— Brioche jest nadziewana pasztetem z gęsich wątróbek. Rożek zawiera plasterek trufli, duszoną grasicę cielęcą i garnirunek z maleńkich kluseczek z drobiu, kogucich grzebieni oraz nereczek w sosie winnym. Kluski ze szczupaka podawane są w kremowym maśle rakowym.
— Wielki Boże — powiedział Ryszard.
— Do głównego dania mamy wino znakomitego rocznika. Ale przed tym filet z jagnięcia z rusztu z młodymi jarzynami, z doskonałym młodym Fume z Chateau du Nozet do spłukania.
Ryszard jadł i popijał, popijał i jadł. Wreszcie gospodarz wrócił; przyniósł małe kurczę, podobne do pożartego przed chwilą przez Steina.
— Specjalność domu: Poularde Diva! Najbardziej młodzieńcza z młodych kurek, nadziewana ryżem, truflami i foie gras, gotowana i podana w paprykowym sauce supreme. Towarzyszy jej wspaniałe Chateau Grillet!
— Pan żartuje!
— Nigdy nie opuszcza planety Ziemi — zapewnił uroczyście gospodarz. — Rzadko opuszcza Francję. Gdy spłynie z twego języczka, człowieku, twój żołądek będzie przekonany, że umarłeś i znalazłeś się w niebie. — Znowu wybiegł z sali.
Stein gapił się zdumiony.
— Mój kurczak był smaczny — zaryzykował — ale jadłem go z piwem Tuborg.
— Każdemu według potrzeb — odrzekł Ryszard. Po długiej przerwie poświęconej całkowicie kurcząkowi, otarł różowy sos z wąsów i powiedział: — Czy sądzi pan. że ktokolwiek po drugiej stronie bramy będzie wiedział, jak się warzy coś dobrego do picia? Stein zmrużył oczy.
— Skąd pan wie, że przechodzę?
— Ponieważ wygląda pan na typunia z kolonii odwiedzającego Stary Kraj. Nigdy pan nie myślał, skąd wziąć w pliocenie następne wiaderko mydlin?
— Chryste! — krzyknął Stein.
— Ja natomiast mam hopla na punkcie wina, o ile można o nim mówić, kiedy człowiek włóczy się po całej Drodze Mlecznej. Byłem kosmonautą. Popędzono mi kota. Nie chcę o tym gadać. Możesz mi mówić Ryszard. Nie Rysiek. Nie Dick. Ryszard.
— Jestem Steinie. — Ogromny wiertacz zastanawiał się przez chwilę. — Te tam gadki, co mi przysłali o tym Wygnaniu, mówią, że uczą cię przez sen każdej prostej technologii, o jakiej myślisz, że ci się przyda na tamtym świecie. Nie pamiętam, czy to było na liście, ale jestem pewien, że łatwo mogę wkuć piwowarstwo. A coś mocniejszego możesz sobie ugotować z czegokolwiek. Jedyna zakawyczka to chłodnica, ale to można zmajstrować z miedzianej folii dekamolowej i schować w dziurawym zębie, jeśli by nie chcieli cię z tym przepuścić. Ale ty z twoim winem możesz mieć haki. Na to idą specjalne winogrona i różne tam takie, nie?
— Różne zasrane takie — odpowiedział ponuro Ryszard; zmrużył oczy i patrzył przez kielich z Grilletem. — I myślę, że gleba w przeszłości też będzie inna. Ale może uda się wyprodukować coś w miarę przyzwoitego. Pomyślmy. Sadzonki winorośli, to oczywiste, i koniecznie kultury drożdżowe, bo inaczej wyjdą końskie szczyny. I trzeba umieć robić jakieś butelki. Czego używano przed szkłem i plastykiem?
— Małych dzbanków glinianych? — podsunął Stein.
— Zgoda. Ceramika. I myślę, że można też robić butelki ze skóry formowanej w gorącej wodzie… Chryste! Słuchaj tylko! Zawieszony kosmonauta zdobywający nowy zawód jako bimbrownik, i to wina!
— Możesz dostać receptę na akwawit? — zapytał tęsknie Stein. — To po prostu czysty alkohol z odrobiną kminku. Kupię wszystko, co wyprodukujesz. — Pociągnął podwójny łyk. — Kupię? Chcę powiedzieć, wymienię czy coś podobnego… Gówno. Czy myślisz, że tam czeka na nas cokolwiek cywilizowanego?
— Mieli prawie siedemdziesiąt lat, by to stworzyć.
— Myślę, że to zależy — odparł z wahaniem Stein.
Ryszard odchrząknął.
— Wiem, o czym myślisz. To zależy od tego, co reszta frajerów robiła przez ten cały czas. Czy stworzyli mały raj dla pionierów, czy też spędzają czas na drapaniu się od ugryzień pcheł i wypruwaniu sobie nawzajem flaków?
Pojawił się gospodarz z zakurzoną starą butelką, którą tulił do łona jak ukochane dziecię.
— A teraz… punkt kulminacyjny! Ale kosztowny! Chateau d’Yquem ’83, słynny Zaginiony Rocznik z roku Buntu Metapsychicznego.
Twarz Ryszarda, poorana zmarszczkami bólu, nagle rozjaśniła się. Przeczytał z szacunkiem obszarpaną etykietkę.
— Czy może jeszcze nie być zwietrzałe?
— Jeśli Bóg tak zechce. — Szanowny gospodarz — wzruszył ramionami. — Butelka cztery i pół kilodolców.
Stein otworzył usta ze zdumienia. Ryszard kiwnął głową i gospodarz zaczął wyciągać korek.
— Jezu, Ryszardzie, czy mogę cię naciągnąć? Tylko kropelka na smak. Zapłacę ci, jeśli chcesz. Nigdy nie miałem w ustach czegoś, co tyle kosztuje.
— Gospodarzu! Trzy kieliszki! Wszyscy wypijemy mój toast.
Właściciel bistra z nadzieją w oczach powąchał korek, uśmiechnął się ze szczęścia i nalał do połowy trzy kieliszki złocistobrązowego płynu połyskującego jak topaz w świetle lampy.
Ryszard uniósł kieliszek w stronę towarzyszy.
A man may kiss his trull goodbye. A rose may kiss the butterfly. A wine mas kiss the crystal glass. But you, my friends, may kiss mine ass!
Ekskosmonauta i właściciel bistra przymknęli oczy i skosztowali wina. Stein przełknąwszy wszystko jednym haustem powiedział:
— Hej! To pachnie jak kwiaty! Ale niewiele w nim krzepy, prawda?
Ryszard wzdrygnął się.
— Przynieś tu memu kumplowi dzbanek eaudevie. To ci zasmakuje, Steinie. Rodzaj akwawitu bez kminku… My zaś dwaj, gospodarzu, będziemy nadal składać naszym gardłom tę boską ofiarę z soternu.
I tak minął im wieczór. Voorhees i Oleson opowiedzieli sobie nawzajem ocenzurowane wersje smutnych dziejów swego życia. Właściciel przysłuchiwał im się, cmokał ze współczuciem, ale nie przestawał dolewać do swego kieliszka. Zażądano drugiej butelki Yquem, a następnie trzeciej. Po pewnym czasie Stein wstydliwie im wyznał, jaki prezent dostał na pożegnanie od Georginy. Jego nowi przyjaciele zażądali, by w nim wystąpił; wyszedł więc na mroczny parking kapsuł, wyciągnął wszystko z bagażnika, przebrał się i uroczyście wkroczył do bistra w przepysznych szatach: skórzanej spódniczce z futra wilka i szerokim skórzanym kołnierzu wysadzanym złotem i bursztynem oraz hełmie wikingów z brązu i z ogromnym stalowym toporem bojowym.
Ryszard wypił zdrowie wikinga resztką Chateau d’Yquem; wygulgotał ją wprost z butelki. Stein powiedział:
— Rogi na hełmie były w rzeczywistości więcej ceremonialne, tak powiedziała Georgina. Wikingowie nie nosili ich podczas bitwy. Dlatego te są odejmowane.
Ryszard zachichotał.
— Wyglądasz, spaniale, Steinie, stary obusie! Wproff spaniale! Daajcie tu te masztodony i dinosary, i szysko inne. Starszy jak na ciebie popaszszą i ssesrają się se srachu. — Nagle coś sobie pomyślał.
— A szemu bym ja nie miał mieś kossiumu? Kaszszdy sojeźzie do tyłu w szasie poszebuje kossiumu. Szemu nie pomyślaem? Teraf będę muffiał iśś pszess bramę szasową w piepszonych sywilnych łachach. Nigdyś nie miał szyku, Voorheesz, gupi ftary Holensze. Nigdy szadnego piepszszonego szyku.
— Ojej, nie marf się, Ryszarr — prosił restaurator.
— Nie pfuj fobie pofiłku i sudownego wina. — Jego małe oczka nagle zajaśniały pijacką energią. — Mam! Jeft faset w Lyonie prowassąsy pieszszoną operę. I ten faset jeft cm cieldu cochon pszy jednym gaftunku wina. a ja mam sałą chrzynkę, co nią moszszesz go pszszekupiś, jeśli masz sa sso. Oni mają szszelkie kosjumy. jakie chsesz w operze. Mercie alors, eszsze nie ma goziny dwiestej! Faset pewnie nie bęsie eszsze w uszku! So na to?