Выбрать главу

– Nic pewnego nie wiemy, ale to jedyna możliwa do przyjęcia teoria, skoro oni zginęli nagłą śmiercią i pewnie nie zostali pochowani w poświęconej ziemi.

– Rozumiem. Porozmawiam z wujem Natanielem.

– Bardzo o to proszę – powtórzył Peter. – Byłbym bardzo wdzięczny, gdyby zechciał przyjechać.

Oficjalnie Gabriel Gard i cała jego rodzina przestała używać nazwiska „Ludzie Lodu”. Wszyscy jednak nadal byli z niego bardzo dumni.

Gabriel miał teraz czterdzieści siedem lat. Już dawno zapomniał o tamtym przestraszonym dwunastolatku, który brał udział w ostatecznej walce z Tengelem Złym i jego zastępami, ale blizny w duszy pozostały i od czasu do czasu dawały o sobie znać, mimo że zdołał sobie ułożyć zarówno życie osobiste, jak i zawodowe. Wciąż jeszcze budziły go po nocach koszmarne wspomnienia ostatniej bitwy albo żal, że ci, którzy go wtedy ochraniali, zniknęli z powierzchni ziemi. Gdyby chociaż kilkoro zostało, byłaby to dla niego wielka pociecha.

W dorosłym życiu spotkała go straszna tragedia. Jego żona, Gro Volden z Ludzi Lodu, oraz ich jedyny syn zginęli w bezsensownym wypadku samochodowym. Jakiś pijany kierowca zajechał im drogę i tak się skończyło szczęśliwe małżeństwo Gabriela, a także wielkie nadzieje, jakie wiązał z synem. Trzeba było wielu lat, zanim zdołał opanować ból i pogodzić się ze swoją sytuacją.

Został sam z dwiema córkami, Indrą i Mirandą, obie miały teraz po kilkanaście lat.

Nie zawsze było mu łatwo.

Córki miały, łagodnie mówiąc, oryginalne charaktery, poza tym jednak różniły się między sobą niczym dzień i noc. Indra, starsza, była chyba najdziwniejszą nastolatką świata, żeby nie powiedzieć najśmieszniejszą. Nie brakowało jej jednak wdzięku. Z błyskiem w oczach i autoironicznym uśmieszkiem potrafiła unikać wszystkiego, co wymagało jakiegokolwiek wysiłku. Rówieśnicy bardzo ją lubili, a klasa po prostu zazdrościła jej umiejętności wymigiwania się od trudniejszych zadań i unikania niewygodnych pytań ze strony nauczycieli. Gabriel nie pojmował, jakim sposobem to osiągała, zawsze jednak miała zupełnie przyzwoite stopnie. Nigdy nie wątpił w jej inteligencję, ale…

Dziewczyna przeważnie spędzała czas leżąc na swoim łóżku, gdzie czytała albo słuchała muzyki, zaopatrzona w słodycze i napoje, z telefonem w zasięgu ręki. Często rozwiązywała krzyżówki, a wszystko, czego potrzebowała, musiało znajdować się obok, żeby nie trzeba było sięgać zbyt daleko.

Wielbicieli miewała od chwili, gdy skończyła czternaście lat, i jej zapotrzebowanie pod tym względem poważnie martwiło Gabriela.

Nie odznaczała się specjalną urodą, raczej dość pospolita, chłopców uwodziła swoim wdziękiem, któremu naprawdę trudno się było oprzeć.

Prawdziwą troską Gabriela była jednak Miranda, siedemnastolatka. Nie wierzył wprawdzie, by brała narkotyki, jeszcze nie, należała jednak do tych, którzy mogą chcieć spróbować. Z czystej ciekawości.

Bo ciekawa była życia ponad wszelkie wyobrażenie. A poza tym pragnęła naprawiać wszystko, co na tym świecie było złe lub niedoskonałe. Czasami ktoś taki w domu bywa nieco męczący. Z drugiej jednak strony, ta jej cecha stanowiła też prawdziwą pociechę dla ojca. Jej poczucie sprawiedliwości i dążenie do doskonałości traktował jako dowód, że Miranda nie ma do czynienia z narkotykami. Mogła próbować, owszem, w jej klasie zdarzały się takie przypadki, raz czy drugi zakończone nawet sporym skandalem, ona jednak chyba poprzestała na próbie, chciała posmakować, nic więcej.

Na tyle znał swoją młodszą córkę.

Miała ona w sobie żywotność tak charakterystyczną dla Gro. Gabriel uważał, że jest ładna, ale to chyba przez te bystre oczy i nieustanne zaangażowanie, ono dodawało jej blasku. Niebieskooka blondynka o żywym usposobieniu i ładnej sylwetce. O jej romansowych sprawach wiedział niewiele. Jeśli coś takiego się zdarzało, to uważała to chyba za sprawę absolutnie prywatną. W domu nigdy nie mówiła, co robi, kiedy wychodzi z przyjaciółmi. W domu rozprawiała jedynie o swoich wspaniałych planach przebudowy i naprawy świata.

Dziewczęta nie miały wspólnych przyjaciół, a ich wzajemne stosunki charakteryzowało nieustanne, choć pozbawione złośliwości drażnienie się. „Jeśli nie przestaniesz tak ciągle leżeć, to niedługo zaczniesz przypominać hipopotama” – zwykła mawiać Miranda. A Indra: „Kogo dzisiaj zamierzasz zmieniać?”

Gabriel nie wiedział, czy jest dla nich dobrym ojcem, ale poza okresami buntowniczych wybuchów w najtrudniejszym okresie dojrzewania i wymyślania mu od sklerotycznych starców obie go chyba kochały.

Mimo to martwił się. Czasy niosły tyle okropnych niebezpieczeństw.

Gabriel zadzwonił do Nataniela. Jak zawsze miło było usłyszeć spokojny głos wuja. Nataniel zadał kilka dodatkowych pytań i natychmiast postanowił jechać do Szwecji, by zbadać sprawę. Wyglądała bardzo interesująco, zwłaszcza że tyle osób odczuwało to samo. Nie miał też wątpliwości, że Ellen zechce mu towarzyszyć. Nudziła się trochę w domu od czasu, kiedy dzieci dorosły.

Szkoły miały akurat ferie, więc i Gabriel się długo nie zastanawiał.

– Przeszkadzałoby wujowi, gdybym i ja się wybrał? I zabrał ze sobą dziewczęta. Powinny się trochę rozerwać.

Nataniel ucieszył się, zawsze to przyjemność spotkać się z rodziną.

Indra jednak stanęła dęba. Ona nie jedzie, poznała właśnie pewnego młodego człowieka, który sprawia bardzo interesujące wrażenie, a poza tym jest okropnie zazdrosny!

W końcu jednak zmieniła zdanie i postanowiła towarzyszyć ojcu i siostrze.

No i po kilku dniach, w pewien niezwykle piękny wiosenny wieczór, znaleźli się wszyscy na małej działce Petera.

Przyszli, oczywiście, gospodarze, Peter i Jenny, oraz robotnicy, bardzo ciekawi rodziny egzorcystów. Oprócz nich Nataniel z Ellen oraz Gabriel i jego córki.

Zebrani uważnie obserwowali Nataniela z Ludzi Lodu, najważniejszego egzorcystę, jak go nazywali.

Był to bardzo przystojny mężczyzna, w ciemnych włosach mieniły się gęsto srebrne nitki siwizny. Stał teraz bez ruchu i zdawał się chłonąć atmosferę miejsca. Pozostali z przejęcia wstrzymywali dech. Panowała absolutna cisza.

Skrzydełka nosa Nataniela drgały. Znalazł się znowu w swoim żywiole, myślała Ellen, znająca go jak nikt. Wiele czasu minęło od chwili, gdy po raz ostatni podjęli się podobnego zadania, chociaż wyprawę do Szwecji traktowali w znacznej mierze jako odmianę w monotonnej codzienności.

– Owszem – rzekł po chwili Nataniel cicho. – Coś tutaj jest.

Zrobił kilka niepewnych kroków w stronę lasu, reszta poszła za nim.

Czy naprawdę tego chcę? zastanawiał się. Czy pragnę tego bólu? Czy będę w stanie wrócić do starych, zapomnianych praktyk, do tego, co, jak sądziłem, należy już do przeszłości?

– Ktoś tu szepcze rozpaczliwe prośby – powiedział głośniej. – Słyszę desperackie wołanie o pomoc.

– Czy to ta zaginiona kobieta i jej dzieci? – zapytał Peter stłumionym szeptem.

Nataniel znowu nasłuchiwał przez dłuższą chwilę.

– Nie.

Zrobił jeszcze kilka kroków między drzewami i przystanął obok porośniętej mchem kupki kamieni.

– Tutaj… – rzekł niepewnie.

Przez co najmniej minutę stał bez ruchu, wstrzymując oddech, i nagle zgiął się wpół, jakby go przeniknął nieznośny ból.

Towarzyszący mu ludzie nie wiedzieli, co począć, stali jak sparaliżowani.

W końcu Nataniel wyprostował się ze zgrozą w oczach.

– Dobry Boże – szeptał. – Dobry, miłosierny Boże.

– Co to jest? – zapytała Ellen spokojnie.

Odetchnął głęboko i popatrzył na zebranych. Wyglądał na wstrząśniętego.