Mała dziewczynka, którą wyznaczono na następczynię bogini-dziewicy, niewiele z tego wszystkiego pojmowała. Trzyletnie dziecko nie rozumie wszystkich pomysłów dorosłych. Była przerażona zamieszaniem, zarazem jednak zachwycona, że może zamieszkać w pięknej chacie Siski, że będzie karmiona smakowitymi kąskami i wszyscy będą jej dogadzać.
Wódz zamknął się u siebie i w samotności pił sfermentowany sok z jagód.
Żona Lesa nie wiedziała, gdzie się podziewa jej mąż. Zaciekle tropił w lesie księżniczkę. Inni czynili to jakby mniej uparcie, wyruszali na poszukiwania od czasu do czasu, często odpoczywali. Ale nie Les. Żona podziwiała jego siłę woli i zdecydowanie. Spłynęłaby na nich wielka chwała, gdyby znalazł dziewczynę i uratował krwawą ofiarę dla osady. Inne myśli nie przychodziły jej do głowy. Wiele czasu minęło od chwili, kiedy Les po raz ostatni pożądał swojej małżonki. Przypuszczała, że kobiety w ogóle go już nie interesują.
Powinna by go jednak zobaczyć, kiedy jak szalony biegał tam i z powrotem u podnóża gór, tylko że on znajdował się bardzo daleko od osady, dalej niż ktokolwiek kiedykolwiek dotarł. Grymas wściekłości wykrzywiał mu twarz, oddychał ciężko, ze świstem, wzrok miał dziki, oczy przekrwione. Za każdym razem kiedy myślał o młodym ciele Siski, odczuwał mrowienie pod skórą. Był tak podniecony, że musiał się zatrzymywać, by uspokoić trochę swoje ciało. Cała wieczność minęła od czasu, kiedy po raz ostatni posiadł kobietę. Prawo bowiem zabraniało mężowi dotykać innej niż własna żona. Dziewica była jedyną dozwoloną przez prawo zdobyczą i on musi ją mieć.
Les nie przejmował się już sprawami osady. Prawo wymagało, by przyprowadził boginię nietkniętą do miejsca, gdzie wzniesiono stos ofiarny. On jednak za nic nie chciał tego zrobić. Wtedy bowiem musiałby się nią podzielić z innymi i może nawet nie byłby jej pierwszym. Młodsi i bardziej urodziwi wyrośli na nieprzyjemnie silnych konkurentów.
Chciał sam posiąść swoją zdobycz tutaj, w lesie, gdzie nikt by mu nie przeszkadzał. Tutaj sięgnie po swoje męskie prawo. Tutaj po wielekroć będzie zaspokajał z boginią rozgorączkowane ciało, a potem rozpali ogień i złoży ją w ofierze Światłu. Zaczął liczyć, ilu mężczyzn żyje w osadzie. Wielu, naprawdę wielu. Teraz wyprzedził ich wszystkich. Ta myśl podniecała go ponad wszelkie wyobrażenie.
Tutaj złoży swoją prywatną ofiarę z dziewicy, a potem mrok na zawsze opuści rodzinną osadę i cała sława spłynie na Lesa.
Tak rozmyślał, ignorując kompletnie fakt, że inni mężczyźni poczują się z pewnością oszukani tym, iż nie mogli uczestniczyć w krwawej ofierze.
Les drgnął. Przed nim w półmroku wznosiło się coś ciemnego.
Poczuł, że zimna obręcz ściska mu serce. Tak długo biegł wzdłuż górskiej ściany ze wzrokiem wbitym w ziemię, gdzie szukał śladów stóp dziewicy, że nie zauważył, dokąd właściwie zmierza.
To ciemne przed nim, to góra. Straszna, czarna góra, wznosiła się nad nim i zdawała się nie mieć końca. Les nie zauważył również, że w tych okolicach jest dużo ciemniej niż w jego rodzinnej osadzie.
Nie wiedział tego, ale zdawał sobie sprawę, że góra jest strasznie wysoka i że stanowi część tego potwornego łańcucha, w którym mieszkają duchy zmarłych.
Zdawało mu się, że słyszy ich przeciągłe, głuche zawodzenia, wiedział, że polują na żywych ludzi, by zagarnąć w posiadanie ich ciała.
On, Les, znajdował się w zasięgu mocy strasznych duchów. Wkrótce odkryją jego obecność. Był tak przerażony, że stracił kontrolę nad funkcjami swojego ciała. Poczuł na udach ciepły strumień moczu. Chciał zawrócić i uciec jak najszybciej, ale potknął się i upadł na mech. Wybuchnął rozpaczliwym szlochem. Ze strachu stracił świadomość.
4
Przez długi czas Siska błąkała się pośród gór. Jej jedynym celem było Światło, które teraz rzeczywiście zdawało się podchodzić bliżej. To ono trzymało ją przy życiu. Przez wiele dni piła tylko wodę. Od czasu do czasu jednak trafiała na niewielkie dolinki, w których znajdowała trochę roślinności, i wtedy mogła zbierać korzonki, a nawet jagody. Zawsze w takich miejscach pozostawała na dłużej.
Przywykła już do wymarłego pustkowia wokół siebie. Dlatego doznała głębokiego szoku, kiedy pewnego dnia na gliniastej ziemi nad brzegiem rzeczki spostrzegła ślady stóp.
Były to duże męskie stopy. Wyglądało na to, że zostawiło je trzech ludzi. Twarde podeszły zostały przybite do butów gwoździkami. A zatem nie mógł to być nikt z jej rodzinnej osady, tam bowiem używano szytego obuwia. A przeważnie ludzie chodzili boso. Zresztą nie należało się spodziewać, że ktoś z tamtych dotarł aż tutaj.
Oczywiście marzyła o tym, by spotkać ludzi, ponieważ czuła się bezgranicznie samotna. Te ślady jednak sprawiały wrażenie… w jakimś sensie niebezpiecznych. Głupio tak myśleć, oczywiście. Siska zdawała sobie sprawę, że to ta długa, samotna wędrówka czyni ją lękliwą. Z jednej strony bardzo chciała spotkać innych ludzi, z drugiej jednak okropnie się tego bała.
Ślady kierowały się w tę samą stronę co ona, a zatem ludzie znajdowali się przed nią. Tak, to mężczyźni, rozmiar stóp na to wskazywał. Ale jak dawne mogą być ślady?
Trudno to określić. Umiejętności Siski dotyczyły spraw bardziej abstrakcyjnych. Nigdy nie uczyła się niczego, co miało związek z naturą poza jej rodzinną osadą. Tego typu wiedza stanowiła domenę mężczyzn. Siska mogła udzielać rad w trudnych sprawach, mogła wyjaśniać prawo, opowiadać stare legendy. Umiała też pomagać zakochanym młodym ludziom, umiała opowiadać o śmierci i o tym, dlaczego rzeczy są takie, jakie są. Wszystko to jednak miało związek z naturą człowieka. Bogini-dziewica nigdy nie powinna narażać swego życia na niebezpieczeństwo. Nie wolno jej było zatem opuszczać osady.
Dlatego tak niewiele wiedziała o otoczeniu. O świecie poza swoją chatą.
To z pewnością dziwna reakcja, ale na widok tych śladów nagle odczuła swą nagość jako coś bardzo nieprzyjemnego. Po raz pierwszy w ciągu tej gorączkowej wędrówki zapragnęła mieć coś, czym mogłaby się okryć.
Cóż by to jednak mogło być? Skąd wziąć coś takiego w tej nieurodzajnej, górskiej okolicy?
Pożałowała teraz, że nie przygotowała sobie czegoś do okrycia, kiedy przed paroma dniami nocowała w żyznej dolinie nad rzeczką. Znajdowały się tam rośliny o dużych liściach, rosła też grupa srebrzystych drzew. Najpierw na widok tych drzew Siska się przeraziła, przyszło jej do głowy, że oto zatoczyła krąg i znalazła się znowu w domu, w tej szerokiej dolinie, która otaczała rodzinną osadę. Zaraz jednak uświadomiła sobie absurdalność tej myśli. Szła przecież przez cały czas ku Światłu. Zresztą drzewa o srebrzystych liściach mogły rosnąć i tutaj, zwłaszcza że teraz schodziła w dół.
Światło z każdym dniem stawało się intensywniejsze, choć wciąż nie widziała jego źródła. W każdym razie było ono intensywniejsze w oczach Siski, przywykłej wyłącznie do nocnego półmroku. Panujące tutaj Światło też było przytłumione, nie bardzo ciemne, ale jednak dalekie od pełnej jasności.
Siska stała nad śladami stóp, jakby ponownie starała się określić swoją sytuację.
O ubraniu zapomniała. Znacznie gorsze były rany. Musi uzyskać pomoc. Ktoś musi ją opatrzyć. Niektóre skaleczenia zagoiły się wprawdzie same, te najgłębsze jednak wciąż bolały i wypływała z nich żółta ciecz. Na początku ledwo mogła stawiać stopy na ziemi, takie były poranione, a dłonie piekły i paliły. Teraz ręce już jej nie dokuczały, ból w stopach też ustąpił, zresztą do wszystkiego można się przyzwyczaić. Poza tym większość zadrapań się zagoiła. Najgorzej wyglądały długie, głębokie rany, których się nabawiła podczas pokonywania wąskich przejść we wnętrzu góry. W niektórych miejscach miała ciało rozorane aż do kości. Siska wzdychała przygnębiona.