— I to nabożeństwo zajmie ci cały czas?
— Ależ skąd! Godzinki indywidualne tyle nie trwają. Będę także odprawiała mszę, pokutę i głęboką medytację z odrobiną techniki zen. A przy pieleniu chwastów i innych codziennych robotach, różaniec. Gdy się go odmawia na stary sposób, to niemal mantra. Bardzo uspokajające.
Felicja spojrzała na nią tymi swoimi ciemnymi oczami.
— To wygląda bardzo dziwnie. I bardzo samotnie. Czy perspektywa samotnego życia, tylko z twoim Bogiem, nie przeraża cię?
— Kochany stary Klaudiusz mówi. że zadba o mój — dobrobyt, ale nie jest pewna, czy mogę go brać na serio. Jeśli będzie mi dostarczał nieco żywności, może będę mogła w wolnym czasie zająć się jakimś rzemiosłem, a produkty moglibyśmy wymieniać.
— Klaudiusz! — parsknęła pogardliwie Felicja.
— Włóczy się tu ten starzec. Nie aż tak chorobliwy przypadek, jak z tymi dwoma supersamcami w teatralnych kostiumach, ale przyłapałam go, jak się na mnie podejrzanie gapił.
— Nie możesz potępiać ludzi za to. że na ciebie patrzą. Jesteś bardzo piękna. Słyszałam, że na twej planecie byłaś idolem sportowym.
Dziewczyna skrzywiła wargi w ponurym półuśmieszku.
— Akadia. Byłam najlepszym graczem wszechczasów w ringhokeja. Ale bali się mnie. Wreszcie inni gracze… mężczyźni… odmówili występowania przeciw mnie… Robili wszelkie możliwe intrygi. Wreszcie zakazano mi występów, gdy dwaj gracze oświadczyli, że z rozmysłem starałam się ich ciężko zranić.
— A czy tak było?
Felicja spuściła wzrok. Skręcała w dłoniach rękawiczki, a ciemny rumieniec zalał jej szyję i policzki.
— Może. Sądzę, że tak. Byli tacy wstrętni.
— Uniosła wyzywająco szpiczasty podbródek. W hełmie hoplity zsuniętym na tył głowy wyglądała jak miniaturowa Pallas Atena. — Wiesz, nigdy nie pragnęli mnie jako kobiety. Wszystko, czego chcieli, to dotknąć mnie. wykończyć. Zazdrościli mej siły i bali się jej. Ludzie zawsze się mnie bali, nawet gdy byłam tylko dzieckiem. Czy możesz sobie wyobrazić, jak się czułam?
— Och, Felicjo. — Amerie zawahała się. — Jak… jak w ogóle doszło do tego, że zaczęłaś występować w tak brutalnej grze?
— Umiałam postępować ze zwierzętami. Moi rodzice byli gleboznawcami i bez przerwy wyjeżdżali na wyprawy terenowe. Nowe udostępnione tereny, jeszcze pełne dzikich zwierząt. Kiedy w takiej okolicy miejscowe dzieci odrzucały mnie, po prostu zdobywałam paru przyjaciół wśród zwierzątek. Najpierw małych, potem większych i niebezpieczniejszych. A możesz być pewna, że na Akadii było trochę ślicznotek. Wreszcie, gdy miałam piętnaście lat, oswoiłam verrula. To coś jakby wielki ziemski nosorożec. Miejscowy handlarz zwierząt chciał go kupić i ułożyć do ringhokeja. Sprzedałam zwierzę. Nigdy nie interesowałam się zbytnio tą grą, ale od tej pory zaczęłam. Olśniło mnie, że tam są wielkie pieniądze, a moje szczególne talenty doskonale się do niej nadają.
— Ale wziąć się za zawodowstwo sportowe w tak młodym wieku…
— Powiedziałam rodzicom, że chcę się uczyć trenowania verruli i zostać stajenną. Nie mieli nic przeciwko temu. Zawsze byłam dla nich zbędnym bagażem. Dopilnowali tylko, bym skończyła szkołę i pozwolili mi wyjechać. Powiedzieli: „Niech ci się dobrze wiedzie, dziecinko”. — Przerwała. Patrzyła na Amerie wzrokiem bez wyrazu. — Byłam stajenną tylko tak długo, aż menażer drużyny nie przekonał się, jak potrafię kierować zwierzętami. Widzisz, to cały sekret tej gry. Verul musi strzelać gole i tak manewrować, byś była bezpieczna od strzałów obezwładniaczy krótkodystansowych, które mają grający. Grałam w rozgrywkach towarzyskich jako nowalijka, żeby zdobyć zastrzyk dla kasy Zielonych Młotów. Drużyna od trzech lat była pod kreską. Gdy zobaczyli, że jestem czymś więcej niż trikiem reklamowym, wystawili mnie w pierwszej linii na mecz otwarcia sezonu. Tak dałam do wiwatu wszystkim błaznom w drużynie starającym się mnie przeskoczyć, że wygraliśmy ten cholerny mecz. I wszystkie następne… i proporzec też.
— Cudownie!
— Tak się wydawało. Ale nie miałam przyjaciół. Byłam zbyt różna od pozostałych graczy. Zbyt niezwykła. A w następnym roku… gdy naprawdę zaczęli mnie nienawidzić i już wiedziałam, że mnie wygonią, ja… ja…
Uderzyła w stół piąstkami, a jej dziecinna buzia wykrzywiła się boleśnie. Amerie spodziewała się łez, ale nie popłynęły; na chwilę ukazana rana została natychmiast skryta. Felicja odprężyła się i uśmiechnęła do kobiety po drugiej stronie stołu.
— Wiesz, zajmę się myślistwem. A poza tym, Amerie, mogłabym się zaopiekować tobą znacznie lepiej niż ten starzec.
Zakonnica wstała; czuła, jak puls łomocze jej w skroniach. Odwróciła się i wyszła z chaty.
— Myślę, że potrzebujemy siebie wzajemnie — powiedziała za nią dziewczyna.
17
Auberge du Por taił, FrEu, Ziem 24 sierpnia 2110
Moja droga Vario,
Ukończyliśmy już zabawę w przeżywanie i rzekomo, nasze ciała w pełni zaaklimatyzowały się do tropikalnego klimatu Ziemi w pliocenie. Pozostaje jeszcze Ostatnia Wieczerza i wyspanie się w nocy przed przekroczeniem o świcie bramy czasu. Aparatura znajduje się w osobliwym domku na terenie ogrodu gospody i trudno sobie wyobrazić bardziej niestosowne miejsce dla bramy do innego świata. Daremne wydaje się umieszczenie nad wejściem napisu PER SI VA TRA LA PEl DUTA GENTE, nie mniej ma się takie uczucie.
Po pięciu dniach wspólnych zajęć (bardziej podobnych, musisz to zrozumieć, do zajęć obozu wczasowegoniż podstawowego treningu), ośmioro nas z GrupyZielonej uzyskało wątpliwą sprawność w wybranych zakresach prymitywnych technologii i zapewne niebezpiecznie wyolbrzymioną wiarę, że potrafimy dać sobie radę. Tylko niewielu zdaje sobie sprawę z potencjalnego niebezpieczeństwa, jakim są dla nas nasi poprzednicy na Wygnaniu. Moi „zieloni” koledzy są bardziej skłonni niepokoić się, czy ich nie stratują mamuty albo nie pogryzą Żmije wielkości pytonów, niż przygotować się na spotkanie z wrogo nastawionym ludzkim komitetem powitalnym, łakomie oczekującym na łupy od nadzianych podróżników.
Ty i ja dobrze wiemy, że ludzie po tamtej stronie w jakiejś formie zrytualizowali przyjmowanie nowo przybyłych. Jaki to jest rytuał, to znów inna sprawa. Nie możemy oczekiwać, że potraktują nas jak przypadkowych pasażerów, ale czy spotka nas gościnność czy grabież, nie sposób zgłębić. W dostarczonej literaturze znajdują się pewne teoretyczne scenariusze, od których dostaję gęsiej skóry. Personel gospody stara się zachowywać obojętne miny, ale równocześni umocnić nasz dziecinny trening samoobrony. Bramę przejdziemy w dwóch grupach czteroosobowych, większy bagaż za nami. Jak przypuszczam, pomyślano tak, by zapewnić nam większe szanse w grupach — choć chwilowy ból i dezorientacja wywołana przez translację podprzestrzenną zapewne dotknie także chrononautów, stawiajcie nas w niekorzystnej taktycznie sytuacji przez pierwszą minutę po przybyciu do pliocenu.