Odwróciła się plecami.
— Co się ze mną stanie?
— Pojedziesz do naszego miasta stołecznego, bogatego Muriah na Białej Srebrnej Równinie. Leży na południu Wielobarwnego Kraju. Tam wśród Tanów czeka cię wspaniałe powitanie, Elżbieto.
Obróciła się na pięcie i spojrzała mu w oczy.
— A ci, którymi rządzicie? Czy też mnie chętnie powitają?
Ostrożność. — Będą cię kochać tak, jak nas kochają. Postaraj się nas nie sądzić, nim nie będziesz miała wszystkich danych. Wiem, że pewne aspekty obecnej sytuacji cię niepokoją. Ale bądź cierpliwa. Nic złego ci nie grozi.
— Co się stanie z mymi przyjaciółmi? Tymi, co przybyli ze mną przez bramę czasu?
— Niektórzy pojadą do stolicy. Inni już wskazali, że wolą udać się gdzie indziej. Wszystkim znajdziemy dobre miejsca. Będą szczęśliwi.
Szczęśliwi rządzeni? Niewolni?
— Rządzimy, Elżbieto, ale łagodnie. Przekonasz się. Wstrzymaj się z oceną, zanim ujrzysz, cośmy zrobili z tej planety. Była niczym, a myją przekształciliśmy, tylko ten mały jej zakątek, w coś cudownego.
Za wiele tego było… Znów poczuła pulsowanie w głowie i zbliżającą się zapaść. Opadła na miękkie poduszki wyścielające ławę.
— Skąd… skąd przybyliście? W czasie o — sześć milionów lat w przyszłości znałam wszystkie rozumne rasy naszego Środowiska… sprzężone i nie. Nie ma ludu podobnego do was… tylko jedni ludzie. I jestem pewna, że nie należycie do naszego rodu. Macie inną konstrukcję mentalną.
Różnice podobieństwa równoległości wiry gwiazd w nieprzeliczonej liczbie aż do ostatecznych granic.
— Zrozumiałam. W moim czasie przyszłym nikt jeszcze nie pokonał bariery bólu w takiej translacji. Nasila się w stosunku geometrycznym do wzrostu odległości.
Uśmierzenie.
— Niezwykle ciekawe. Gdybyż tylko było możliwe przekazać informację o tym na drugą stronę bramy.
— Porozmawiamy o tym później, Elżbieto. W stolicy. Istnieją jeszcze inne możliwości, jeszcze bardziej zastanawiające, które pojmiesz dokładnie w Muriah. — Roztargnienie. Dotknął swej złotej obręczy i natychmiast ktoś zastukał do drzwi.
Nerwowy człowieczek w niebieskim ubraniu wszedł do pokoju i pozdrowił Creyna przez przyłożenie palców do czoła. Tanu królewskim gestem przyjął pozdrowienie.
— Elżbieto, to jest Tully, jeden z naszych zaufanych ankieterów. Rozmawiał z twymi towarzyszami, przedyskutował z nimi plany na przyszłość i odpowiadał na pytania.
— Czy wszyscy już oprzytomnieli po przejściu?
— zapytała. — Chcę ich ujrzeć. Porozmawiać z nimi.
— We właściwym czasie, Lady — odpowiedział Tully. — Wszyscy pani przyjaciele są bezpieczni i w dobrych rękach. Nie ma się o co martwić. Niektórzy udadzą się z panią na południe, reszta wybrała podróż do innego miasta na północy. Doszli do wniosku, że ich uzdolnienia będą tam lepiej doceniane. Mogę panią poinformować, że karawany w obu kierunkach wyruszą stąd jeszcze dziś wieczorem.
— Rozumiem.
Ale czy rozumiała? Jej myśli znowu się zmąciły. Rzuciła w stronę Creyna próbne pytanie, które zręcznie odparował:
Ufaj mi Elżbieto. Wszystko będzie dobrze. Odwróciła się znowu do małego ankietera.
— Chcę mieć pewność, że będę mogła pożegnać moich przyjaciół idących na północ.
— Oczywiście, Lady. Będzie to załatwione.
— Człowieczek położył rękę na obroży, a Elżbieta przyjrzała jej się uważnie. Wyglądała identycznie jak obręcz Creyna, lecz była z ciemnego metalu.
Creyn. Chcę poddać tegotu badaniu. Lekceważenie. Jest pod naszą ochroną. Czy chcesz go wpędzić w rozpacz przedwczesną próbą zadowolenia ciekawości? Badanie będzie dla niego nieszczęściem.
Może trwałą szkodą. Ma mało danych. Ale rób z nim co chcesz.
— Dziękuję ci, Tully, za wiadomości o moich przyjaciołach — powiedziała łagodnym tonem.
Człowiek w niebieskim ubraniu uspokoił się.
— To pobiegnę na następny wywiad, można? Przypuszczam, że Lord Creyn już odpowiedział na pani pytania w sprawach… mmm… ogólnych.
— Nie na wszystkie. — Sięgnęła po dzbanek, szklankę i nalała sobie zimnego napoju. — Ale mam nadzieję, że z czasem to zrobi.
4
Natychmiast po wizycie niebiesko ubranego ankietera Aiken Drum zbadał drewniane drzwi. Stwierdził, że są zamknięte, ale jakoś temu zaradził. Do sondowania szpary koło mosiężnego rygla użył długiej, szklistej igły od rożka rymarskiego. Udało mu się unieść ukrytą zapadkę unieruchamiającą zasuwę. Otworzywszy ostrożnie drzwi przyjrzał się mechanizmowi zamka po drugiej stronie. Mały kamyk podniesiony z podłogi wystarczył, by go zablokować.
Zamknął za sobą drzwi i ruszył chyłkiem wzdłuż korytarza. Mijał po drodze inne drzwi, za którymi, jak przypuszczał, uwięziono jego kolegów z Grupy Zielonej. Nie chciał ich teraz wypuszczać, w każdym razie aż do chwili, póki się nie rozejrzy i nie obmyśli, jakie korzyści może wyciągnąć z dziwnej sytuacji. Tutaj w pliocenie działała jakaś dziwna potęga i oczywiście trzeba było czegoś więcej niż prostackie plany Steina i Ryszarda, by zrobić w konia tutejszych kmiotków.
Uwaga!
Rzucił się w bok i ukrył w głębokiej wnęce okna wychodzącego na wewnętrzny dziedziniec. Wyciągnąwszy kameleonowe ponczo skulił się w cieniu i starał niepostrzeżenie upodobnić do kamiennej podłogi.
Czterech krzepkich strażników pod dowództwem człowieka w niebieskim ubraniu biegło korytarzem od strony, z której przyszedł Aiken. W ogóle nie spojrzeli w jego kierunku, a po chwili stało się jasne dlaczego.
Z daleka dobiegł ryk wściekłości i przytłumiony łomot. Pod mocnymi uderzeniami z wewnątrz rozdzwoniły się drzwi jednego z pokoi dla nowo przybyłych. Wychyliwszy głowę z wnęki Aiken ujrzał grupkę sług zamkowych chyłkiem wycofujących się spod pierwszych drzwi od strony schodów. Nawet z dziesięciometrowej odległości Aiken widział, jak grube dębowe deski drżą od potężnych, rytmicznych uderzeń.
Strażnik w niebieskim ubraniu zatrzymał się tam i śmiertelnie przerażony dotknął swej obroży. Czterech mężczyzn gapiło się z otwartymi ustami, jak ich dowódca zaskrzeczał:
— Pozwoliliście mu zatrzymać żelazny topór? Wy durni zasrańcy!
— Ależ, Mistrzu Tully, dodaliśmy do jego piwa tyle środka nasennego, ile trzeba do uśpienia mastodonta!
— Lecz nie dość, by choć osłabić tego zwariowanego Wikinga, to widać! — wysyczał Tully. Drzwi zatrzeszczały pod szczególnie mocnym ciosem i przez moment było widać w potrzaskanej desce ostrze topora Steina, które natychmiast zniknęło. — Wydostanie się za parę chwil! Salim, leć po Lorda Creyna. Potrzebna nam bardzo duża szara obroża. Zaalarmuj — także Kasztelana Pitkina i oddział bezpieczeństwa. Kelolo, zawołaj więcej strażników z siecią. I powiedz Frotzowi, by zamknął kratę w bramie na wypadek, gdyby ten tutaj przebił się przez schody. Biegiem! Jeśli złowimy w sieć tego sukinsyna w chwili, gdy wyłamie drzwi, może uda nam się ocalić tę kupę gówna.
Dwóch strażników rozbiegło się w przeciwne strony.
Aiken wycofał się pod osłonę cienia. Poczciwy, stary Stein. W jakiś sposób przejrzał tę fasadę fałszywej życzliwości i zdecydował podjąć akcję bezpośrednią. Narkotyk w piwie! Wielki Boże, a jeśli i do kawy go dodali? Ale nie wypił więcej niż pół kubka. I podczas rozmowy z Tullym starał się tańczyć, jak mu zagrano. Był pewien, że udało mu się odegrać rolę potencjalnie użytecznego, ale nieszkodliwego błazna-złotej rączki. Może usypiano tylko wielkich, niebezpiecznie wyglądających facetów.