A ono stawało się coraz intensywniejsze… Nie ulegało już żadnej wątpliwości: tutaj było jaśniej niż nad jej osadą w Srebrzystym Lesie. Różnica niewielka, ale jednak. Siska zresztą sądziła, że jest to najsilniejsze światło, jakie w ogóle istnieje.
Tak więc znajdowała się na zewnątrz po tamtej stronie gór. Mogła podnieść się i stanąć na chwiejnych nogach, choć nie była w stanie ruszyć się z miejsca. Stała, oślepiona nie znanym dotychczas blaskiem.
Pierwsze uczucie, jakiego doznała, to lęk przed przyszłością. Co ją tutaj czeka? Wiedziała, że jest wysoko w górach, ale co to oznacza?
Znajdowała się w niewielkiej, otwartej kotlince pomiędzy szczytami. Było tutaj małe jeziorko, z którego brał początek strumień. Woda toczyła się sennie wśród kamieni i traw, a potem znikała we wnętrzu góry. Właśnie w miejscu, w którym stała Siska.
Dziewczyna nie miała kłopotu z orientacją, ponieważ Światło, owo święte Światło znajdowało się w dalszym ciągu przed nią, za kolejnym stosunkowo niskim łańcuchem gór. W takim razie rodzinna osada musiała znajdować się po drugiej stronie tego wyższego rzędu szczytów za jej plecami.
To by się zgadzało. Z ulgą myślała o tym, że nie musi już oglądać czarnych gór, w których zbierają się duchy zmarłych. Tych gór, które majaczyły niczym mroczne ostrzeżenie daleko, daleko po drugiej stronie rodzinnej osady. Teraz stały się zupełnie niewidoczne.
Ogarnęło ją uczucie straszliwej samotności. Okolica była taka wymarła, taka pusta, nigdzie najmniejszego znaku życia.
Dawał też o sobie znać głód. Woda, którą wypiła po drodze, nie była w stanie go stłumić. Siska przywykła, że usłużne ręce podsuwają jej tacę z owocami i chlebem, i wszystkim co natura dawała ludziom w rodzinnej okolicy. Teraz musiała znaleźć sobie coś sama. A tutaj nie było niczego.
Przygnębiona skuliła się, chociaż powietrze nie było zimne, W rzeczywistości chyba cieplejsze niż w osadzie, ale Siska przemarzła do szpiku kości. Po długotrwałej wędrówce wewnątrz góry i w lodowatej wodzie strumienia dzwoniła zębami. Musiała natychmiast znaleźć coś, co ją ogrzeje. Ale gdzie, skoro tutaj wszystko jest takie nagie i nieprzytulne.
Jedyne, co mogła zrobić, to poruszać się, biegać lub skakać, dopóki skóra i włosy jej nie wyschną. Tylko jak, skoro jest obolała i poraniona, a najmniejszy ruch odczuwa jak ukłucie nożem. Cała skóra stanowiła jedną wielką ranę.
Nad brzegiem jeziorka rosła trawa. Siska zaczęła po niej biegać, zastanawiając się jednocześnie nad tym, co robić dalej. Myśli pomagały jej stłumić ból ciała i poczucie samotności. Przywykła do tego, by myśleć szybko, rozważnie i racjonalnie. W osadzie to właśnie należało do jej obowiązków i teraz doświadczenie okazało się przydatne. Mimo woli kierowała się w stronę źródła Światła. To jej wielka nadzieja. Tak jak zawsze Światło było wielką nadzieją dla mieszkańców osady. Przyglądała się łańcuchowi szczytów, przez który będzie musiała się przedostać. Gdy go pokona, z pewnością zobaczy Światło.
Ach, Siska, Siska! Bardzo niewiele, a właściwie zupełnie nic nie wiedziała o pewnej nieprzyjemnej właściwości gór. Nie przypuszczała nawet, że za jednym łańcuchem szczytów, który udaje się człowiekowi zdobyć, na ogół rozciąga się drugi, jeszcze bardziej niedostępny.
Z ufnością podjęła wspinaczkę. Zaciskając zęby z bólu, podpierając się poranionymi rękami, szła w górę. Nagość jej nie martwiła. W swojej chacie na ogół nosiła lekką szatę, ale w obecności innych mieszkańców osady zawsze musiała być naga. To należało do jej godności. Wszyscy musieli widzieć, że jest niewinnym dzieckiem, dziewicą, która może przebłagać Światło.
Rozgrzała się teraz, rany nie dokuczały jej już tak bardzo jak przedtem, głód jednak dręczył coraz dotkliwiej i dziewczyna zaczynała odczuwać zmęczenie. Ponieważ w świecie Siski nie istniał dzień ani noc, dobę dzielono na czas pracy i czas snu. W czasie snu ludzie udawali się do swoich chat i starannie zasłaniali wszystkie otwory tak, by wewnątrz panowały zupełne ciemności. Przyzwyczajenie sprawiało, że budzili się mniej więcej o tej samej porze, by zacząć nowy okres pracy.
Siska musiała przystanąć. Znajdowała się dość wysoko, z góry spoglądała na małą dolinkę z jeziorem otoczonym żółtozieloną trawą. Teraz widziała, jakie naprawdę potężne są góry, i pojmowała, dlaczego nikt nigdy nie wspiął się na nie i nie przeszedł na drugą stronę. Praktycznie biorąc, były nie do pokonania.
I tylko ona znalazła przejście.
Wokół panowała cisza. W świecie Siski nie istniał wiatr, tylko od czasu do czasu dawał się odczuć jakiś słaby ruch powietrza.
Teraz włosy jej już dawno wyschły i dziewczyna odzyskała trochę odwagi. Po drugiej stronie łańcucha gór znajdowało się Światło. Ono mogło dać jej wszystko: jedzenie, ciepło, obecność innych ludzi, miejsce do mieszkania, kogoś, kto opatrzy jej rany, wciąż jeszcze krwawiące. Musi iść dalej. Wyczuwała, że zbliża się pora snu. Trzeba poszukać jakiegoś miejsca, w którym będzie można odpocząć.
Znajdowała się już niemal na samej górze, gdy nagle z boku, po lewej stronie, pojawiło się coś bardzo nieprzyjemnego.
Strome szczyty gór zamieszkanych przez duchy. Więc nawet tutaj nie może się od nich uwolnić…
W takim razie będzie musiała… Przystanęła i zaczęła się rozglądać. To znaczy, że te okropne góry zataczają półkole wokół wielkiej doliny, którą znała przez całe swoje życie, i wokół górskich okolic, do których teraz dotarła, zamykają ponurym kręgiem cały jej świat.
Stała jednak niemal w najwyższym punkcie przejścia. Jeszcze tylko kawałek, a potem Światło ją uratuje.
Skały miały żółtoczerwony kolor i były mocno spękana przynajmniej na powierzchni. Z pewnością w głębi są znacznie twardsze. Mogła się zresztą o tym przekonać wewnątrz nieszczęsnej góry, przez którą dopiero co się przedarła. Pełna otuchy ruszyła dalej. Wymacywała rękami skalne występy i krok po kroku pięła się coraz wyżej. Ostatni odcinek był dość stromy. Stopy same znajdowały punkty oparcia, nie potrzebowała nawet o tym myśleć. Warunki do wspinaczki panowały tutaj dobre. Powstrzymywał ją tylko ból w dłoniach i w stopach.
Nareszcie na górze!
Rezygnacja i rozczarowanie zwaliły się na Siskę niczym ciężki głaz. Przed nią rozciągał się bezbrzeżny świat gór. Dokładnie taki sam jak ten, z którego właśnie przybyła. Jak okiem sięgnąć, ciągnęły się brudnoszare łańcuchy szczytów.
A poza nimi jaśniało Światło. Równie niedostępne jak, zawsze.
Siska wybuchnęła szlochem. Opadła na zimną skałę, przesłaniając rękami oczy. Ponieważ czas snu już się rozpoczął, została w tym miejscu, skuliła się samotna i po długim, rozdzierającym płaczu zasnęła.
W osadzie Siski panowało straszne zamieszanie i podniecenie. Mężczyźni wściekali się z powodu ucieczki bogini-dziewicy. Najstarsi gadali coś na temat nieuchronnej kary, jaka na nich spadnie. Przepowiadali, że Światło zgaśnie całkiem z oburzenia i gniewu, tak że będą musieli żyć w wiecznych ciemnościach, podobnych do tych, jakie zapadają w chatach, gdy zasłoni się wszystkie otwory. Zapewniali, że gniew Światła z powodu postępku Siski będzie straszny. Nikt jednak nie myślał o tym, jak tragiczny los przypadłby dziewczynie, gdyby została w osadzie i pozwoliła im ze sobą zrobić, co zamierzali.
Kobiety były wstrząśnięte, większość z nich wykrzykiwała w podnieceniu złe słowa o niegodziwości i tchórzostwie, jakiego dopuściła się Siska. Tylko najstarsze milczały. One wiedziały, że te rozwścieczone niczym osy nigdy nie okazałyby takiej odwagi jak mała, drobna Siska. Stare kobiety w milczeniu podziwiały dziewczynę, zarazem jednak drżały o własną skórę. To przecież one ją wychowały, a rezultat okazał się taki oto. Krwawa ofiara nie może zostać dopełniona, bo dziewica zniknęła. Kiedy mężczyźni ochłoną z pierwszego gniewu, z pewnością spróbują znaleźć kozła ofiarnego, a wtedy mogą dojść do bardzo nieprzyjemnych konkluzji.