Выбрать главу

Kornet Formby: Wszystkie posterunkiwojskowe na punkt dziesięć. Alarm ogólny GarnizonRenu do broni. Czujkinaslużbie obserwować/meldować. Oddzialy-obrony na posterunkimurów… ANULUJĘANULUJĘANULUJĘ! Oddziały obrony do obwarowania koszar! Napastnik przenika obwarowania!

Komandor Seaborg: Lordzie Velteyn. Alarm. Oddziały inwazyjne Firvulagow i ludzi przeniknęły za mury miejskie na wysadzonym posterunku dziesięć. Kontratakuję.

Lord Velteyn na Finiah: Krewniacy powstańcie do boju! Łowcy na siodła! Na bardito! Na bardito tayneł o pogekóne!

Wódz Burkę i Uwe Guldenzopf prowadzili tłum Motłochu z Wogezów i przybyłych z daleka ochotników w stronę stromego wału i przez rozwalmy wyłomu. Z murów obronnych padał deszcz vitrodurowych strzał i pocisków z kusz, ale nim obrońcy byliby w stanie przerzucić wojska ulicami, przez krótki czas napastnicy mogliby nad nimi górować. Na nieszczęście wyłom znajdował się na terenie głównych koszar garnizonu Finiah. Poza zamieszaniem spowodowanym pożarem kasyna spadające szczątki rozbiły stajnię chalików i mnóstwo ogromnych zwierząt wydostało się na zewnątrz.

Z wartowni przy bramie wypadło trzech żołnierzy.

— Załatwić ich! — wrzasnął Burke, a wyjący straceńcy rzucili się na oddziałek i rozsiekali go na kawałki. — Jazda stąd! Na ulice miasta! I wyważyć tę bramę!

Z koszar wysypali się żołnierze, niektórzy tylko w częściowo nałożonych zbrojach. Wszędzie w ciemnościach wybuchały chaotyczne potyczki, w miarę jak napastnicy gramolili się przez wyłom w murze, a ludzcy pachołkowie Tanów wytężali siły, by ich odeprzeć. Ochotnicy próbujący wysadzić bramę z zawias zostali zaatakowani i pobici, a żołnierze zatrzasnęli i zaryglowali ciężką metalową kratę.

— Zamknęli nas! — Wódz Burkę wskoczył na przewrócony wóz prowiantowy. Twarz i tors miał wymalowane w starożytne barwy wojenne a w spięte w węzeł szpakowate włosy wetknął orle pióro. — Wykończyć skurwysynów! Otworzyć na powrót bramę! Tędy!

Zobaczył, jak Uwe pada pod nogi trzymającego miecz szaroobrożowca, więc zeskoczył i zaczął wymachiwać szerokim tomahawkiem, który wykuł dla niego Khalid Khan. Ostrze wbiło się w grzebieniasty brązowy hełm żołnierza tak łatwo, jak by był zrobiony z tektury. Burkę odciągnął ciało i ujrzał Guldenzopfa leżącego płasko na plecach, trzymającego się jedną ręką za pierś, z wyrazem cierpienia na brodatej twarzy. Ukląkł.

— Załatwił cię, bubi?

Oparłszy się z wysiłkiem na łokciu, Uwe sięgnął za swą skórzaną koszulę. W niesamowitym świetle ukazały się odłamki koloru kości.

— Tylko gorszą z moich dwóch fajek z morskiej pianki, niech go diabli wezmą.

Motłoch był dalej okrążony, niezdolny do wyrwania się z terenu w bezpośredniej bliskości zespołu koszarowego. W wyłomie tłoczyła się masa ludzka, naciskana z przodu przez obrońców, a z tyłu przez własnych towarzyszy nadchodzących z przyczółka. Rozległ się krzyk paniki. Niektórzy z napastników upadli i zostali zadeptani. Oficer w srebrnej obręczy i pełnej zbroi z niebieskiego szkła skierował oddział halabardników przeciw unieruchomionym ochotnikom. Kryształowe ostrza skosiły zbitą, wrzeszczącą tłuszczę.

A wtedy na pomoc przyszły potwory.

Wysoko na stromym usypisku gruzów zajaśniała drgająca, widmowa postać trzymetrowego skorpiona-albinosa, iluzyjny obraz Sharna młodszego, generała Firvulagow. Umysły kosmitów nadały potężną falę panicznego strachu, która przeciążyła obwody telepatyczne szarych obroży, a tych, co je nosili, wtrąciła w drgawki szaleństwa. Sam Sharn potrafił rzutować energię w promieniu prawie dwudziestu pięciu metrów. Inni z jego nadchodzącego oddziału, nawet jeśli nie mieli tak przerażajcej aury, to i tak biada Wrogowi, który wpadł w ich szpony!

Okropne trolle, widma, mantykory, trzęsące się ciemne zjawy chwytały żołnierzy w miażdżące uściski, wbijały kły w nieosłonięte zbroją gardła, nawet wyrywały ludziom kończyny. Niektórzy kosmici potrafili rzucać pociski psychoenergii, od których żołnierze piekli się w swych zbrojach jak langusty w skorupach. Inni Firvulagowie atakowali kłębami astralnego ognia, potokami mdlącej posoki lub zwidami wywołującymi choroby umysłowe. Wielki bohater Nukalavee Bezskóry, pojawiwszy się w postaci obdartego ze skóry centaura o płonących oczach, wył, aż żołnierze wroga upadli w konwulsjach na ziemię z popęknymi bębenkami i umysłami odprowadzonymi do skraju idiotyzmu. Inny z championów, Bies Czwórkłowy, wdarł się do pomieszczenia dowództwa garnizonu, pochwycił oficera w srebrnym naszyjniku, imieniem Seaborg, i zaczął go pożerać wraz ze zbroją, podczas gdy umierający komandor nadawał telepatycznie ze spokojem ostatnie rozkazy swym oddziałom, kierując je” na ostatnią rubież oporu przy bramie do wewnętrznego miasta. Adiutanci Seaborga tylko stępili swe vitrodurowe ostrza mieczy na iluzorycznej łuskowatej skórze Biesa, a za swą zuchwałość i oni zostali pożarci żywcem. Gdy potwór połknął już ostatniego adiutanta, budynek dowództwa stanął w ogniu, a siły inwazyjne roiły się na ulicach Finiah. Wobec tego Bies zaczął się spokojnie, wycofywać używając srebrnej ostrogi jako wykałaczki. Wszystko to tylko podnieciło jego apetyt, a ranek dopiero się zaczynał.

Vanda-Jo jeszcze nadzorowała załadowanie ostatniej fali ataku ochotników z terenu ześrodkowania, gdy Lord Velteyn ze swym Latającym Polowaniem wznieśli się w powietrze. Z tłumu podniosły się okrzyki przerażenia na widok ognistych rycerzy płynących w górę z miasta nad rzekę. Jakiś człowiek zawołał: „Dranie lecą po nas!” i skoczył do Renu. Fiasko desantu zażegnała Vanda-Jo. Zwymyślała nowo przybyłych za tchórzostwo i zwróciła uwagę, że Polowanie krąży wysoko nad Finiah w poszukiwaniu ważniejszego celu.

— Jazda do łodzi i przestać pierdzieć w stołki! — ryknęła. — Już nie macie się co bać Velteyna z jego latającym cyrkiem! Zapomnieliście o naszej tajnej broni?! Mamy żelazo! Możecie teraz zabijać Tanów, i to łatwiej niż tych zdrajców ludzkości w obrożach, którzy robią ich brudną robotę!

W półmroku zaczęto wymieniać niespokojne spojrzenia. Szyper-Firvulag dwumasztowej szalupy czekającej tuż koło Vandy-Jo wybuchnął niecierpliwie:

— Pośpieszcie się, wy tchórzliwe glisty, albo popłyniemy na wojnę bez was!

Nagle z pozornie pustego nieba spadł słup szmaragdowego światła. Przeszył się przez środek krążącego Polowania i uderzył w niski pagórek wewnątrz miasta za Renem. Z punktu trafienia wybuchł pomaranczowobiały ogień, a w kilka sekund później przez rzekę przetoczył się odgłos detonacji.

— Kopalnia! — ktoś krzyknął. — Kopalnia baru wylatuje w powietrze! Boże, to wygląda jakby tam wybuchł wulkan!

I jakby eksplozja kopalni była sygnałem, bo drugi słup ognia wzbił się nad przeciwnym skrajem Finiah, tam gdzie półwysep stawał się wąskim przesmykiem łączącym miasto ze stałym lądem.

— Widzicie?! — triumfowała Vanda-Jo. — Druga fala upiorów wylądowała naprzeciw naszego przyczółka! Ten damski generał Firvulagow imieniem Ayfa atakuje od strony Czarnego Lasu! Czy teraz, gówniarze, ruszycie się z miejsca?!

Mężczyźni i kobiety na nabrzeżu wznieśli lance z żelaznymi grotami i wydali bojowy ryk. Pomknęli tak ochoczo po miękkich trapach do czekających łodzi, że małe stateczki zachwiały się i niewiele brakowało, by zatonęły.

Od drugiego brzegu Renu płomienie słały po ciemnej wodzie szkarłatny szlak. Czarodziejskie błękitne, zielone, srebrne i złote lampy, które wyznaczały kontury tańskiego Miasta Świateł, zaczęły kolejno gasnąć.