— Na razie, nim obejrzysz teren, wstrzymaj się z zakładaniem Plioceńskiego Towarzystwa Górniczego — poradził Aikenowi Ryszard z kwaśnym uśmiechem. — Miejscowi kacykowie mogą mieć własne poglądy na temat sięgania przez nas po bogactwa naturalne.
— Niewykluczone — zgodził się Bryan.
— Możemy ich przekonać, by pozwolili nam mieć wpływ na decyzję — powiedziała Felicja; uśmiechnęła się. — Takim czy innym sposobem.
Zakonnica dodała:
— Możemy postarać się uniknąć konfliktów, jeżeli udajemy się na teren niezasiedlony.
— Nie sądzę, by to było w stylu Felicji — odparł Aiken. — Ona przecież ma nadzieję na małe gry i zabawy, nieprawdaż, dziecino?
Jasne kędzierzawe włosy Landry kłębiły się nad jej głową jak naładowana elektrycznością chmura. Znów była ubrana w prostą chińską sukienkę.
— Czegokolwiek oczekuję, na pewno znajdę. A teraz chcę tylko jeszcze jednego drinka. Czy ktoś ze mną pójdzie? — Skierowała się do gospody, Stein i Ryszard za nią.
— Ktoś powinien powiedzieć tym dwóm. że tracą czas — mruknął starszy pan.
— Biedna Felicja! — powiedziała Amerie. — Jakaż ironia w jej imieniu; jest tak okropnie nieszczęśliwa. Jej agresywna poza to tylko jeszcze jedna forma pancerza, tak jak mundur do hokeja.
— A pod nim ona po prostu blaga o miłość?
— zapytała Elżbieta z przymrużonymi oczami i lekkim uśmieszkiem na wargach. — Uważaj, Siostro. Potrzebuje modlitwy, to pewne. Ale jest bardziej czarną dziurą niż czarną owcą.
— Pożera cię żywcem oczami — dodał Aiken.
— Coś przeklęcie nieludzkiego kręci się tu między nami.
— Nawet nie zwykła lesbijka — powiedział Majewski. — Ale zgoda na „przeklęcie”.
— Co za okrutne i cyniczne zdanie, Klaudiuszu!
— wykrzyknęła mniszka. — Nic nie wiesz o jej życiorysie, nic o tym, co okaleczyło jej ducha. Tak mówisz, jak by była potworem. A tymczasem to tylko nieszczęsne dziecko, które nigdy nie nauczyło się kochać. — Zaczerpnęła głęboko powietrza. — Jestem nie tylko zakonnicą, ale i lekarką. Jednym z moich ślubów jest pomagać cierpiącym. Nie wiem, czy będę umiała pomóc Felicji, ale na pewno spróbuję. — Powiew wiatru uniósł woalkę Amerie, przytrzymała ją mocną dłonią. — Nie wysiadujcie zbyt długo, chłopcy. Jutro już się zbliża. — Wybiegła z tarasu i zniknęła w ciemnym ogrodzie.
— To raczej mniszeczka potrzebuje modlitw — zakpił Aiken.
— Stul pysk — warknął Klaudiusz, po czym dodał: — Przepraszam, synu. Ale powinieneś uważać na swój ostry język. Będziemy mieli dość dużo kłopotów i nie musisz ich nam już teraz przysparzać.
— Spojrzał na niebo, przez które przeleciała długa i jasna błyskawica ku górom na wschodzie. Na jej spotkanie wyrosły błyski z ziemi i rozległ się grzmot pioruna. — Burza się zbliża. Ja już idę spać. Chciałbym wiedzieć, kto, u diabła, zamawia wieszcze znaki dla tej imprezy?
Starszy pan oddalił się ciężkim krokiem. Elżbieta, Aiken i Bryan patrzyli za nim zdumieni. Trzy pioruny jeden za drugim nadały jego odejściu śmiesznie teatralny efekt, ale nikt z pozostałych nie uśmiechnął się nawet.
— Nigdy ci nie mówiłam, Aikenie — przerwała wreszcie milczenie Elżbieta — jak bardzo podoba mi się twój kostium. Miałeś rację. Jest najbardziej efektowny w całej gospodzie.
Mały człowieczek zaczął strzelać palcami i obcasami i obracać się jak tancerz flamenco. Od jego luźnego ubrania odbijał się blask błyskawic. To, co na pierwszy rzut oka wydawało się utkane ze złotych nici, było w rzeczywistości kosztowną tkaniną z bisioru frankońskich małży, słynnego na całą Galaktykę z piękna i wytrzymałości. Na całej długości rękawów i nogawek kostiumu znajdowały się naszyte kieszenie; kieszenie pokrywały też przód ubrania i górną część naga wek, na plecach zaś znajdowała się wielka kieszeń otwierana u dołu. Złociste buty z cholewami też miały kieszenie, nawet pas Aikena miał kieszenie, a złoty kapelusz z szerokim rondem, zawadiacko włożony na bakier, miał wstążkę pełną małych kieszonek. Każda kieszeń, duża czy mała, była wypchana narzędziami, instrumentami lub sprasowanymi urządzeniami z dekamolu. Aiken Drum był chodzącą narzędziownią, wcieloną w złocistego bożka.
— Król Artur na pierwszy rzut oka ochrzciłby cię sir Bossem — powiedziała Elżbieta, Bryanowi zaś wyjaśniła: — On ma zamiar odegrać rolę Jankesa na dworze królewskim w epoce plioceńskiej.
— Aby przyciągnąć uwagę, nie musisz się nawet martwić, jak u Twaina, o zaćmienie słońca — zgodził się antropolog. — Samo twoje ubranie wystarczy, by rzucić postrach na kmiotków. Ale czy nie jest zbyt podpadające, jeśli masz zamiar poszpiegować trochę w tym kraju?
— W wielkiej kieszeni na plecach mam ponczo dostosowujące się barwą do tła.
Bryan zaśmiał się.
— Merlin nie miałby cienia szansy.
Aiken przypatrywał się światłom Lyonu, ciemniejącym i niknącym w miarę przybliżania się burzy przesłaniającej dolinę deszczem.
— Powieściowy Jankes musiał współzawodniczyć z Merlinem, prawda? Nowoczesna technika przeciw czarnoksięstwu. Nauka przeciw przesądom Średniowiecza. Nie pamiętam dobrze tej książki. Czytałem ją na Dalriadzie, gdy miałem trzynaście lat i pamiętam, że Twain mnie rozczarował marnowaniem miejsca na domorosłą filozofię, zamiast poświęcić je na akcję. Jak to się kończyło? Wiecie co? Zapomniałem! Myślę, że naciągnę komputer na tabliczkę z tą powieścią. Lektura do poduszki. — Mrugnął do Bryana i Elżbiety. — Ale pewno zdecyduję się mierzyć wyżej niż sir Boss!
Znikł w gospodzie.
— I tak zostało dwóch Murzynków — powiedział Bryan.
Elżbieta dopijała swój Remy Martin. Wielu cechami przypominała mu Varię: spokojna, zjadliwie inteligentna, ale zawsze z zasuniętymi firankami. Emanowało z niej chłodne koleżeństwo i ani krztyna seksu.
— Nie zostaniesz długo z Grupą Zieloną, prawda, Bry? — zapytała. — Reszta stała się współzależna przez te pięć dni. Ale nie ty.
— Niewiele można przed tobą ukryć. Czy jesteś pewna, że twoje metafunkcje naprawdę znikły?
— Nie znikły — odparła. — Ale to na jedno wychodzi. Z powodu uszkodzenia mózgu cofnęłam się do tak zwanego stanu utajonego. Moje funkcje istnieją nadal, lecz nieosiągalne, zamurowane w mej prawej półkuli mózgowej. Niektórzy rodzą się ze zdolnościami uśpionymi… i odgrodzonymi. Inni rodzą się już. jak to nazywamy, aktywni i siły umysłu są im dostępne, szczególnie jeśli od dzieciństwa przechodzą stosowny trening. To jest bardzo podobne do uczenia się przez niemowlęta mowy. Moja praca na Denali obejmowała w znacznym stopniu ten rodzaj trenerstwa. Bardzo rzadko, jednak udawało się nam przeprowadzić latentnych w stan czynny. Lecz mój przypadek jest inny. Zostało mi tylko parę łyżeczek pierwotnej kory mózgowej. Reszta jest regenerowana. Było dość zaczynu, by przywrócić osobowość, a specjaliści odtworzyli mi nawet pamięć. Ale z jakichś nieznanych przyczyn aktywność metapsychiczna rzadko przeżywa naprawdę poważne uszkodzenie mózgu.
— Co ci się stało, jeśli wolno spytać?
— Mego męża i mnie pochwyciło tornado, gdy lecieliśmy nad Denali. To mała słodka planetka; pogodę ma jedną z najgorszych w Galaktyce. Lawrence zginął na miejscu. Ja byłam połamana na kawałki, ale ostatecznie odrestaurowano mnie. Z wyjątkiem funkcji MP.