Выбрать главу

— Czy możesz?! Czy możesz?!

Próbował. I nie mógł.

Słodki świetlisty powiew nagle stał się tajfunem, skrzeczącym, przeklinającym i szarpiącym nim. Nie jego ciałem, lecz czymś, co skuliło się pełne winy gdzieś w jego mózgu, niegodne i zasługujące na karę. To bezkształtne coś, szarpane, wystawione na pośmiewisko, ciśnięte o ziemię i zdeptane, bite wybuchami nienawiści, kurczyło się coraz bardziej i bardziej, aż stało się znikomym okruchem, który rozpadł się ostatecznie w białym płomieniu bólu.

Ryszard obudził się.

Mężczyzna w niebieskiej tunice klęczał na podłodze i manipulował przy kostkach nóg Voorheesa. Znajdowali się w małym pokoju o ścianach z surowego kamienia wapiennego. Ryszard był przykuty do ciężkiego krzesła. Lady Epone stała przed nim patrząc nieruchomymi, czarnymi oczami. Usta miała wykrzywione w uśmiechu pogardy.

— Gotów, Lady.

— Dziękuję, JeanPaul. Proszę nałożyć opaskę. Mężczyzna włożył Ryszardowi na głowę prosty diadem z pięcioma ostrzami. Epone podeszła do urządzenia stojącego na stole koło fotela, które Ryszard wziął za jakąś skomplikowaną metalową rzeźbę ozdobioną kamieniami. Kryształy aparatu słabo błyszczały, wielobarwne światełka pojawiały się i gasły. Aparat był wyraźnie uszkodzony. Epone niecierpliwie pstryknęła palcem w największy pryzmat, różowawy, wielkości pięści.

— Ano, pfuj! Czy nic nie działa w tym przeklętym miejscu? — Nareszcie! Teraz zaczynamy. — Założyła ręce na piersiach i spojrzała z góry na Ryszarda. — Jak masz na imię?

— Idź do diabła — wymamrotał.

Straszliwe uderzenie bólu prawie rozsadziło mu czaszkę.

— Proszę się odzywać tylko w odpowiedzi na pytania. Moje rozkazy wypełniać natychmiast. Czy rozumiesz?

Zwisając bezwładnie z krzesła, do którego był przykuty, wyszeptał:

— Tak.

— Jak masz na imię?

— Ryszard.

— Zamknij oczy, Ryszardzie. Chcę, abyś bez mówienia nadał słowo „ratunku”.

Słodki Boże, to jest łatwe! Ratunku! Męski głos odpowiedział:

— Telepatia minus sześć.

— Otwórz oczy, Ryszardzie — rozkazała Epone. — Teraz żądam, abyś słuchał uważnie. — Skądś ze swej luźnej sukni wydobyła srebrny sztylet i na otwartych dłoniach zbliżyła go do Ryszarda. Ich mleczną białość przecinało tylko kilka słabych linii. — To jest sztylet. Zmuś mnie, Ryszardzie, bym wbiła go sobie w serce. Zemścij się na mnie. Zniszcz mnie moimi rękami. Zabij mnie, Ryszardzie.

Próbował! Chciał śmierci tej potwornej suki. Próbował.

— Zniewalanie minus dwa i pół — odezwał się stojący za fotelem pachołek.

Epone powiedziała:

— Ryszardzie, skoncentruj się na tym, co do ciebie mówię. Twoje życie i twoja przyszłość na Wygnaniu zależą od tego, co zrobisz w tym pokoju. — Rzuciła sztylet na stół, bliżej niż o metr od przykutej prawej ręki Voorheesa. — Zrób tak, by ten sztylet się uniósł! Skieruj go na mnie! Wbij mi go w oczy! Zrób to, Ryszardzie!

Tym razem ton jej głosu był pełen dzikiego zapału. Ryszard desperacko starał się spełnić jej żądanie. Teraz już wiedział, co się tu dzieje. Badano go na uśpione metafunkcje, teraz na psychokinezę. Ale przecież sam mógł im powiedzieć…

— PK minus siedem — oznajmił mężczyzna.

Epone przytuliła się do Voorheesa, pachnąca, cudowna.

— Spal mnie, Ryszardzie. Wydobądź płomień ze swego umysłu i niech on zwęgli, spali i spopieli to ciało, którego nigdy nie zaznasz, bo nie jesteś mężczyzną, tylko nędznym robakiem bez seksu i wrażliwości. Spal mnie!

Ale to on płonął. Łzy spływały mu po policzkach i zatrzymywały się na wąsach. Spróbował na nią splunąć, ale usta miał zlepione, język opuchnięty. Odwrócił głowę, bo jego powieki nie chciały się zamknąć, by odciąć widok jej błękitno-żółtego okrucieństwa.

— Kreacja plus dwa i pół.

— Ciekawe, ale oczywiście niewystarczające. Teraz chwilę odpocznij, Ryszardzie. Pomyśl o swoich towarzyszach znajdujących się piętro wyżej. Jeden po — drugim przyjdą tutaj, jak tylu innych przychodziło, a ja ich poznam tak, jak poznałam ciebie. I jedni będą służyli Tanom w taki sposób, a inni w inny, ale wszyscy będą służyć, z wyjątkiem kilku szczęśliwców, którzy się przekonają, że brama do Wygnania jest mimo wszystko bramą do raju… Masz ostatnią szansę. Wejdź w mój umysł. Poznaj go. Wysonduj mnie, rozłóż mnie na części i złóż w bardziej posłuszny ci wzór. — Pochyliła się tak nisko, że jej twarz bez skazy była tylko o parę centymetrów od niego. Ani porów, ani zmarszczek na tym obliczu. Tylko źrenice jak ostrza szpilek w nefrytowych tęczówkach. Ale jakaż piękność! Podła i zwodnicza piękność, niewiarygodnie stara.

Ryszard szarpnął się w kleszczach krzesła. Jego myśli krzyczały bezgłośnie:

Nienawidzę cię i gwałcę cię, i poniżam cię, i sram na ciebie, i ogłaszam cię martwą! Ogłaszam cię zgniłą! Będziesz się wiła w wiecznym bólu, rozciągnięta na kole tortur powierzchni przestrzennych, aż ustanie oddech wszechświata, a przestrzeń zapadnie się w sobie…

— Korekcja minus jeden.

Ryszard osunął się bezwładnie na oparcie krzesła. Diadem spadł mu z głowy na kamienną posadzkę z dźwiękiem dzwonu ostatecznego.

— Znów zawiodłeś, Ryszardzie — powiedziała Epone znudzonym głosem. — Spisz jego bagaż, JeanPaul. A potem wsadź go z innymi, którzy odejdą z północną karawaną do Finiah.

3

Elżbieta Orme była tak oszołomiona szokiem translacji, że ledwie czuła kierujące nią dłonie, popychające w górę ścieżki wiodącej do zamku. Ktoś odebrał jej pakunek i była z tego zadowolona. Uspokajające mamrotanie głosu przewodnika przeniosło ją wstecz, do dawnych czasów tamtego bólu i lęku. Znowu poczuła, jak budzi się w osłaniającym łonie ciepłego roztworu, w którym regenerowała się przez dziewięć miesięcy, wśród rurek, drutów i monitorów. Z nie widzącymi oczami, skórą pozbawioną wrażeń dotykowych przez długie zanurzenie w wodach płodowych. Słyszała jednak łagodny głos ludzki, który ją uspokajał. Mówił, że znowu jest cała i niedługo już zostanie uwolniona.

— Lawrence? — zaskomlała. — Czy nic ci nie jest?

— Naprzód, panienko. Tylko naprzód. Jesteś już bezpieczna i wśród przyjaciół. Idziemy wszyscy do Zamku Przejścia i tam sobie odpoczniesz. Idź prosto przed siebie jak grzeczna dziewczynka.

Dziwaczne wycie rozszalałych zwierząt. Otworzyć oczy w przerażeniu i natychmiast je zamknąć. Gdzie się znalazłam?

— W Zamku Przejścia, w świecie, który nazywacie Wygnaniem. Tylko spokojnie, panienko. Amficjony nic nam nie mogą zrobić. A teraz po schodach w górę i ułożymy cię do dobrego odpoczynku. To już tutaj.

Otwierające się drzwi i mały pokój z… czym? Ręce ją popychające, by usiadła, by się położyła. Ktoś uniósł jej nogi i podłożył poduszkę pod głowę.

Nie odchodź! Nie zostawiaj mnie samej!

— Wrócę za chwilę z uzdrawiaczem, panienko. Nie pozwolimy, by tobie coś się stało, możesz na to liczyć! Jesteś bardzo szczególną panią. Odpocznij teraz, a ja przyprowadzę kogoś, kto ci pomoże. Toaleta za tą zasłoną.

Gdy drzwi się zamknęły, leżała bez ruchu, aż poczuła podnoszącą się w gardle falę nudności. Zwlokła się, słaniając na nogach przeszła do łazienki i zwymiotowała do miski. Straszliwy ból przeszył jej mózg, aż niemal zemdlała. Oparła się o pobielaną ścianę i z trudem chwytała powietrze. Mdłości ustępowały, a wraz z nimi pomału i ból w czaszce. Zauważyła, że ktoś wchodzi do pokoju, dwie osoby rozmawiają; poczuła, że jakieś ręce ją podtrzymują, a do ust ma przyciskany gruby brzeg kubka.