Выбрать главу

— Przerzucimy was, jak już wyjaśniłem, w grupach po czworo — powiedział Radca Mishima. — Wasz dodatkowy bagaż podąży za wami po pięciu minutach, bądźcie więc gotowi zabrać go z taupola. A teraz, jeśli pierwsi zajmą miejsce…

Elżbieta Orme patrzyła bez emocji, jak Bryan, Stein, Ryszard i Felicja stłoczyli się w koronkowej budce i stanęli bez ruchu. Wszyscy prócz mnie. pomyślała, mają swoje plany. Mają cele… wzruszające, zabawne czy nawet szaleńcze. Ale mnie wystarczy, że będę płynęła przez Wygnanie w mym purpurowym balonie i patrzyła z góry na wszystkich ludzi i zwierzęta, słuchała wiatru i głosów ptaków, wąchała pyłek kwiatowy, żywicę z lasów, dym palącej się trawy na łąkach. Wyląduje dopiero wtedy, gdy poczuję, że Ziemia jest realna i ja też jestem. Jeśli to kiedykolwiek nastąpi…

Mishima nacisnął przełącznik; pojawiły się zwierciadlane ściany. Pierwsza czwórka w altanie wyruszyła w podróż. Aiken Drum, w złocistym stroju błyszczącym tysiącem odbić od świateł w piwnicy, impulsywnie postąpił do przodu.

— Do diabła! Więc to już wszystko? Nie pobiera nawet tyle mocy, by światła przygasły! — Przyglądał się uważnie pękom kabli wyrastających jak winorośl z ubitej ziemi piwnicy i znikających gdzieś koło sklepionego sufitu. Mishima ostrzegł go, by niczego nie dotykał. Aiken uspokoił go gestem. Ale musiał popatrzeć z bliska. Szklisty szkielet pokrywały ledwie poruszające się desenie, przebiegające na granicy widzialności. Wewnątrz każdego z czarnych węzłów siatki błyszczał maleńki punkcik nieruchomego światła, który jakby świecił z wielkiej odległości.

— Jak długo trwa przejście stąd tam? — zapytał Aiken. — A raczej: z teraz do wtedy?

— Teoretycznie translacja jest momentalna — odparł Mishima. — Ale utrzymujemy pole przez parę minut, by zapewnić bezpieczne wyjście. I mogę powiedzieć, że od chwili, kiedy cztery lata temu Państwo Ludzkości podjęło działalność Madame Guderian, chrononautów nie spotkał żaden wypadek.

— Radco — odezwał się znowu Aiken — chciałbym jeszcze coś zabrać ze sobą na Wygnanie. Czy może mi pan dać opis i schemat tego urządzenia?

Mishima otworzył bez słowa dębową szafkę i wyjął z niej niewielką płytkę książkową. Było oczywiste, że i inni podróżnicy prosili o to samo. Aiken triumfalnie ucałował płytkę i ukrył ją nad prawym kolanem w dużej kieszeni swego błyszczącego ubrania.

Mishima podszedł do pulpitu sterowniczego i wyłączył pole. Lustrzane ściany zniknęły. Altana była pusta.

— Przeszli bezpiecznie przez bramę. Teraz mogą wchodzić pozostali.

Klaudiusz Majewski uniósł swój dwudziestokilowy pakunek i wszedł pierwszy. Stary, zwariowałeś, powiedział do siebie w myślach, po czym uśmiechnął się, bo Gen powiedziałaby to samo. Pod wpływem nagłego impulsu otworzył część pakunku zawierającą rzeźbioną i inkrustowaną szkatułkę z polskich gór i wyjął ją. Czy naprawdę za bramą jest świat pliocenu, Czarna Dziewczyno? Czy też mimo wszystkich pozorów jest to nabieranie i ze szklanej klatki robimy krok do śmierci? Och, Gen, chodź ze mną. Gdziekolwiek…

Siostra Annamaria Roccaro zajęła miejsce jako ostatnia. Z przepraszającym uśmiechem wepchała się koło Aikena Druma; czuła, jak twarde narzędzia uciskają ją przez rękawy i poły habitu. Aiken był prawie o głowę niższy od krzepkiej mniszki i niemal tak mały jak Felicja, ale bynajmniej nie tak bezbronny. Aiken Drum na pewno przeżyje, pomyślała siostra Roccaro. Obyśmy i my przeżyli! A teraz, Matko Boża, wysłuchaj mej starodawnej modlitwy: Salve Regina, mater miser icordiae; vita, dulcedo et spes nostra, salve. Ad te clamamums, exules, filii Hevae. Ad te suspiramus, gementes et flentes in hac lacrimarum valle. Eia ergo, advocata nostra, illos tuos misericordes oculos ad nos eon verte. Et Jesum, benedictum fructum ventris tui, nobis post hoc exsilium ostende…

Mishima nacisnął przełącznik.

Ból translacji i nagły trzask rzuciły ich w szarą otchłań. Zawiśli bez tchu, serca im zamarły. Każdy z osobna krzyczał w ciszy. I nagle poczuli ciepło. Otworzyli oczy; oślepił ich blask zieleni i błękitu. Ciągnęły ich jakieś ręce, głosy ponaglały, by wyszli z połyskującej przestrzeni, którą była altana. Zrobili parę kroków, wyszli szybko, nim pole się odwróciło, i znaleźli się na Wygnaniu.

Część II

Wtajemniczenie

1

— Chodź, człowieku, chodź już z nami. Parę kroków dalej. Jesteśmy strażnikami bramy czasu. Jesteśmy tu, by wam pomóc. Dalej. W tej chwili czujecie się trzepnięci. ale to zaraz przejdzie. Odprężcie się i chodźcie. Dostaliście się bezpiecznie na Wygnanie. Jesteście bezpieczni… Słyszycie mnie, ludziska? Naprzód, naprzód. Idziemy wszyscy do Zamku Przejścia. Tam możecie się odprężyć. Przyjemnie. Pogadamy, odpowiemy na wszystkie wasze pytania. Naprzód.

Gdy ból ustąpił, a przytomność wróciła, do Bryana początkowo dochodził tylko naglący głos i jaskrawe światło. Czuł, że ktoś — niewyraźna figura, na której nie potrafił się skupić — trzyma go za prawą kiść ręki i ramię. Ktoś inny czyścił, jak się wydawało, jego ubranie ręcznym odkurzaczem. Następnie zmuszono go do marszu. Gdy spojrzał na swe stopy i dojrzał je zupełnie wyraźnie, w butach ze świńskiej skóry i traktorowymi podeszwami, szedł po wilgotnym gruncie, a później po grubej darni z krótko ściętą lub skoszoną trawą. Deptał po kwiatach podobnych do stokrotek. Pasiasty motyl z jaskółczymi końcami skrzydeł wisiał nieruchomo na oroszonej roślinie.

— Zaczekajcie — wybełkotał. — Stop.

Natarczywe ciągnięcie ustało, więc mógł się zatrzymać i rozejrzeć. Wczesne, poranne słońce świeciło nad wielkim płaskowyżem, którego zieleń w wyższych i suchszych partiach przechodziła w odcień złotawy. Tanzania? Nebraska? Dobrudza?

Francja.

Bliżej leżały zaokrąglone głazy z krystalicznej skały. Ustawiono je dla zaznaczenia skrajów ścieżki wiodącej do dziwnego, niewyraźnego budynku; wydawało się, że wisi w powietrzu jak pustynny miraż. Wokół Ryszarda, Steina i Felicji zebrali się mężczyźni jednakowo ubrani: w białe spodnie i tuniki przewiązane w pasie niebieskim sznurem. Kilku dalej stojących strażników czekało na przybycie reszty członków Grupy Zielonej. Migoczące pole siłowe zgasło. Bryan zażądał, by poczekać, póki nie pojawiło się ponownie z czterema kolejnymi postaciami ludzkimi, ku którym pospieszyli strażnicy, żeby je przeprowadzić na otwarte miejsce.

— W porządku, chłopie. Teraz możesz już iść za mną. Reszta pociągnie za nami.

Bryan zidentyfikował szorstki głos jako należący do żylastego, mocno opalonego mężczyzny z siwiejącymi blond włosami i długim, przekrzywionym na bok nosem. Obcy miał wystające jabłko Adama, a na szyi splecioną z ciemnego metalu obrożę, grubą na palec i zaokrągloną, rytowaną w drobny, skomplikowany wzór i spiętą z przodu węźlastym zameczkiem. Na tunice mężczyzny, uszytej chyba z cienko przędzionej wełny, były widoczne resztki zaschniętego jedzenia. Z jakiegoś powodu uspokoiło to Bryana. Nie opierał się, gdy ów człowiek zaczął go znów ciągnąć po ścieżce.

Wspięli się na pagórek odległy o kilkaset metrów od bramy czasu. Gdy myśl antropologa stała się znowu w pełni jasna, zafascynował go widok pokaźnej wielkości kamiennej fortecy na szczycie wzniesienia, z wejściem ku wschodowi. Nie przypominała bajkowych zamków Francji, raczej prostsze z rodzinnej Anglii Bryana. Z wyjątkiem brakującej fosy była czymś w rodzaju zamku Bodiam w hrabstwie Sussex. Gdy podeszli bliżej, Bryan ujrzał zewnętrzne mury z surowego kamienia wysokości prawie dwukrotnego wzrostu człowieka. Wewnątrz, za przylegającym do murów podwalem stanowiącym zewnętrzny pierścień strażniczy, znajdował się czworoboczny kasztel, pusty w środku sześcian z odkrytym dziedzińcem, z basztami na rogach i wielkim barbakanem naprzeciwko bramy. Nad nią widniała wyrobiona w żółtym metalu podobizna brodatego mężczyzny. Gdy podeszli do murów zewnętrznych, Bryan usłyszał niesamowite wycie.