Выбрать главу

Tully zachichotał z uznaniem.

— Fascynujące, Bryanie! Wiesz, bardzo nieliczni przedstawiciele twego zawodu przybyli przez bramę. Na pewno będziesz chciał podążyć do stolicy i rozmawiać z tamtejszymi ludźmi. Będą tobą w najwyższym stopniu zainteresowani. Możesz dać jedyne w swoim rodzaju oceny!

Bryan był zdziwiony.

— Mam ekwipunek, by zarabiać na życie jako rybak albo handlarz przybrzeżny. Nigdy nie myślałem, że mój stopień naukowy będzie ceniony w pliocenie.

— Przecież nie jesteśmy dzikusami! — zaprotestował Tully. — Twoje umiejętności naukowca prawie na pewno okażą się bezcenne dla… hmm… osobistości administrujących, które docenią twoje rady.

— Macie więc ustrukturowane społeczeństwo?

— Bardzo prosto, bardzo prosto — odparł pośpiesznie Tully. — Ale jestem pewien, że będzie godne twoich dokładnych badań.

— Wiesz, już je rozpocząłem. — Bryan uważnie przyglądał się starannie wygolonej twarzy Tully’ego. — Na przykład ten budynek został dobrze zaplanowany dla celów bezpieczeństwa. Jestem wysoce zainteresowany, przeciw czemu się zabezpieczacie.

— O… mamy tu szereg nader niebezpiecznych gatunków zwierząt. Hieny olbrzymie, szablozębne tygrysy machairody…

— Ale ten zamek bardziej nadaje się do obrony przeciw agresji ludzkiej.

Ankieter pomacał swój naszyjnik. Uciekał ze wzrokiem na boki, wreszcie spojrzał Bryanowi w oczy z wyrazem szczerości.

— No cóż, oczywiście wśród przechodzących przez bramę są osoby niezrównoważone i choć bardzo staramy się zasymilować każdego, nieuchronnie występuje problem poważnie nieprzystosowanych. Ale możesz się nie obawiać, Bryan, ty i cała reszta grupy jesteście tu przy nas zupełnie bezpieczni. Obecnie… mmm… elementy zakłócające spokój raczej chowają się w górach i innych oddalonych miejscach. Proszę się nie niepokoić. Przekonasz się, Bryan, że ludzie wysokiej kultury mają tu na Wygnaniu pełnię władzy. Życie codzienne płynie tak spokojnie, jak tylko może w… mmm… pierwotnym środowisku.

— Brawo dla was.

Tully przygryzł koniec pióra.

— Dla naszej statystyki… to znaczy byłoby pomocne, gdybyśmy dokładnie wiedzieli, jakie wyposażenie zabrałeś ze sobą.

— By je wziąć do wspólnego kotła?

Tully był wstrząśnięty.

— Ależ nic podobnego, zapewniam cię. Każdy podróżnik musi zatrzymać narzędzia swego zawodu, aby przeżyć i być pożytecznym członkiem społeczeństwa, prawda? Jeśli nie chcesz mówić na ten temat, nie nalegam. Ale czasem ludzie przybywają z niezwykłymi książkami czy roślinami albo czymś jeszcze innym, co mogłoby przynieść wielkie korzyści dla wszystkich i jeśli te osoby zgodziłyby się tym podzielić, mogłaby dla wszystkich wzrosnąć jakość życia.

— Prócz żaglowego trimaranu i sprzętu do rybołówstwa nie mam nic szczególnego. Vocodrukarka z arkuszowym konwerterem płytek. Raczej duży zapas książek i nagrań muzycznych. Skrzynka whisky, która gdzieś się zapodziała…

— A twoi towarzysze podróży?

— Myślę, że lepiej, aby mówili we własnym imieniu — odparł lekko Bryan.

— Och, z całą pewnością. Myślałem tylko, że… no tak, dobrze. — Tully odłożył pióro i papier i uśmiechnął się promiennie. — A więc, z pewnością masz pytania, które chciałbyś zadać.

— Teraz tylko parę. Jaka jest liczba waszej ludności?

— No, nie prowadzimy dokładnych spisów, rozumiesz, ale sądzę, że oceniając w granicach rozsądku, będzie około pięćdziesięciu tysięcy dusz ludzkich.

— Dziwne, spodziewałem się, że więcej. Czy macie straty spowodowane chorobami?

— Och, prawie wcale. Wydaje się, że nasza makroimmunizacja i wprowadzona genetycznie odporność bardzo dobrze zabezpieczają nas tu w pliocenie, choć najwcześniejsi podróżnicy nie korzystali z pełnopasmowego uodpornienia jak ci, co przybyli na Wygnanie w ciągu ostatnich trzydziestu mniej więcej lat. I oczywiście niedawno odmłodzeni mogą spodziewać się znacznie dłuższego życia niż ci. którzy korzystali ze starszej technologii. Ale większość na– szych… mmm… ubytków jest wynikiem wypadków, i — Kiwnął poważnie głową. — Oczywiście mamy lekarzy, a pewne leki przesyłane są regularnie przez bramę czasu. Ale nie możemy regenerować osób, które doznały poważnych urazów. I chociaż ten świat można określić jako cywilizowany, nie jest oswojony, jeśli rozumiesz, co chcę przez to powiedzieć.

— Rozumiem. Jeszcze tylko jedno pytanie. — Grenfell sięgnął do kieszeni na piersiach i wyjął kolorowe zdjęcie Mercedes Lamballe. — Czy wiesz, jak mogę znaleźć tę kobietę? Przybyła w połowie lipca tego roku.

Ankieter wziął zdjęcie. Przyglądając mu się, coraz szerzej otwierał oczy. Wreszcie powiedział:

— Myślę… że i tak się dowiesz, ona wyjechała do naszej stolicy na południu. Pamiętam ją bardzo dobrze. Zrobiła na nas wszystkich ogromne wrażenie. W związku z jej niezwykłymi talentami została zaproszona, by… mmm… pojechać tam i pomagać w zarządzaniu.

— Jakimi niezwykłymi talentami?

Tully pośpiesznie odpowiedział:

— Nasze społeczeństwo, Bryanie, to coś zupełnie innego niż Środowisko Galaktyczne. Mamy szczególne potrzeby. To wszystko wyjaśnię ci później. Od ludzi w stolicy otrzymasz dokładniejszy przegląd sytuacji. Z twojego zawodowego punktu widzenia, czekają cię bardzo ciekawe badania. — Tully wstał. — Posil się jeszcze. Za chwilę ktoś inny będzie chciał z tobą rozmawiać, a potem możesz się połączyć z twoimi towarzyszami. Przyjdę do ciebie za pół godziny, można? — I Tully z uśmiechem wymknął się z pokoju.

Bryan odczekał chwilę, wstał i nacisnął rygiel. Nie poruszył się. Był zamknięty.

Grenfell rozejrzał się po pokoju w poszukiwaniu swego okutego żelaznego kija podróżnego. Nie było go. Podwinął rękaw w poszukiwaniu małego noża do rzucania. Nie zdziwiło go, że skórzana pochwa była pusta. Czy „odkurzanie” po przejściu bramy było badaniem za pomocą wykrywacza metali?

— No, no — powiedział głośno do siebie. — Więc to jest pliocen!

Usiadł i czekał.

2

Ryszard Voorhees rozpoznał stan zagubienia psychicznego przy przejściu bramy czasu jako odmianę tego, co odczuwali podczas każdego przejścia ze zwykłej quasiwymiarowej szarej podprzestrzeni pasażerowie statków kosmicznych lecących z szybkością nadświetlną. Ale „uderzenie” translacji temporalnej trwało tu znacznie dłużej niż przy hiperprzestrzennej. Zauważył też szczególne różnice w budowie szarej otchłani. Można było w niej niejasno wyczuć obroty według kolejnych osi, ściskanie (czy wszystko, każdy nawet atom we wszechświecie był nieznacznie mniejszy przed sześcioma milionami lat?), szarość mniej płynną, a bardziej kruchą (czy przez przestrzeń się przepływa, a przez czas przebija?), poczucie otaczającego zanikania sił życiowych, co pasowałoby doskonale do poglądów niektórych filozofów na istotę Środowiska.

Gdy Ryszard opadł z małej wysokości i wylądował na granitowej platformie na Wygnaniu, niemal natychmiast odzyskał panowanie nad sobą, jak każdy kapitan statku kosmicznego o translacji przestrzennej. Odepchnął skwapliwe ręce strażnika, wyszedł z taupola o własnych siłach i szybko się rozejrzał; strażnik zaś mruczał coś idiotycznie.

Dokładnie jak to obiecywał Radca Mishima, dolina Rodanu w pliocenie była znacznie węższa, teren zaś na zachodnim jej brzegu, gdzie w przyszłości stanie na lesistym zboczu góry gospoda, wydawał się bardziej płaski i mniej pocięty strumieniami. Był to płaskowyż, lekko wznoszący się ku południowi. Voorhees dostrzegł zamek, za którym na horyzoncie w świetle wczesnego poranka dymiły dwa gigantyczne wulkany z ośnieżonymi szczytami. Północnym musiał być MontDore, większym zaś na południu — Cantal.