— Skręcają na południe, Mistrzu Bojów — powiedział Burkę.
U jego boku Pallol Jednooki skinął głową, ten, który na swej dalekiej planecie widział sześćset zim i więcej niż tysiąc okrążeń orbity nie znającej prawie pór roku Ziemi pliocenu. Był wyższy niż Indianin i prawie dwa razy cięższy, a poruszał się tak płynnie, jak wielkie, wzrostu człowieka, masywne, czarne wydry z nadrzecznej dżungli, których kształty, trzykrotnie powiększone, chętnie przybierał. Jego prawe oko było wielką złotą kulą z ciemnoczerwoną tęczówką, lewe zakrywała czarna, wysadzana drogimi kamieniami skórzana łata. Szeptano, że gdy ją podnosił w bitwie, rzucał spojrzenia bardziej zabójcze niż uderzenie pioruna. Znaczyło to, że potencjał niszczycielski kreacji jego prawej półkuli mózgowej przewyższał wszystkich wśród Firvulagow i Tanów. Ale Pallol Jednooki był obecnie drażliwym starcem i od ponad dwudziestu lat nie raczył zbrudzić swej obsydianowej zbroi w Wiekiej Bitwie; nie mógł znieść corocznego poniżenia swego ludu. Uznał plan Madame Guderian, plan ataku na Finiah, za w miarę interesujący i przyzwolił na odegranie przez Firvulagow ich roli, po tym jak Yeochee i młody champion Sharn-Mes postanowili pomóc Motłochowi. Pallol oświadczył, że udzieli swych rad w tej próbie, i tak uczynił. Ale było nie do pomyślenia, żeby osobiście uczestniczył w tym, co nazwał „wojenką Madame’”. Według wszelkiego prawdopodobieństwa atak zostanie odłożony, jeśli Madame nie przybędzie w porę z podstawowym materiałem wojennym. A jeśli nawet przywiezie Włócznię, jak zwykli ludzie mogą mieć nadzieję, że potrafią jej skutecznie użyć przeciw zbirom Velteyna? To była broń dla bohatera! A wśród tej zniewieściałej młodej generacji brakowało bohaterów.
— Teraz przekraczają Ren… Kierują się na zachód ku Bramie Belforckiej — powiedział Burkę. — Bez wątpienia zamierzają konwojować ostatnią karawanę z Zamku Przejścia przed Rozejmem.
Pallol znów tylko skinął głową.
— Tanowie nie mogą mieć najmniejszych podejrzeń co do naszych przygotowań, Mistrzu. Przeprowadziliśmy je bezbłędnie.
Tym razem Pallol roześmiał się, przy czym dały się słyszeć dźwięki chrapliwe jak ocierające się bloki lawy.
— Za rzeką błyszczy jasnością Finiah, Przywódco Ludzi. Zachowaj powinszowania pod własnym adresem na czas, kiedy ją zgasisz. Madame Guderian nie wróci i intryga przeciw noszącemu naszyjniki Wrogowi pójdzie z dymem.
— Być może, Mistrzu Bojów. Ale nawet jeśli nie dojdzie do bitwy, osiągnęliśmy takie rzeczy, o jakich nawet nie śmielibyśmy wcześniej marzyć. Prawie pięciuset z Motłochu zgromadziło się we wspólnej sprawie. Ledwie miesiąc temu byłoby to czczym fantazjowaniem. Byliśmy rozbici i przerażeni, w większości pozbawieni nadziei. Ale tak już nie jest. Wiemy, że mamy szansę na złamanie panowania Tanów nad ludzkością. Jeśli wy, Firvulagowie, dopomożecie nam, nastąpi to wcześniej. Ale nawet jeśli zerwiecie przymierze, nawet jeśli Madame nie przyniesie w tym roku Włóczni, my tu jeszcze przybędziemy żeby walczyć. Bo teraz już ludzkość nigdy nie powróci do dawnych tchórzliwych obyczajów. Jeśli Madame poniesie porażkę, inni z nas pójdą szukać Grobowca Statku. Znajdziemy tę starodawną broń i uruchomimy ją, a tego twój Jud nie jest w stanie zrobić. A jeśli Włócznia znikła, jeśli nigdy jej nie znajdziemy, użyjemy innych broni. Będziemy walczyć tak długo, aż tańscy handlarze niewolników zostaną pobici.
— Chcesz powiedzieć, że użyjecie krwawego metalu? — rzekł Pallol.
Wódz Burkę milczał przez kilkanaście sekund.
— Wiesz więc o żelazie.
— Zmysły obrożowców mogą być tak nędzne, że potrzeba im maszyn, by wywąchać trujący metal. Ale nie Firvulagow! Twój obóz cuchnie żelazem.
— Nie użyjemy go przeciw przyjaciołom. Jeśli nie — planujecie zdrady, nie macie się czego obawiać. Firvulagowie są naszymi sprzymierzeńcami, naszymi towarzyszami broni.
— Tańscy Wrogowie są naszymi prawdziwymi braćmi, a przecież naszym przeznaczeniem jest wiecznie z nimi walczyć. Czyż może być inaczej między Firvulagami i ludzkością? Przeznaczeniem tej Ziemi jest, że będzie należała do was, i wiecie o tym. Nie wierzę, żeby ludzkość zadowoliła się tym, aby ją z nami dzielić. Nigdy nie nazwiecie nas braćmi. Nazwiecie nas intruzami i będziecie się starać nas zniszczyć.
— Mogę mówić tylko za siebie — odrzekł Burkę — gdyż moje plemię Wallawalla wraz z moją śmiercią wygasa. Ale nie będzie zdrady przyjaznych Firvulagów przez ludzi tak długo, póki jestem dowódcą Motłochu, Pallolu Jednooki. Przysięgam na moją krew, która jest tak czerwona jak twoja. A co do tego, czy nigdy nie będziemy braćmi… to sprawa, nad którą ciągle się zastanawiam. Jest tyle różnych stopni pokrewieństwa…
— Tak też myślał nasz Statek. — Stary champion westchnął. — Przyniósł nas tutaj. — Zadarł wielką głowę ku niebu. — Ale dlaczego? Tyle jest we wszechświecie innych żółtych gwiazd, tyle możliwych do zamieszkania planet… Czemu tutaj, gdzie wy jesteście? Statek miał zlecone wyszukanie najlepszej.
— Może — odparł Peopeo Moxmox Burke.
— Statek patrzył na to z szerszej perspektywy niż ty.
Przez cały dzień krążyły drapieżne ptaki. Żeglowały na prądach wstępujących nad lasami Wogezów w wielkim porządku, przez większość czasu osiągając wysokości właściwe dla swych gatunków. Najniżej latało w koło stado małych kań o jaskółczych ogonach, ponad nimi szybowała para małżeńska brązowych myszołowów, orły przednie wzbiły się jeszcze wyżej, a ponad nimi górował samotny orłosęp brodaty, najpotężniejszy z drapieżników. Najwyżej zaś ze wszystkich krążących ptaków krążył jeden, który otworzył ich całodzienną wartę i zwabił pozostałe. Na nieruchomych skrzydłach szybował tak wysoko, że dla obserwatorów z ziemi był prawie niewidoczny.
Siostra Amerie przyglądała się ptakom przez rzadkie gałęzie pinii, trzymając przy piersi brązowego kotka.
— Gdziekolwiek jest ciało, tam są zgromadzone orły.
— Cytujesz Pismo chrześcijan — powiedział Stary Kawai, drżącą ręką osłaniając oczy. — Czy myślisz, że ptaki są naprawdę jasnowidzące? Czy też tylko mają nadzieję, tak jak my? Jest późno, tak bardzo późno!
— Uspokój się, Kawaisan. Jeśli przylecą tu dziś wieczorem, pozostanie jeszcze pełne dwadzieścia cztery godziny na przyłączenie się Firvulagow do ataku. To powinno wystarczyć. Nawet jeśli nasi sprzymierzeńcy wycofają się o wschodzie słońca pojutrze, dzięki żelazu możemy jeszcze wygrać.
Starzec nadal narzekał:
— Co mogło zatrzymać Madame? Nadzieja była tak słaba. I tak ciężko pracowaliśmy tu oczekując, że się spełni.
Amerie pogłaskała kotka.