednocześnie ciałem, by wydostać się z potrzasku. Z trudem mogła oddychać, uczucie, że się dusi, dominowało nad wszystkim. Szlochała, zachłystywała się wodą, płakała, krzyczała stłumionym głosem, od czasu do czasu chwytała odrobinę powietrza i nieustannie z wściekłością próbowała się wyrwać z uwięzi. Zdawała sobie sprawę, że nie ma już przed sobą drogi, mimo to wciąż parła naprzód. Przejście było coraz ciaśniejsze, woda zalewała ją raz po raz, dziewczyna z trudem chwytała oddech, pewna, że za chwilę umrze. Czuła, że skała szarpie jej skórę na kawałki… Ciemność, ciemność, przerażająca ciemność!
W ataku histerii nawet nie zauważyła, iż wydostała się z pułapki. Czołgała się dalej, ogarnięta najstraszniejszą klaustrofobią. Obijała się o skałę, potykała, pełzła w górę strumienia, połykała mnóstwo wody, zachłystywała się, walczyła z niewidzialnymi wrogami, wspinała na wystające skały i spadała głową w dół, w którymś momencie uderzyła się boleśnie w czoło, ale nawet to jej nie powstrzymało. Płakała, krzyczała rozpaczliwie i brnęła dalej, dopóki zmęczenie nie zmusiło jej do zatrzymania się. Łokcie i kolana ugięły się pod nią, osunęła się na dno płytkiego strumienia i słyszała, jak woda z szumem przepływa ponad nią.
Śmiertelnie udręczona zdołała jednak unieść głowę nad wodą. Odpoczywała, oparta o duży kamień, kaszlała, pluła i wciąż zanosiła się bezradnym szlochem.
Minęło bardzo wiele czasu, zanim zdołała się pozbierać i mogła ruszyć dalej. Zmęczona, śmiertelnie zmęczona i przerażona.
Koryto strumienia zamykała stroma ściana. Siska przewidziała to. Od dłuższego czasu słyszała już szum wodospadu, a teraz droga była definitywnie odcięta.
W jakiś sposób jednak udało jej się pokonać również tę przeszkodę. Skała była gładka i wysoka, ona jednak wpinała się po niej z gniewną desperacją. Cóż miała do stracenia? Machnęła ręką na wszystko.
Ponad spiętrzeniem łatwiej było się poruszać. Zauważyła też, że łożysko się rozszerza. Woda płynęła wolniej, momentami stała prawie nieruchomo jak w małych sadzawkach. Po chwili znowu trzeba się było wspinać na skałę, a potem… Nagle Siska zatrzymała się, otworzyła usta i patrzyła. Widziała światło!
Daleko, daleko przed nią majaczyła jasna plama. Ale, ale… |
Jeszcze przecież nie skończyła przedzierać się przez ciasne przejścia. Kiedy znowu dostrzegła przed sobą skałę, przeniknął ją lodowaty dreszcz strachu. Ale po drugiej stronie zza kamiennej ściany sączyła się wiązka matowego światła.
– O, nie – zawołała cicho i drgnęła na dźwięk własnego głosu. – O, nie, nikt nie może mnie już zatrzymać.
Wiele razy głęboko wciągała powietrze podniecona tym, że może widzieć, co znajduje się przed nią.
Siska zaciskała zęby i pełzła przed siebie na poranionych kolanach. Musi stąd wyjść!
Na moment zatrzymała się znowu. Nie wiedziała przecież, w jakim miejscu wyjdzie na zewnątrz. A jeśli wróciła do doliny? Jeśli znowu znajdzie się w Srebrzystym Lesie?
Mrużyła oczy, by lepiej widzieć. Czyż na zewnątrz wieczny półmrok nie jest jakby trochę jaśniejszy niż w rodzinnej osadzie? Nie potrafiła tego rozstrzygnąć. Odległość była zbyt duża.
Przejście… Przejście wydawało się niemożliwe do sforsowania. Znajdowała się teraz tuż-tuż przy nim.
Na szczęście jednak z daleka wyglądało to gorzej, niż w rzeczywistości było. Nie miała wątpliwości, że tym razem będzie się musiała przedzierać głową naprzód. A więc powinna, wstrzymując oddech, zanurzyć głowę pod wodę. Jeśli jednak utknie w przejściu, będzie to oznaczało koniec księżniczki Siski, bogini-dziewicy z osady w Srebrzystym Lesie.
Długo oceniała sytuację. Tym razem nie mogła popełnić najmniejszego błędu.
Otwór był wąski, ale niespecjalnie niski. Siska najpierw wsunęła głowę i ramiona, a potem tak poruszała ciałem, by przeszły barki. Położyła się na boku, starając się leżeć płasko, niczym kromka chleba. Woda zamykała się wokół niej, dziewczyna zaciskała wargi i oczy. Nie było innej rady, musiała wypuścić trochę powietrza z płuc. Nie poddawaj się, Sisko, nie poddawaj, myślała gorączkowo. Nie ulegaj panice. Wytrzymaj, wytrzymaj!
Tkwiła w potrzasku. Mogła się jeszcze wycofać. Mogła zacząć pełznąć w tył, ale nagle odkryła w sobie jakiś nowy, nieznany upór. Nigdy w tył, nigdy!
Nie miała w płucach ani odrobiny powietrza. Czuła, że za chwilę rozpadną się na kawałki, i nagle zauważyła, że zrobiło się jakby luźniej. Szarpnęła całym ciałem, w wyniku czego przesunęło się leciutko, i nieoczekiwanie ramiona zostały uwolnione. Skórę na bokach miała poocieraną do krwi, teraz biodra tkwiły w tym samym potrzasku co przedtem barki, dziewczyna mogła jednak unieść twarz nad wodą i z bolesnym świstem łapczywie wciągała powietrze.
Woda wokół niej zabarwiła się na czerwono, nie miało to jednak żadnego znaczenia. Biodra bez trudu udało się przesunąć przez otwór i oto była wolna.
– Chciałabym zobaczyć takiego śmiałka z osady, który by ścigał mnie tą drogą – szepnęła sama do siebie z triumfem w głosie. Śmiertelnie zmęczona, wciąż boleśnie, głęboko oddychając, czołgała się na drżących rękach i kolanach w stronę Światła.