Выбрать главу

Niczego nie chcę.

— Wypij to, Elżbieto. Pomoże ci.

Otwórz. Przełknij. Właśnie. Dobrze. Teraz usiądź znowu.

Głos, głęboki i dźwięczny:

— Dziękuję, Kosta. Teraz ja się nią zaopiekuję. Możesz odejść.

— Tak, Lordzie. — Odgłos zamykanych drzwi.

Elżbieta chwyciła za poręcze fotela i czekała na nawrót bólu. Nie wrócił. Odprężyła się i powoli otworzyła oczy. Siedziała przy niskim stole, na którym stało kilka talerzy z jedzeniem i napoje. Naprzeciw niej stał pod oknem niezwykły człowiek. Był ubrany w biel i purpurę, miał ciężki pas z połączonych złotych kwadratów wysadzanych czerwonymi i mlecznymi kamieniami szlachetnymi, a na szyi złotą obrożę z grubych skręconych drutów, z ozdobnym zameczkiem z przodu. Palce, w których trzymał kamionkowy kubek z lekarstwem, były dziwnie długie, z węzlastymi stawami. Elżbieta zaczęła się mętnie zastanawiać, jak mu się udało wsunąć na nie tyle pierścieni, błyszczących teraz w porannym słońcu. Miał blond włosy do ramion z grzywką sięgającą oczu, oczu bardzo bladobłękitnych, pozbawionych, jak się wydawało, źrenic i bardzo głęboko osadzonych. Jego twarz była piękna, mimo gęstej sieci zmarszczek w kącikach uśmiechniętych ust.

Miał prawie dwa i pół metra wzrostu.

O Boże! Kim jesteś? Gdzie ja jestem ? Myślałam, że cofnę się w czasie do pliocenu na Ziemi. Ale to nie jest… to nie może być…

— Ależ jest — mówił łagodnym, śpiewnym głosem. — Nazywam się Creyn. Ty zaś naprawdę znajdujesz się w epoce zwanej pliocenem i na planecie Ziemia… którą jedni nazywają Wygnaniem, a inni Wielobarwnym Krajem. Zdezorientowało cię przejście przez bramę czasu, może nawet poważniej niż resztę twoich towarzyszy. Ale to zrozumiałe. Podałem ci łagodny wyciąg wzmacniający, który cię pokrzepi. Za kilka minut, jeśli pozwolisz, porozmawiamy. Ludzie z naszego personelu, witający wszystkich nowo przybyłych, w tej chwili przeprowadzają wywiady z twoimi przyjaciółmi. Odpoczywają oni w pokojach takich jak ten, mają trochę jedzenia i picia i zadają pytania, na które staramy się jak najlepiej odpowiadać. Strażnicy bramy zaalarmowali mnie, że jesteś w złym stanie. Udało im się też zauważyć, że jesteś wyjątkowo niezwykłą podróżniczką i dlatego ja rozmawiam z tobą osobiście…

Elżbieta zamknęła oczy. Mężczyzna monotonnie kontynuował. Ogarnął ją spokój i ukojenie. Więc to naprawdę jest Kraj Wygnania! I udało mi się wejść do niego bezpiecznie. Teraz mogę zapomnieć o tym, co straciłam. Mogę zbudować nowe życie.

Szeroko otworzyła oczy. Uśmiech wysokiego mężczyzny stał się ironiczny.

— Twoje życie z pewnością zacznie się na nowo — zgodził się. — Ale co straciłaś? Ty… mnie słyszysz. Tak.

Zerwała się z miejsca, nabrała powietrza i wydała straszliwy krzyk. Krzyk ekstazy. Życie znów odbudowane, odnowione. Wdzięczność.

Powoli! — powiedziała sobie. Zejdź z tych szczytów. Łagodnie. Po pierwszym szalonym skoku psychicznym posuwaj się ostrożnie. Wychodź na zewnątrz na najprostszą modłę, szerokim, szerokim promieniem, bo jesteś słaba po ponownym narodzeniu.

Ja/my cieszymy się wraz Z tobą, Elżbieto.

Creyn. Czy pozwolisz na płytkobadanie?

Wzruszenie ramion.

Elżbieta niezdarnie wśliznęła się poza jego uśmiech, gdzie biernie oczekiwał na nią dobrze uporządkowany zbiór danych. Ale głębsze warstwy osłaniała ostrzegawcza twardość. Chwyciła podane informacje i wynurzyła się szybko. Zaschło jej w gardle, a serce biło w szoku poznania. Łagodnie! Łagodnie. Dwa uderzenia psychiczne w ciągu paru minut w jej nie zabliźnioną ranę. Zatrzymaj, lecz pozwól na samokorekcję. On nie jest w stanie czytać głęboko ani daleko. Ale wywierać presję tak. Korygować też, jak najsilniej. Inne zdolności? Brak danych.

Wreszcie odezwała się głośno i spokojnie:

— Creyn, nie jesteś istotą ludzką ani rzeczywiście aktywnym metapsychikiem. Te dwie rzeczy są sprzeczne z moim doświadczeniem, jestem więc zagubiona. W świecie, z którego przybywam, tylko osoby o aktywnych uzdolnieniach metapsychicznych są zdolne do porozumiewania się w mowie czysto mentalnej. I tylko sześć ras w naszej Galaktyce ma geny metazdolności. Nie należysz do żadnej z nich. Czy mogę sondować głębiej, by się więcej o tobie dowiedzieć?

— Żałuję, ale w tej chwili nie mogę na to pozwolić. Później będziemy mieli okoliczności sprzyjające temu… by się poznać.

— Czy jest tu wielu z twojego ludu?

— Dostateczna liczba.

W ułamku sekundy, gdy wypowiadał te słowa, cisnęła z całej siły sondę korygującą pomiędzy jego bladobłękitne oczy. Ale sonda odbiła się i roztrzaskała. Siła odrzutu była tak wielka, że zmusiła Elżbietę do krzyku, mężczyzna zaś zwany Creynem roześmiał się.

Elżbieto. To było w najwyższym stopniu niegrzeczne! I nieskuteczne.

Wstyd.

— To był nagły impuls, oznaka złego wychowania, za co cię przepraszam. W naszym świecie żadnemu metapsychikowi nie śniłoby się nawet o nie proszonym sondowaniu, chyba że byłby w stanie zagrożenia. Nie wiem, co mi się stało.

— Niepokój wywołany przejściem przez bramę.

Cudowna straszliwa bezlitosna jednokierunkowa brama! — To nie tylko to — odparła i siadła głęboko w fotelu. Zrobiła szybki przegląd obrony mentalnej. Wzniesiona i dość bezpieczna, rana zastrupia się, znajome wzorce stabilizują.

— Tam po tamtej stronie — powiedziała — doznałam ciężkich uszkodzeń mózgu. Proces regeneracyjny wymazał moje metafunkcje. Sądzono, że na zawsze. W przeciwnym razie — podkreśliła to również myślowo — nigdy by mi nie pozwolono na przejście na Wygnanie. Ani ja bym tego nie chciała.

To dla nas wielkie szczęście. Witaj w imieniu WszechTanu.

— Czy nie przybywali tu nigdy czynni metowie?

— Dwadzieścia siedem lat temu nagle przybyła prawie stuosobowa grupa. Muszę z przykrością powiedzieć, że okazali się niezdolni do adaptacji w tutejszych warunkach. — Ostrożne ostrożnie. Opancerzenie.

Elżbieta skinęła głową.

— Musieli być zbiegłymi buntownikami. Dla naszego Środowiska Galaktycznego były to smutne czasy… A więc żaden z nich nie żyje? Jestem jedyną czynną na Wygnaniu?

Może nie na długo.

Oparła się o stół, wstała z fotela i podeszła do niego bliżej.

Jego przyjacielski nastrój nagle się zmienił.

— Nie jest w naszych zwyczajach ot tak sobie wkraczać w prywatną przestrzeń drugiego. Najuprzejmiej proszę o wycofanie się.

Uprzejme ubolewanie. — Chciałam tylko obejrzeć twój złoty naszyjnik. Czy zechcesz go zdjąć, bym mogła obejrzeć z bliska? Wydaje mi się znakomitym dziełem jubilerstwa.

Okropne przerażenie! — Przykro mi, Elżbieto. Dla nas złota obręcz ma wagę symbolu religijnego. Nosimy ją aż do śmierci.

— Chyba rozumiem. — Zaczęła się uśmiechać.

SONDOWANIE.

Elżbieta roześmiała się na głos. Teraz ty będziesz przepraszał Creyn!

Smutek, skrępowanie. Przykro mi Elżbieto. Upłynie pewien czas nim się przyzwyczaisz.